[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przechodził, przysięgam.
- Mówiłem ci, Luther, że nie poszedłby tędy - odezwał się inny głos.
- Nazywasz mojego chłopaka kłamcą?
- Gdybym myślał, że chłopak kłamie, nie byłoby mnie tutaj. Chodzi mi o to, że ten
czarnuch chciał nas wyprowadzić w pole i dlatego powiedział chłopakowi, którą drogą
pójdzie. Najprawdopodobniej poszedł w drugą stronę, kiedy tylko twój syn zniknął mu z
oczu. Wracamy. Pójdę do Corners i powiem im o tym. Nie ucieknie daleko, jeśli wszyscy
będą go szukać. Założę się, że wyznaczyli za niego nagrodę.
Troy nie ruszał się, mimo iż odgłos galopujących koni ucichł już chwilę temu. Stał
oparty o surowe deski nieświadom mrówek maszerujących po jego twarzy i szyi. Bał się.
Dotychczas zdarzyło mu się to tylko raz, kiedy został odcięty od reszty oddziału i znalazł się
za linią wroga.
Teraz był za tą linią po raz drugi. W swoim własnym kraju, który wciąż nie był jego
krajem. Jeszcze nie. Historię, którą znał z książek, przeżywał teraz na własnej skórze. Po raz
pierwszy naprawdę zrozumiał przynajmniej jedną z przyczyn, dla których wybuchła wojna
secesyjna, zrozumiał sens zwycięstwa Północy. Spojrzał na swoje trzęsące się palce, zacisnął
pięści i ze złością uderzył w ścianę. Za wcześnie było, żeby się poddać.
Stary człowiek powłóczy! wolno schorowanymi nogami i westchnąwszy usiadł na
progu. Siedział tak przez dłuższą chwilę, chowając twarz w dłoniach.
- Ocaliłeś moje życie, a nie wiem nawet, jak się nazywasz - powiedział Troy.
- Nigdy się nie dowiesz. Kiedy cię złapią, nie powiesz im, gdzie byłeś.
- Jak mogę im uciec? Dokąd mam pójść?
- Wracaj tam, skąd przyszedłeś, tam gdzie jest wolność. Z tyłu za ustępem są krzaki,
nigdy tam nie szukają. Schowaj się teraz, a jak się ściemni, idz stąd.
- Dokąd? Słyszałeś, że wszyscy mnie szukają. Jak mam się stąd wydostać?
Starzec mruknął pogardliwie.
- Z twoją wyobraznią przypuszczam, że nie uciekniesz. Złapią cię, wychłostają i
wydasz mnie, zanim cię powieszą. Przynosisz nieszczęście, słyszysz? Nieszczęście. - Mruczał
coś do siebie, kołysząc się. Najwyrazniej podejmował jakąś decyzję. - Schowaj się tam, gdzie
powiedziałem. Nadejdzie noc, to pójdę do tych z kolei. Oni niech się martwią o ciebie. Teraz
idz już.
Siedzenie w nagrzanych słońcem krzakach, gdzie roiło się od much, było torturą.
Troyowi udało się zdrzemnąć, ale obudził się, kiedy muchy zaczęły wchodzić mu do nosa i
ust. Odgonił je, wymachując niezdarnie rękami. Muchy były nie do zniesienia, ale pragnienie
męczyło go jeszcze bardziej. Nigdy nie przeżył czegoś takiego i nie wiedział, co robić dalej.
Dochodziły do niego głosy ludzi jadących drogą. Każde skrzypnięcie wozu budziło w nim
strach. Bał się poruszyć, mimo iż złapał go skurcz i wydawało mu się, że głowa pęka mu od
słońca. Usłyszał powolne kroki i wcisnął się głębiej w krzaki. Drzwi ustępu. trzasnęły, a po
chwili dotarł do niego szept starca:
- Tutaj jest wiadro z wodą. Poczekaj, aż odejdę, zanim je wezmiesz.
W wiadrze było pełno piasku i woda była ciepła, mimo to Troy długo trzymał w
ustach każdy łyk tego życiodajnego płynu. Zaczęło się ściemniać. Zrobiło się chłodniej i
muchy nie były już tak dokuczliwe. Jego radość jednak szybko zniknęła, gdy w ich miejsce
nadleciały złośliwe, brzęczące komary. Wydawało mu się, że minęły cale godziny, nim
usłyszał trzask drzwi i ciężkie kroki starca idącego ścieżką między drzewami. Upłynęło dużo
czasu, zanim mężczyzna zbliżył się do Troya i zawołał:
- Wyjdz tędy, za domem! Jest ze mną chłopak, który się tobą zajmie.
W bladym świetle dryfującego między chmurami księżyca Troy dostrzegł dwie
postacie. Starzec skinął na chłopaka.
- Ten chłopak boi się, ale pomoże ci. Ty też musisz pomóc jego chorej matce, która
potrzebuje lekarstwa. Masz dolara? Musisz mieć pieniądze, jak masz takie ubranie.
- Tak, będę szczęśliwy, jeśli tylko mogę mu w czymś pomóc. Chciałbym też tobie
wynagrodzić...
- Zamknij się. Niczego od ciebie nie chcę. Schowaj się w stodole, do której cię
zaprowadzi, i nie wracaj tu już nigdy.
Troy wyszeptał podziękowanie, ale mężczyzna nic nie odpowiedział. Nie miał nic.
Był tak biedny, jak tylko można to sobie wyobrazić, ale miał godność. Troy żałował, że
wspomniał o pieniądzach. Poczuł małą, ciepłą dłoń chwytającą go za rękę, spojrzał w dół i
uśmiechnął się do szczupłego chłopaka.
- Dam twojej mamie lekarstwo i nie tylko lekarstwo. Chodzmy.
Bose stopy chłopca bezszelestnie przesuwały się w ciemnościach. Troy szedł za nim
świadomy, że jego buty robią dużo hałasu. Trzymali się z dala od drogi, klucząc między
drzewami sosnowego lasu. Po dość długim czasie chłopak zatrzymał się bez słowa i wskazał
dziurę w płocie. Tuż obok biegła wąska, wyboista droga pokryta kałużami, w których [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl