[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Blaze przebiegł na drugą stronę drogi. Ktoś strzelił do niego, wzbijając obłok śniegu po jego lewej
stronie. Joe zaczął posapy-wać i jednocześnie kwilić przez zaciśnięte gardło.
Blaze dał nura pomiędzy drzewa, sadząc ogromnymi susami w dół po zboczu wzgórza. Kolejna
kula warknęła mu nad głową, odłupując drzazgi i kawałki kory ze stojącej o krok sosny. Na samym
dole potknął się o kłodę zakopaną w świeżym śniegu i runął prosto w zaspę, grzebiąc pod sobą
malucha. Podzwignął się z wysiłkiem i starł śnieg z twarzy chłopczyka.
- W porządku, Joe? - zapytał.
Joe rzęził spazmatycznie. Wydawało się, że pomiędzy jednym a drugim oddechem upływa ze sto
lat.
Blaze zerwał się do biegu.
Sterling wspiął się na wzgórze i przebiegł na drugą stronę jezdni. Jeden z radiowozów z biura
szeryfa hrabstwa Cumberland zatrzymał się z poślizgiem, zarzucając tyłem, na poboczu. Wysiedli z
niego dwaj zastępcy szeryfa. Stanęli nad brzegiem stoku, patrząc w dół i mierząc z wyciągniętej
broni.
Sterling czuł, że mięśnie twarzy ma napięte, a dziąsła zaczynają mu marznąć; domyślił się, że to
uśmiech.
- Mamy skurwiela - powiedział.
Rzucili się pędem w dół zbocza.
Blaze skręcił w biegu, prosto w kępę nagich szkieletów topól i jesionów. Przedarł się przez nią. Po
drugiej stronie otworzyła się wielka pusta przestrzeń. Zniknęły drzewa i zarośla. Wprost przed nim,
w płaskim, białym bezruchu, leżała rzeka. Jej przeciwległy brzeg porastała szarozielona gęstwina
sosen i świerków, maszerujących hurmą aż po zasypany śniegiem horyzont.
Wyszedł na lód. Po dziewięciu krokach tafla załamała się pod nim i wpadł aż po uda w lodowatą
wodę. Dysząc z wielkim wy-
siłkiem, wycofał się chwiejnym krokiem i wdrapał z powrotem na brzeg.
Spomiędzy nagich drzew wypadł Sterling, a za nim dwaj zastępcy szeryfa.
- FBI - powiedział agent. - Połóż dziecko na ziemi i cofnij się.
Blaze odbił w prawo i rzucił się biegiem przed siebie. Każdy
zaczerpnięty oddech palił mu już gardło. Wzniósł wzrok do góry. Chciał zobaczyć ptaki, chociaż
jednego ptaka, ale niebo nad rzeką było puste. Zobaczył za to George'a. Stał jakieś osiemdziesiąt
metrów od niego. Przesłaniał go sypiący śnieg, ale Blaze widział wyraznie jedną rzecz: czapkę
przekrzywioną daszkiem w lewo, na szczęśliwą stronę.
- Dawaj, Blaze! - krzyczał George. - Co jest, nogi wrosły ci w dupę? Pokaż im, jak się biega!
Po naszemu, jego mać!
Blaze przyspieszył. Pierwsza kula trafiła go w prawą łydkę; strzelali nisko, żeby nie trafić w
dziecko. Nie zwolnił, nawet nie poczuł. Druga kula weszła pod kolanem, wyrwała rzepkę i wyszła
przodem w gejzerze krwi i odprysków kości. Blaze nie poczuł niczego. Biegł dalej. Sterling mówił
pózniej, że nigdy by nie przypuszczał, że coś takiego w ogóle jest możliwe, ale fakt był faktem:
skurwiel biegł dalej. Jak postrzelony łoś.
- Pomóż mi, George! Nie jest dobrze!
George zniknął, ale podmuch wiatru przyniósł jego skrzeczący, zachrypnięty głos:
- Nie jest dobrze, ale już prawie im uciekłeś. Dawaj, stary.
Blaze przebiegł przez ostatni przesmyk. Odsadzał się od tamtych. Aapał drugi oddech. Uciekniemy,
ja i Joe, pomyślał. Nieszczęście było blisko, ale wszystko się jeszcze ułoży. Spojrzał na rzekę,
wytężając wzrok. Szukał George'a. Albo jakiegoś ptaka. Chociaż jednego.
Trzecia kula trafiła go w prawy pośladek, poszła w górę, roztrzaskała biodro i pękła. Największy
fragment odbił w lewo i rozerwał jelito grube. Blaze zatoczył się, prawie upadł, ale odzyskał
równowagę i pobiegł dalej.
Sterling opadł na kolano, trzymając broń w obu dłoniach. Złożył się szybko, niemalże na
poczekaniu. Cała sztuka w tym, że-
by za dużo nie myśleć. Polegać na koordynacji oka i ręki, zdać się na nią całkowicie.
- Panie Jezu, dziej się wola Twoja - powiedział.
Czwarta kula - pierwszy strzał Sterlinga - trafiła w lędzwie uciekającego i przerwała rdzeń
kręgowy. Blaze poczuł to tak, jakby oberwał wielką rękawicą bokserską tuż nad nerkami. Padł na
ziemię, wypuszczając z rąk dziecko.
- Joe! - zawołał i zaczął pełznąć w jego stronę, zapierając się łokciami. Joe leżał z szeroko
otwartymi oczami; patrzył na niego.
- Chce wykończyć dzieciaka! - wrzasnął jeden z zastępców szeryfa.
Blaze wyciągnął do Joego swoją wielką dłoń. Znalazła ją rączka chłopca, szukająca na oślep
czegokolwiek do schwytania. Maleńkie palce zacisnęły się na kciuku Blaze'a.
Zziajany Sterling stanął nad nim i wysapał, zniżając głos, żeby nie usłyszeli go zastępcy szeryfa:
- To za Bruce'a, serdeńko.
- George? - powiedział Blaze i w tym momencie Sterling pociągnął za spust.
ROZDZIAA 24
Fragment konferencji prasowej z dnia dziesiątego lutego:
- Jak się czuje mały Joe, panie Gerard?
Gerard: Lekarze zapewniają nas, że wyzdrowieje, dzięki Bogu. Był taki moment, kiedy wszystko
mogło się zdarzyć, ale zapalenie płuc już minęło. Bojowy chłopak, nie ma co.
- Jak pan skomentuje pracę agentów FBI?
G: Krótko. Spisali się na medal.
- Czy pan i pańska żona macie teraz jakieś konkretne plany?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]