[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zobaczyli naraz, gdzie są.
Znajdowali się w olbrzymiej pieczarze, niby w nawie gigantycznej katedry. Wypukły
strop podpierały w głębi wielkie stalaktyty na kształt kolumn kamiennych, tworząc istny las
sztywnych, nagich pni. Światło wywlekało spośród nich ruchome cienie. Zdawało się iż,
między słupami coś się czai, coś pełza, coś zewsząd osacza intruzów. Rod wspomniał
opowiadanie Johna Balla o bestiach niesamowitych, potworach przedpotopowych,
zamieszkujących świat podziemny, i strach przebiegł mu po grzbiecie, jakby mu kto wylał za
kołnierz strużkę lodowatej wody. A w pieczarze zbudził się tymczasem ruch i dźwięk.
Zaszemrało coś, zaszeleściło, pisnęło, urywając na nucie tak wysokiej jak bzykanie komara.
Batisi, który od chwili wejścia do jaskini nie przemówił ani słowa, rzekł głucho:
— Nietoperze.
Jak na komendę podnieśli w górę głowy i pochodnie. Oczy, przyzwyczajone już do
drgającego światła, rozróżniły pod pułapem całe więzie ciemnych kształtów, zwisających od
stropu w dół niby gniazda os.
— Prawda, nietoperze! — potwierdziła Minnetaki z widoczną ulgą. — Ale jak się tu
dostały? Czym żyją? Przecie nie przelazły pod wodospadem tak jak my.
— Oczywiście, że nie! — Rod za nic by nie przyznał, że przed chwilą już lęk go
obleciał. Musiał jednak jakoś wyładować podniecenie nerwowe, toteż zaczął wyjaśniać
wesoło i spiesznie:
— Oczywiście, że nie! Ale czy ci już przez myśl nie przeszło, że ponieważ
oddychamy swobodnie, ponieważ pochodnie palą się świetnie i dym nam nie dokucza, musi
istnieć dostęp świeżego powietrza? Tam w górze są jakieś szczeliny i przez te szczeliny
nietoperze trafiają do jaskini na spoczynek nocny, przepraszam — dzienny!
— Och, przeszkodziliśmy im spać! — zawołała Minnetaki z żalem.
Pod powałą wszczął się ruch. Owalne kształty przylepione do stropu poczęły się tu i
ówdzie trzepotać, otrząsać, wreszcie odrywać od skały i krążyć chyżo nad głowami ludzi.
Długie skrzydła sprawiały przykry, chrzęszczący łopot. Naraz jeden nietoperz zatoczył się w
powietrzu, jakby go niedostrzegalny wiatr z boku uderzył; planując zjechał w dół i głucho
pacnął o ziemię u stóp Minnetaki. Dziewczyna schyliła się i podniosła bezwładne
stworzonko.
— Biedactwo, co mu jest? — rzekła ze współczuciem. — Światło go tak oślepiło...?
Nietoperz szamotał się słabo. Rod wyjął go z ręki Minnetaki.
— Boże,, co za paskudztwo! — rzekł przyjrzawszy się bliżej. — I śliskie to, jakby je
kto olejem natarł.
— O, zaraz paskudztwo! — ujęła się dziewczyna. — Dla nas może brzydkie, ale kto
wie, czy u nietoperzy nie jest to właśnie skończona piękność.
Jednakże mimo sympatii do wszelkich stworzeń i ona również nie mogła ukryć
odrazy. Okropna szczególnie bywa głowa, niepomiernie duża w stosunku do całości,
spłaszczona, z ogromnymi, sterczącymi na boki uszami, z nosem jak u buldoga, szerokim i
zadartym, i mikroskopijnymi oczkami, osadzonymi głęboko. Z rozwartego pyska sterczały
zakrzywione szpileczki kłów. Brunatne futerko, delikatne, gładkie i gęste jak u kreta, lepiło
się do rąk. Długie, gołe skrzydła łopotały niemrawo z szelestem pergaminu. Wabi odchylił
jedno z nich i krzyknął mimo woli:
— O! Toż to mama z małymi! Bliźnięta!
U piersi nietoperza, kurczowo uczepione pazurkami, wisiały dwa małe potworki,
niewiele większe od dużych żuków, lecz stanowiące już miniaturową kopię matki. Minnetaki,
schyliwszy się szybko, złożyła całą rodzinę na ziemi.
— To jest jednak niemiłe stworzenie! — rzekła, ze wstrętem ocierając dłonie o suknię.
Wtem szeroko otworzyła oczy. Nowy, nietoperz bęcnął opodal. Chwila — i z góry zleciał
trzeci.
— Co to jest? — zaniepokoił się Rodryg.
Naraz Batisi wyciągnął przed siebie ręce, jakby się broniąc przed czymś bliskim i
okropnym.
— Nietoperze spadają! — wrzasnął przeraźliwie. — Idzie zły duch jaskini! Idzie
śmierć!
Nastała wielka cisza. Pryskała tylko, trzeszcząc, żywica pochodni i coraz to miękko
uderzał o ziemię spadający nietoperz, jakby kto wolno trząsł dojrzałe gruszki.
ROZDZIAŁ XVIII.
ZŁY DUCH JASKINI
Co to jest? — powtórzył Rodryg ze zgrozą.
Nie odpowiedział mu nikt. Wtem Minnetaki podniosła rękę do gardła.
— Tak tu jakoś duszno... — rzekła głosem dziwnie zmienionym.
Batisi rzucił się do Wabiego i składając ręce błagał:
— Uciekaj! Uciekaj! Jeszcze czas! Uciekaj!
Mukoki tkwił bez ruchu jak słup, tylko pochodnia dygotała mu w ręku. Rod
obejmował wpół Minnetaki, bełkocąc coś bezładnie. Wabi odtrącił Batisiego i skoczył do
siostry, ale chłopak wlókł się za nim, kurczowo uczepiony odzieży.
— Uciekaj! Uciekaj! — jęczał — To duch ją dusi! Lecz Wabi już się nad siostrą
pochylał.
— Minni, na miłość boską, co ci jest?
Dziewczyna była przeraźliwie blada; usta miała sine. Wyprostowawszy się z trudem,
uśmiechnęła się żałośnie.
— To nic — rzekła rwącym się głosem. — Tylko to powietrze takie dziwne...!
— Rzeczywiście — rzekł naraz Wabi przesuwając dłonią po oczach — duszno tu! I
mnie się w głowie kręci.
Batisi nic już nie mówił, tylko jęczał cicho, wodząc wkoło wzrokiem półprzytomnym.
Zdawało się, że widzi jakieś straszne, tylko jego oczom dostępne zjawy. Rod, sam, tak blady,
że aż zielony, spojrzał na przyjaciela, na Minnetaki, na nietoperze, leżące już na podłodze
pokotem, i nagle wrzasnął:
— Uciekajmy! Uciekajmy! To...
Urwał, zachłysnął się i zatoczył kaszląc. Wabi parsknął chrapliwym śmiechem.
— Rod, oszalałeś, ja w duchy nie wierzę!
— Ależ nie duch, nie duch! — wołał Rodryg, a oczy miał zupełnie nieprzytomne z
przerażenia. — Gaz, gaz trujący! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl