[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najdłu\ej. Tylko krzyk mógłby oczyścić atmosferę w tym stopniu napięcia. Ale z całym spokojem
zaprowadziła gości do stołu. Wszyscy uspokoili się, widząc, \e nie będą pozbawieni
zapowiedzianych przysmaków. Ale dziwna to była uczta weselna. Nawet ci, którzy byli bardzo
głodni, doznali niemiłego uczucia, \e nie nale\ałoby tu spo\ywać darów Bo\ych w tych
okolicznościach. Nikomu nie smakowały one naprawdę z wyjątkiem starego Tomasza Mitchella,
który uczęszczał na wesela tylko dla poczęstunku i wcale się z tym nie krył. Nie obchodziło
gowięc, czy sam obrzęd zaślubin odbył się, czy nie. Jadł pilnie, od czasu do czasu tylko potrząsał
głową, pytając:  Czego te kobiety takie są zatroskane? Nie rozumiem .
Kuzynka Izabela mówiła o przeczuciach, o ich roli w \yciu, ale nikt jej nie słuchał. Większość
gości bała się usta otworzyć, aby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego.
Wuj Oliver rozmyślał, \e był ju\ na niejednej stypie pogodniejszej, ni\ ta uczta weselna. Słu\ące
były zmieszane, stremowane i popełniały najfantastyczniejsze omyłki. Pani Derwent, \ona pastora,
młoda i ładna, miała oczy pełne łez. Widocznie ten niedoszły ślub oznaczał dla niej utratę
przyrzeczonego nowego kapelusza. Emilka, patrząc na nią, jak podawała sąsiadowi marmoladę,
miała ochotę roześmiać się. Ta zachcianka była równie\ histeryczna, jak przedtem pragnienie
wykrzyczenia się. Ale nie było widać \adnego kaprysu na jej chłodnej, bladej twarzy. Mieszkańcy
Shrewsbury orzekli, \e była ona tego dnia równie obojętna i lekcewa\ąca, jak zwykle. Czy\ ta
dziewczyna mo\e coś odczuć naprawdę?
Ale w niej górowała nad wszystkim jedna myśl:  Gdzie jest Tadzio? Co on czuje? Co myśli? Co
czyni? Nienawidziła Ilzy za zadanie mu tego ciosu, za ośmieszenie go. Nie widziała dalszego
ciągu \ycia. Był to jeden z tych wypadków, które zatrzymują bieg czasu.
- Có\ za dzień! - szlochała ciotka Laura w powrotnej drodze. - Có\ za nieszczęście! Co za skandal!
- Allan Burnley winien przypisać samemu sobie całą odpowiedzialność - rzekła ciotka El\bieta. -
Pozwalał wiecznie Ilzie robić wszystko, co jej się podobało. Nigdy jej nie nauczył panować nad
sobą. Zawsze ulegała swoim zachciankom i kaprysom. Nie miała najmniejszego poczucia
obowiązku. Oto są owoce...
- A jeśli ona kocha Perry ego Millera - broniła nieśmiało Laura.
- W takim razie dlaczego się zaręczyła z Tadziem Kentem? A\eby go tak potraktować? Nie, nie
ma tłumaczenia dla Ilzy. A przy tym Burnleyówna i siostrzeniec starej Tomaszowej!
- Musi ktoś dojrzeć zwrotu prezentów - jęczała Laura. Zamknęła na klucz ten pokój, w którym są
poukładane na stole. Nigdy nie wiadomo... w takich czasach...
Nareszcie Emilka znalazła się sama w swoim pokoju. Zbyt była poruszona, wyczerpana fizycznie i
nerwowo, a\eby coś odczuwać. Na jej łó\ku le\ała wielka szara kula, która otworzyła teraz
czerwony pyszczek.
- Pierwiosnku - rzekła Emilka zmęczonym głosem. - Jesteś jedyną istotą na świecie, która mnie
nigdy nie opuszcza.
Spędziła przykrą, bezsenną noc. Usnęła dopiero nad ranem. Zbudziła się z tej krótkiej drzemki do
nowego \ycia. do nowego świata, gdzie nale\ało wszystko uporządkować. A ona była zbyt
zmęczona, aby zabrać się do porządkowania czegokolwiek.
Rozdział XXVI
Ilza nie wyglądała bynajmniej jak skruszona grzesznica, gdy w dwa dni pózniej zjawiła się
niespodziewanie w pokoju Emilki. Była ró\owa, triumfująca, radosna.
Emilka patrzyła na nią, zdumiona.
- No, mam nadzieję, \e minęło trzęsienie ziemi. Co ocalało?
- Ilzo! Jak mogłaś!
Ilza wyjęła z torebki notes i podała go Emilce.
- Napisałam tu listę uwag, jakie wypowiesz. To była pierwsza:  Jak mogłaś! Powiedziałaś to.
Następna będzie:  Czy się nie wstydzisz? Nie, nie wstydzę się, wiesz? - dodała Ilza bezczelnie.
- Wiem, \e nie. Dlatego nie pytam o to.
- Nie wstydzę się i nie \ałuję niczego. Przykro mi tylko, \e nie mogę ani trochę \ałować tego, co
się stało. Jestem bezwstydnie szczęśliwa. Ale zapewne zepsułam innym zabawę. Te stare kwoki
będą o tym gdakać do końca \ycia. Nie zabraknie im przynajmniej tematu...
- Jak myślisz, co odczuwa Tadzio? - spytała Emilka surowo.
- Czy odczuwa więcej, ni\ odczuł Dean? Stare przysłowie mówi o zdzble w oku blizniego...
Emilka zaczerwieniła się.
- Wiem... zle postąpiłam z Deanem... ale... nie...
- Nie zostawiłaś go samego przed ołtarzem. To prawda. Ale ja nie myślałam o Tadziu, gdy
pobiegłam do Perry ego, usłyszawszy z ust ciotki Idy, \e on nie \yje. Jedyną moją myślą było
pragnienie zobaczenia Perry ego przed śmiercią. Musiałam. A kiedy przyszłam, przekonałam się,
\e wieść o jego śmierci była, jak powiada Mark Twain, powa\ną przesadą. Nie był nawet cię\ko
ranny. Siedział na łó\ku z obanda\owaną twarzą. Wyglądał jak diabeł. Chcesz usłyszeć, jak się to
stało... niby... my dwoje... Emilko?
Ilza usiadła na podłodze u stóp Emilki i patrzyła pod górę w oczy przyjaciółki.
- Najmilsza, na co się zda potępiać coś, co z góry było sądzone? To niczego nie zmieni.
Dostrzegłam teraz ciotkę Laurę, skradającą się ku schodom. Wygląda, jak obraz nieszczęścia. Ale
w tobie jest rys niemurrayowski. Ty powinnaś rozumieć. Nie roń łez nad Tadziem. On mnie nie
kocha. Zawsze o tym wiedziałam. Tylko jego duma jest zraniona. Ot, wręcz mu ten szafir w moim
imieniu, dobrze?
Ilza ujrzała na twarzy Emilki przelotny błysk, który jej się nie podobał.
- Dołącz go do szmaragdu Deana.
- Tadzio wyjechał do Montrealu nazajutrz po...
- Po ślubie, który się nie odbył - dokończyła Ilza. - Czy widziałaś się z nim, Emilko?
- Nie.
- No, pojedzie do Afryki, gdzie go czekają wielkie zamówienia. Zapomni o tej niemiłej przygodzie
bardzo rychło. Emilko, wyjdę za mą\ za Perry ego w przyszłym roku. Ju\ wszystko postanowione.
Padłam mu na szyję. Ucałowałam go. Tren mój rozpostarł się wspaniale na podłodze. Pielęgniarka
pomyślała, \e przybywam prosto z zakładu doktora Percy. Ale ja wyprosiłam ją z pokoju. I
powiedziałam Perry emu, \e go kocham i \e nigdy, nigdy nie wyjdę za mą\ za Tadzia Kenta, bez
względu na to, co się stanie. A on spytał, czy chcę wyjść za niego za mą\, a mo\e to ja mu
powiedziałam, \e on musi o\enić się ze mną... czy te\ \adne z nas o nic nie pytało... po prostu
rozumieliśmy. Doprawdy, nie pamiętam, które z nas pierwsze oświadczyło to, co trzeba... Mniejsza
o to. Emilko, gdybym nie \yła, a Perry przyszedłby i spojrzał na mnie, \ycie wstąpiłoby we mnie
ponownie. Wiem, \e on kochał się w tobie, ale teraz mnie pokocha tak, jak nigdy nie kochał ciebie.
Jesteśmy stworzeni jedno dla drugiego.
- Perry nigdy nie kochał się we mnie naprawdę - rzekła Emilka. - Lubił mnie ogromnie, to
wszystko. Nie pojmował wówczas ró\nicy... zbyt był młody.
Spojrzała na rozradowaną twarzyczkę Ilzy i całe jej uczucie ozwało się ze zdwojoną mocą wobec
tej cudnej, kapryśnej przyjaciółki.
- Najmilsza, mam nadzieję, \e będziesz zawsze szczęśliwa.
- Jak to brzmi po wiktoriańsku! - rzekła Ilza z zadowoleniem. - Och, teraz jestem spokojna, Emilko.
Tak się lękałam, przez kilka tygodni, \e teraz ju\ czas, abym zaznała spokoju. Nie obchodzi mnie
nawet, czy ciotka Janina modli się za mnie, czy nie. Raczej pragnę, aby to czyniła.
- A co mówi twój ojciec?
- Och, papa!
Ilza wzruszyła ramionami.
- Papa tkwi jeszcze w swych przedpotopowych przesądach. Nie rozmawia ze mną. Ale
przeprosimy się niebawem. Ojciec ponosi te\ winę za to, co się stało. Nigdy nie pytałam o nic,
zawsze robiłam, co mi się podobało. Ojciec nie bronił mi niczego. Najpierw dlatego, \e mnie
nienawidził, a potem dlatego, \e pragnął naprawić krzywdę lat ubiegłych. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl