[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się prosto do kąta, gdzie - choć ledwie widziałam - stał Straszny Fred. Szukał jakiegoś
zajęcia? Zmęczył się siedzeniem? Nie miałam pojęcia, ale nic mnie to nie obchodziło. Miałam
zamiar trzymać się Freda aż do powrotu Diega i Rileya.
Na środku podłogi leżał dymiący jeszcze stos, zbyt duży, by spłonęła w nim tylko ręka
lub noga. No i jednego mniej.
Nikt nie wyglądał na specjalnie zmartwionego dymiącymi szczątkami. Zbyt często je
widywaliśmy. Gdy zbliżyłam się do Freda, po raz pierwszy jego obrzydliwy zapach nie stał
się silniejszy, a wręcz przeciwnie - osłabł. Zdawało się, że Fred mnie nie zauważył, dalej
czytał trzymaną w ręku książkę. Jedną z tych, które zostawiłam mu kilka dni wcześniej. Z
łatwością mogłam dostrzec, co czyta, bo podeszłam bardzo blisko, a on stał oparty o tył
kanapy. Zawahałam się, próbując zrozumieć, o co chodzi. Czyżby mógł wyłączać ten smród,
kiedy zechce? Czy w takim razie w tej chwili oboje byliśmy bezbronni? Na szczęście Raoul
jeszcze nie wrócił do domu, choć był tu Kevin.
Po raz pierwszy naprawdę mogłam przyjrzeć się, jak wygląda Fred. Był wysoki,
mierzył ponad metr osiemdziesiąt, miał gęste, kręcone jasne włosy, które dopiero ostatnio
dostrzegłam, szerokie ramiona i umięśnione ciało. Wyglądał na starszego niż większość
pozostałych, jakby byt studentem, a nie uczniem. Na dodatek - co zaskoczyło mnie
najbardziej - był przystojny. Tak przystojny jak wszyscy inni, może nawet bardziej niż wielu
z nich. Nie wiem właściwie, czemu się tak zdziwiłam. Pewnie dlatego, że do tej pory kojarzył
mi się wyłącznie z uczuciem obrzydzenia.
Zrobiło mi się głupio, że tak się gapię. Rozejrzałam się nerwowo dokoła, by
sprawdzić, czy jeszcze ktoś zauważył, że Fred w tej chwili jest normalny i ładnie wygląda.
Ale nikt nie patrzył w naszą stronę. Zerknęłam na Kevina, gotowa odwrócić wzrok, gdyby
mnie zauważył, ale on wpatrywał się w jakiś punkt z naszej lewej strony. Marszczył brwi w
zamyśleniu. Zanim zdążyłam drgnąć, jego spojrzenie powędrowało dokładnie w moją stronę i
zatrzymało się na prawo ode mnie. Wyraznie się nad czymś zastanawiał. Jakby... Jakby
próbował mnie zobaczyć, ale nie mógł.
Poczułam, jak kąciki ust wyginają mi się w radosnym uśmiechu. Miałam jednak zbyt
wiele innych zmartwień, by cieszyć się ze ślepoty Kevina. Spojrzałam znów na Freda,
ciekawa, czy obrzydliwy smród powróci, i zobaczyłam, że się do mnie uśmiecha. Z tym
uśmiechem wyglądał jeszcze przystojniej.
Po krótkiej chwili Fred wrócił do czytania. Nie ruszałam się, czekając, aż coś się
wydarzy. Aż Diego wejdzie do piwnicy, albo Riley i Diego, Raoul. Albo bo aż rozniesie się
znowu znajomy smród i dostanę mdłości, albo Kevin mnie zauważy, albo wybuchnie kolejna
walka. Cokolwiek.
Ale nic się nie wydarzyło, więc w końcu zebrałam siły i zrobiłam to, co powinnam
była robić od początku - udawałam, że nie dzieje się nic niezwykłego. Wzięłam jedną z
książek leżących koło nóg Freda, usiadłam tam, gdzie stałam, i zachowywałam się tak,
jakbym z pasją czytała. Zapewne była to jedna z tych książek, które przeglądałam wczoraj,
ale zupełnie jej nie rozpoznawałam. Przerzucałam kolejne kartki, jednak i tym razem nic do
mnie nie docierało.
W głowie kłębiły mi się tysiące myśli. Gdzie jest Diego? Jak Riley zareagował na jego
opowieść? Co oznaczały te rozmowy Rileya z nią - przed nadejściem wampirów w
pelerynach i po ich wyjściu?
Analizowałam zdarzenia po kolei, próbując ułożyć wszystkie elementy w jakąś
sensowną całość. Zwiat wampirów miał wyraznie coś w rodzaju policji, diabelnie
przerażającej zresztą. Nasza dzika grupa młodziutkich wampirów okazała się armią, którą
stworzono nielegalnie. Nasz stwórczyni miała wroga& Nie, wróć, dwóch wrogów. Za pięć
dni mieliśmy zaatakować jednego z nich, a jeśli nie, to ci drudzy - koszmarne peleryny -
obiecali zaatakować ją... Albo nas. Albo i ją, i nas. Trening do tej bitwy miał rozpocząć się
zaraz po powrocie Rileya. Zerknęłam na drzwi, ale szybko zmusiłam się, by patrzeć z po-
wrotem w książkę. I jeszcze to, co mówiła przed odwiedzinami nieznajomych. Martwiła się o
jakąś decyzję. Cieszyła się, że ma tak wiele wampirów, tak wielu żołnierzy.
A Riley ucieszył się, że Diego i ja przeżyliśmy... Obawiał się, że stracił kolejną
dwójkę w słońcu, więc nie mógł wiedzieć, jak naprawdę wampiry reagują na światło. Tyle, że
jej reakcja była dziwna. Zapytała, czy jest pewien... Pewien, że Diego przeżył, czy że...
historia Diega jest prawdziwa?
Ta ostatnia myśl mnie przeraziła. Może ona wie, że słońce nas nie rani? A skoro wie,
to czemu okłamała Rileya, a pośrednio także i nas? Dlaczego chciała nas trzymać w
ciemności - dosłownie i w przenośni? Dlaczego tak ważne było, żebyśmy nie poznali
prawdy? Aż tak ważne, żeby ściągnąć kłopoty na Diega? Nagłe wpadłam w koszmarną
panikę, zupełnie mnie zamurowało. Gdybym mogła się pocić, byłabym już całkiem mokra.
Musiałam skupić się na czynności przewracania kartek, by nie podnieść przerażonego
wzroku.
Czy Rileya także okłamywała, czy może był we wszystko wtajemniczony?
Gdy przyznał, że myślał, iż dwoje mu się spaliło na słońcu, to nie wiedział, że słońce
nam nie szkodzi, czy udawał, że nie wie? Jeśli to drugie, to nasze odkrycie mogło nam
przynieść zgubę. Mój umysł pracował jak szalony. Próbowałam uporządkować myśli, ale bez
Diega było mi trudno. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym pogadać, przedyskutować to
wszystko, łatwiej byłoby mi wtedy się skoncentrować. A tak - do mojej głowy wkradł się
strach, któremu niezmiennie towarzyszyło wszechobecne pragnienie. %7łądza krwi zawsze
brała górę. Nawet teraz, choć byłam przyzwoicie nakarmiona, czułam żar w gardle.
Myśl o niej, myśl o Rileyu, powtarzałam sobie. Musiałam zrozumieć, czemu kłamią -
jeśli kłamią - by pojąć, co wynika z faktu odkrycia przez Diega ich tajemnicy. Gdyby nas nie
okłamywali, gdyby od razu, na początku, powiedzieli nam, że dzień jest dla wampirów
równie bezpieczny jak noc, co by to zmieniło? Próbowałam sobie wyobrazić, jak by to było,
gdybyśmy nie musieli siedzieć zamknięci w tej koszmarnej piwnicy, gdyby cała grupa
dwudziestu jeden wampirów (teraz już pewnie niekompletna w zależności od tego, jak
 dogadali się polujący) mogła robić, co tylko by chciała i kiedy tylko by chciała.
Chcielibyśmy polować. To akurat jasne. Jeśli nie musielibyśmy wracać do domu, nie
musielibyśmy się ukrywać... cóż, wielu z nas pewnie nie wracałoby zbyt regularnie. Trudno
wysiedzieć w domu, gdy rządzi nami pragnienie. Ale Riley tak skutecznie wpoił nam strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl