[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostali, siedział zdziwiony i obserwował toczących bez-
głośną rozmowę.
- Mówiąc krótko, muszę zaoszczędzić to, co mi pozo-
stało. Potrzebuję jak najwięcej mocy do walki z owym
tajemniczym magiem. Choć mógłbym wysłać kogoś z wia-
domością, muszę niestety odmówić. Znajdz więc jakiś inny
sposób.
Smoczy Rycerz siedział oszołomiony. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że wszyscy zgromadzeni obserwowali
ich, a Carolinus pozwolił, aby usłyszeli dwa ostatnie
wypowiedziane przez niego zdania.
- Jeśli Mag nie wyśle nikogo, to jak mamy dostarczyć
im tę wiadmość? - zapytał Secoh. - Co prawda jeden
z nas mógłby tam polecieć, ale czy posłuchają zwykłego
smoka?
- Oczywiście, masz rację - przyznał Jim. - Dlatego
nie proszę żadnego z was o pomoc. Rzecz w tym, że jest
tylko jeden jerzy, którego mogą posłuchać dowódcy angiel-
skiej armii.
Spojrzał na Chandosa,
- Sir Johnie - zwrócił się do niego - tylko ty masz
szansę przekonać wojsko do zajęcia wskazanych przez nas
pozycji. Wiesz o tym dobrze.
- Rzeczywiście - przyznał rycerz. - Nie będzie to
jednak proste zadanie, nawet dla mnie. Ale chociaż niezle
znam się na fechtunku, nie wiem, czy uda mi się pokonać
tę niebezpieczną drogę, jeśli natknę się na węże. Gdybym
musiał stanąć do walki z nimi, nie pomógłby tu nawet
zastęp zbrojnych. A pozostaje jeszcze kwestia czasu po-
trzebnego na odbycie tej podróży.
Jim ponownie poczuł się bezradny.
- To bardzo proste - włączyła się do rozmowy
Angie. - Rrrnlf go tam zabierze. Nie tylko zapewni
bezpieczeństwo, ale i przeniesie, więc droga nie potrwa
długo. A poza tym dowódcy na widok takiego sojusznika
łatwiej ulegną namowom Sir Johna.
Jim popatrzył na żonę z podziwem. Wiedział, jak wspa-
niale zarządza zamkiem i podległymi ziemiami, kiedy jego
nie ma, ale gdy dołączyła do naradzających się, nie sądził,
że będzie tu miała cokolwiek do powiedzenia. Zrobiło mu
się wstyd, że to właśnie kobieta podpowiada rycerzowi, co
należy uczynić.
- To wspaniałe rozwiązanie, Angie! - wykrzyknął. -
Cudowne!
Nagle jednak zreflektował się.
- Ale czy Rrrnlf zgodzi się na udział w takiej es-
kapadzie? - Czeka tu na przybycie Essessiliego i obawia
się, by nie przegapić możliwości odzyskania swojej Damy.
Był to rzeczywiście problem, ale w tym momencie
nadeszła zupełnie nie oczekiwana pomoc.
- Ponieważ to dość błaha sprawa, chyba będę mógł ją
załatwić - rzekł Carolinus, skubiąc koniec wąsa.
Wszyscy powstali i poprzedzani przez Maga udali się na
dziedziniec.
Zpiący Rrrnlf i leżący obok niego, także drzemiący, wąż
morski, wyglądali niesamowicie. Te dwa ogromne cielska
sprawiły, że Jim i towarzyszące mu osoby poczuli się
rzeczywiście "mali", jak mówił do nich Diabeł.
- Obudz się! - krzyknął Brian.
Jednocześnie kopnął olbrzyma w łydkę. Z równym
skutkiem mógł jednak kopać górę. Czubek granatowego
buta mistrza kopii, noszonego przez rycerzy nie odzianych
w zbroje, odbił się od ciała Rrrnlfa jak od kamienia. W ten
sposób nie dało się obudzić olbrzyma.
- Ja zaraz postawię go na nogi - oświadczyła pani
zamku Malencontri.
Z upiętego koka wyjęła szpilkę, co spowodowało, że jej
włosy rozsypały się na ramiona. Pochyliła się nad stopą
Rrrnlfa i wbiła ostrze w wystający z sandała duży palec.
- Auu! Co się dzieje? - ryknął Rrrnlf zrywając na
równe nogi, z obiema dłońmi zaciśniętymi w pięści, goto-
wymi do zadania ciosu.
Na podwórcu zapadła cisza. Diabeł, nie wiedząc, co się
dzieje, z zainteresowaniem obserwował, jak stojący u jego
stóp ludzie starają się odzyskać równowagę po wstrząsach
ziemi spowodowanych jego nagłym skokiem. Jako pierw-
szej, udało się to Angie.
- Obudziłam cię - poinformowała Rrrnlfa. - Musia-
łam ukłuć cię szpilką w palec. Czy bardzo bolało?
- Nie bardzo - odparł olbrzym, masując palec. - Tyl-
ko trochę.
Wyprostował się i popatrzył na zebranych z góry.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał.
- Bo jesteś nam potrzebny. Jim, ty mu powiedz.
- Poczekaj - odezwał się Carolinus. - Już ja się tym
zajmę. Rrrnlfie, masz zanieść Sir Johna Chandosa do
miejsca, gdzie zbiera się armia. Nikt nie ma prawa zrobić
mu krzywdy, szczególnie węże morskie.
- Ha! Jeśli będę go niósł, nic mu nie zrobią. Ale
chwileczkę, mały Magu. Nie mogę się stąd nigdzie ruszyć.
Przybędzie tu Essessili i muszę na niego czekać.
- To w tej chwili nie jest najważniejsze. Musisz zabrać
Sir Johna - nie ustępował starzec. - Jeśli Essessili zjawi
się podczas twojej nieobecności, dopilnujemy, żeby pozostał,
aż wrócisz. Nie sądzę, aby ta misja zajęła ci więcej niż dzień.
- Zapewne nie - przyznał Diabeł Morski. - Przykro
mi jednak, mały Magu, ale nie mogę wam pomóc. Nie
mam zamiaru utracić możliwości odzyskania mojej uko-
chanej Damy tylko dlatego, że chcecie, żebym zaniósł
gdzieś kogoś akurat wtedy, kiedy zjawią się tu te glisty.
- Rrrnlfie! - przemówił Carolinus i choć nie urósł ani
o centymetr, jego głos zabrzmiał potężniej niż głos olb-
rzyma. - Nie proszę cię, ale rozkazuję, powołując się na
swoją rangę maga: zanieś Sir Johna do dowódców armii!
- Już powiedziałem, że nie...
Rrrnlf nagle zamilkł i zniknął. Wszyscy wpatrywali się
w miejsce, gdzie stał jeszcze przed chwilą.
- Gdzie on jest? - zdziwił się Brian, rozglądając się
wokół. - Nigdzie go nie widzę...
- Nie ruszaj się! - warknął starzec. - Niech nikt nie
waży się ruszyć.
To rzekłszy, wskazał na ziemię u swoich stóp.
Wszyscy spojrzeli w tę stronę, włącznie z Brianem, który,
aby to zrobić, omal nie skręcił sobie karku, bowiem
dosłownie zastosował się do poprzedniego polecenia Maga.
Carolinus wskazywał dużego, czarnego chrząszcza. %7łuk
stał na tylnych nogach, środkowe zwieszały mu się bez-
władnie, a przednie, szeroko rozłożone, trzymał uniesione
w górę.
- Nie życzę sobie takiego tonu, mój panie! - powie-
dział Mag do chrząszcza. -Więcej kultury! Jesteś żuczkiem
i zostaniesz nim, jeśli nie przywrócę ci zwykłej postaci.
Słyszysz mnie? Odpowiadaj!
Zapadła chwila ciszy.
- Nie, nie będę miał dla ciebie litości! Pozostaniesz
tym, czym jesteś, dopóki nie zgodzisz się zanieść Sir Johna
gdzie trzeba!
Rrrnlf stanął przed nimi ponownie na całą wysokość
swoich dziewięciu metrów i potulnie spojrzał w dół na
Carolinusa.
- Mały Magu! - rzekł z żalem w głosie. - Przez ciebie
nie odzyskam mojej Damy... Czuję, że tak będzie.
- Nonsens! - zaprotestował starzec. - Daję ci słowo,
słowo Maga, że dostaniesz swoją Damę z powrotem, gdy
tylko zjawi się tu ten Essessili. A teraz zdecydujmy, w jaki
sposób odbędzie się ta wyprawa.
Po krótkich naradach i dzięki pomysłowości Jima, przy
pomocy cieśli i kowala, zbudowali konstrukcję, którą udało
się solidnie przytwierdzić do prawego barku olbrzyma,
a do niej z kolei zamocować siodło Sir Johna. Sir John
wraz z Brianem udał się do zamku przywdziać zbroję.
Diabeł Morski leżał cierpliwie na ziemi podczas przy-
miarek i mocowania konstrukcji. Gdy praca ta została
zakończona, przeskoczył mur i położył się poza fosą.
Po chwili pojawił się gotowy do drogi Chandos, pożegnał
się ze zgromadzonymi i wyszedł przez otwartą bramę poza
mury. Zbliżył się do Rrrnlfa i wspiął na siodło, starając się
zachować spokój, jakby dosiadał własnego rumaka. Olb-
rzym podniósł się ostrożnie i ruszył na północny wschód,
szybko znikając za drzewami.
- No cóż, panie - odezwał się Brian. - Proponuję
wydać rozkaz, by zamknięto bramę, podniesiono most
zwodzony i opuszczono kratę. Wtedy będziemy mogli
spokojnie przejść do Wielkiej Sieni, gdzie nad kubkiem
wina przedyskutujemy, jak bronić się, kiedy dotrą tu węże.
- Jeśli pozwolisz, panie - rzekł Dafydd - pozostanę
na murach i będę wypatrywał jakiegoś zabłąkanego węża.
Pragnę bowiem wypróbować pewien rodzaj strzał i ustalić, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl