[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie niemożliwością złapać o tej porze taksówkę na ulicy,
więc zadzwonił po radio-taxi. Facet z zachodnioindyjskim
akcentem poinformował go, że samochód będzie za  pół
głedziny to znaczy  pińć po drugi .
Nalał sobie wódki. Dla odwagi i na szczęście. Jeśli wszystko
mu się śniło, nie miało to znaczenia, że był pijany. Jeśli
napijesz się we śnie, czy obudzisz się z kacem? Stał przy
oknie, czekając na taksówkę. Nikt nie jechał ani nie prze-
chodził. Widok był tak statyczny, że równie dobrze mogła to
być pomarańczowa fotografia.
Nie minęło pięć minut, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
Przestraszył się. Przez chwilę zastanawiał się, czy otworzyć.
Jeśli był to taksówkarz, przybył nieprawdopodobnie szybko.
Przytknął czoło do okna i spojrzał na ulicę. Ani śladu
samochodu. Dzwonek znów się odezwał.
 Kaptur , pomyślał, i poczuł jak żołądek podchodzi mu do
gardła. Ale wtedy usłyszał pukanie do drzwi i głos wołający:
- Stanley! Stanley, to ja!
Odstawił szklankę i poszedł otworzyć drzwi. To była Angie.
Minęła go w pośpiechu, przez hol weszła prosto do salonu i
podeszła szybko do leżącego futerału. Zaczęła się mocować z
zamkami.
- Co jest? - spytał Stanley. - O co chodzi? Odwróciła się,
spojrzała na niego, a jej oczy były szeroko otwarte, lśniące.
Makijaż był kompletnie rozmazany.
- Miałam sen - powiedziała. - Byłam u mego przyjaciela, ale
wydawało mi się, że jestem tutaj. Tylko że to nie było
podobne do normalnego snu. Nie byłam pewna, czy
naprawdę tu byłam, czy nie.
Stanley zerknął na futerał.
- Miałaś bardzo wyrazny... bardzo realistyczny sen, że tu
byłaś?
Angie wzruszyła ramionami. Nagle sobie uświadomiła, jak
śmiesznie to wszystko musiało zabrzmieć.
- W porządku - rzekł Stanley, próbując zachować spokój. -
Co robiłaś w tym śnie?
Zaśmiała się, ale w jej śmiechu było więcej histerii niż
radości.
- To naprawdę idiotyczne. Grałam na twoich skrzypcach. To
znaczy nie, że rzępoliłam... to była cudowna gra. Obudziłam
się i nie wiem, czy to była prawda. Dlatego musiałam
przyjść, by spróbować, czy potrafię, no wiesz... zagrać -
skończyła niepewnym głosem.
Stanley poczuł, jakby dotknęło go skrzydło śmierci.
- Czy wiesz, która jest godzina? - zapytał, czując suchość w
gardle.
Pokiwała przecząco. Stała twardo, jej oczy były szeroko
otwarte, a małe pięści zaciśnięte. Wyzywająca, wystraszona,
ale chyba nie bardziej niż Stanley.
- Jest druga rano. A ty tu przyszłaś właśnie po to, by
sprawdzić, czy umiesz grać na skrzypcach?
- To nie było dokładnie tak - powiedziała. - To znaczy, to nie
były tylko skrzypce.
Stanley nic nie odpowiedział. Czekał, aż Angie sama zacznie
mówić. Spuściła głowę, po czym podniosła z powrotem i
rzekła:
- Miałam sen o tobie i o mnie. Byliśmy... no wiesz.
Robiliśmy to...
- Zniło ci się, że się kochaliśmy - powiedział Stanley. Angie
przytaknęła.
- Boże - rzekł Stanley, odwracając głowę.
- Stanley? Ale ty chyba nie miałeś tego samego snu?
- Miałem. Miałem ten sam sen.
- Nie.
- To prawda, Angie. Weszłaś do mojego pokoju, nie mając
nic na sobie oprócz czerwonych rajstop, i zaczęłaś grać na
skrzypcach. Grałaś Mendelssohna. Nigdy nie słyszałem, żeby
ktoś grał tak świetnie Mendelssohna. Nigdy w całym moim
życiu. Potem kochaliśmy się.
Angie zbliżyła się powoli do Stanleya i dotknęła jego
rękawu.
Och. Stanley. Stanley drżąc, ciężko odetchnął.
- Angie nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie wiem, czy śnię,
czy jestem na jawie.
- Oczywiście, że się przebudziłeś, głuptasie. Chcesz, żebym
cię uszczypnęła?
- Ale kiedy weszłaś do mojego pokoju... kiedy zaczęłaś grać
na skrzypcach... ja nie czułem nic przedtem, że zasypiam.
Nawet cię zbeształem i byłem wściekły na ciebie, bo nie
chciałem, żebyś ich dotykała.
- Wiem - powiedziała Angie.
Stanley przycisnął dłonie do twarzy, jakby oddychał w masce
tlenowej.
- To niemożliwe - rzekł. - Dwoje ludzi nie może mieć
jednocześnie tego samego snu.
Angie cały czas trzymała go za rękaw, jakby nie chciała, by
odszedł.
- Kiedyś czytałam w  Readers' Digest , że blizniaki
jednojajowe mogą mieć ten sam rodzaj snu.
- Ten sam rodzaj, owszem. I w dodatku blizniaki
jednojajowe. Ale ty i ja jesteśmy dla siebie całkowicie obcy,
a nasze sny były dokładnie takie same.
Angie zawahała się przez chwilę, a potem rzekła:
- No, chyba nie jesteśmy dla siebie całkowicie obcy? To
znaczy, już nie jesteśmy...
Stanley wlepił w nią wzrok.
- Chyba nie myślisz, że ja...? Przestań, to był tylko sen,
cokolwiek w nim robiliśmy.
- Nie mogę powiedzieć, że nie było mi dobrze, tylko dlatego,
że to był sen.
- Angie, ja mam czterdzieści cztery lata.
- Wiem. Wystarczająco, żeby być moim ojcem. Ale nie mów
mi, że byłeś niezadowolony.
Stanley przełknął ślinę, wzruszył ramionami i spojrzał
dokoła.
- Nie wiem. Nie sądzę, aby zadowolenie było tu właściwym
słowem.
- No dobra, nie powiesz mi, że jesteś teraz wściekły na to?
Chyba to lepsze niż walenie o parapet?
- Tak - przyznał Stanley i nie mógł powstrzymać uśmiechu. -
Ale nie wiem... wpakowałem się w coś przedziwnego, w coś,
czego do końca nie rozumiem. I nie chcę, żebyś ty się
wpakowała w to samo.
Za pózno - usłyszał jakiś wewnętrzny szept. - Zniłeś o niej i
już jest w to uwikłana. Zaraziłeś ją. Ale po co się martwisz?
Dlaczego nie chcesz jej wykorzystać, jeśli masz okazję? Jest
młoda, ma piękne ciało. Jest pod wrażeniem tego, kim jesteś i
jak wyglądasz. Wez ją, zabaw się dobrze. Nikomu nie
pozostało już zbyt wiele czasu na przyjemności.
- Nie mam nic przeciwko temu, aby być w to wplątana -
powiedziała Angie. - Zawsze lubiłam wróżby. I horrory, no
wiesz. Dennis Wheathley i tego typu sprawy. Paul zawsze
mówi, że jestem rąbnięta. Nie sądzę, byś mógł sprawić, że
będę jeszcze bardziej rąbnięta.
Angie wchodzi w sen Paula, a Paul wchodzi w sen wszyst-
kich dziewczyn, z którymi chodził. Dwa razy dwa równa się
cztery, cztery razy cztery równa się szesnaście, szesnaście
razy szesnaście równa się dwieście pięćdziesiąt sześć. Rów-
nanie na niepowstrzymaną infekcję.
- Może powinnaś spróbować zagrać - rzekł Stanley.
- Przepraszam?
- Może powinnaś spróbować zagrać na skrzypcach...
przekonaj się, czy rzeczywiście potrafisz grać.
- No tak, po to przyszłam.
- No dalej, spróbuj. Tylko ich nie upuść.
Stanley wyciągnął Vuillaume'a z futerału i wręczył Angie.
Pokazał, jak powinna je trzymać, jak ułożyć prawidłowo pod
podbródkiem, a potem dał jej smyczek. Kiedy stał za nią,
pokazując jej, jak ma ciągnąć smyczek po strunach,
odwróciła się i spojrzała na niego w tak natarczywy sposób,
że poczuł na swoich policzkach powietrze wydychane z noz-
drzy.
- Jakiego płynu po goleniu używasz?
Spojrzał znów na nią. Ich oczy były tak blisko siebie, że z
ledwością ją widział.
- Grey Flannel - odparł.
- Od twojej byłej żony? Potrząsnął przecząco głową.
- Sam kupiłem. U Harrodsa.
- Przyjemny. Pachnie jak lawenda.
- Czy mogłabyś teraz zagrać? - spytał Stanley. Odwróciła
wzrok. Mógł zobaczyć teraz jej delikatne linie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl