[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pojechał do pracy.
Kiedyś orędował na rzecz zimowej przerwy od połowy grudnia do Nowego Roku. I
tak nikt wtedy nie pracuje, argumentował podczas narady w tej sprawie. Sekretarki muszą
zrobić zakupy, więc wychodzą wcześniej na lunch, wracają spóznione i ju\ godzinę pózniej
wychodzą na kolejną serię zakupów. Zmuśmy wszystkich do grudniowego urlopu, nawoływał
z całą mocą. Niech wezmą dwa tygodnie urlopu, oczywiście płatnego. Ilość spraw i tak w tym
czasie spada, argumentował, potwierdzając to wykresami i diagramami. Klienci uciekają z
biur i wracają do nich dopiero w pierwszym tygodniu stycznia. Nasza kancelaria, mówił,
mogłaby zaoszczędzić parę dolarów, unikając bo\onarodzeniowego przyjęcia w biurze.
Rozdał im nawet kopie artykułu z  Wall Street Journal na temat du\ej firmy w Seattle, która
zastosowała taką politykę z wyśmienitymi rezultatami, przynajmniej według gazety.
To była naprawdę znakomita prezentacja. Wniosek nie przeszedł - padły dwa głosy za
i jedenaście przeciw - i Luter złościł się przez miesiąc. W gniewie wspierał go jedynie Yank
Slader.
Tego dnia pracował machinalnie, krą\ąc myślami wokół wieczornego koncertu przy
jałowcach i plakatu protestacyjnego na trawniku. Lubił Hamlock Street. Dobrze \ył z
sąsiadami, nawet z Waltem Scheelem, dlatego czuł się nieswojo, \e stał się celem ataku
bliskich mu ludzi.
Nastrój odmieniła mu Biff, agentka z biura podró\y. Ledwie zapukawszy do drzwi - ta
zołza Dox, jego sekretarka, siedziała z nosem w stercie świątecznych katalogów - tanecznym
krokiem weszła do gabinetu, \eby wręczyć mu bilety na rejs, pięknie oprawiony plan podró\y
oraz najnowszą broszurę reklamową  Wyspiarskiej Księ\niczki . Kilka sekund pózniej ju\ jej
nie było, czego Luter bardzo \ałował, gdy\ podziwiając jej figurę i opaleniznę, nie mógł się
powstrzymać od marzeń o niezliczonych stringach i kostiumach bikini, które wkrótce miał
oglądać. Zamknął drzwi na klucz i pogrą\ył się w błękitnych wodach Karaibów.
Po raz trzeci w tym tygodniu tu\ przed lunchem wymknął się z biura i pojechał do
centrum handlowego. Zaparkował najdalej jak mógł - chciał jak najwięcej chodzić: zrzucił ju\
trzy kilogramy i sześćdziesiąt trzy gramy i był w znakomitej formie. Wraz z setkami innych
klientów robiących popołudniowe zakupy znalazł się w pasa\u. Z tym, \e on przyszedł się
zdrzemnąć.
Wło\ył ciemne okulary i wślizgnął się do przybytku Wiecznej Opalenizny.
Miedzianoskórą Daisy zastąpiła Daniella, blada, rudowłosa dziewczyna, której liczne piegi -
niewątpliwie dzięki nieustannemu naświetlaniu - powiększyły się i rozlały niemal po całej
twarzy. Podbiła mu karnet, przydzieliła kabinę numer dwa i z miną doświadczonego
dermatologa powiedziała:
- Dzisiaj powinno wystarczyć dwadzieścia pięć minut, Luter. - Była co najmniej
trzydzieści lat młodsza i bez \adnych oporów mówiła mu po imieniu. Pracowała tu dorywczo
za parę dolarów tygodniowo, ale do głowy jej nie przyszło, \eby zwracać się do niego per
pan.
Omal na nią nie warknął. Dlaczego akurat dwadzieścia pięć? Dlaczego nie
dwadzieścia sześć albo dwadzieścia cztery?
Mruknął coś pod nosem i wszedł do dwójki.
Aó\ko było chłodne: dobry znak. Nie mógł znieść myśli, \e kładzie się na nim tu\ po
wyjściu poprzedniego klienta. Szybko u\ył płynu do odka\ania, z furią wytarł łó\ko,
sprawdził zamek u drzwi, rozebrał się wstydliwie, jakby ktoś mógł go tam zobaczyć i
ostro\nie wczołgał się do środka.
Wyciągał się, rozciągał i poprawiał, dopóki nie uło\ył się wygodnie, potem zamknął
wieko, wcisnął przycisk i zaczął się sma\yć. Nora była tu dwa razy, ale nie wiedziała, czy
przyjdzie po raz trzeci, poniewa\ w połowie ostatniej sesji ktoś stukał do drzwi i bardzo się
przestraszyła. Coś wybełkotała - ze strachu nie pamiętała dokładnie co - i gwałtownie wstając,
uderzyła mocno głową w wieko łó\ka.
Oczywiście całą winę zrzuciła na mę\a. Luter wyśmiał ją, co nie polepszyło jego
sytuacji.
Niebawem odpłynął w sen, marząc o  Wyspiarskiej Księ\niczce , jej sześciu
basenach, le\ących wokół nich szczupłych, opalonych na brąz ciałach, białych, piaszczystych
pla\ach Jamajki i Kajmanów i ciepłych, spokojnych wodach Karaibów.
Do rzeczywistości przywrócił go natarczywy dzwięk dzwonka. Minęło dwadzieścia
pięć minut. Luter miał ju\ za sobą cztery wizyty. Stanąwszy przed zniszczonym lustrem na
ścianie, nareszcie zauwa\ył pewną ró\nicę w swoim wyglądzie. Wiedział, \e jeszcze dzień
czy dwa i w biurze zaczną to komentować. Tak bardzo mu zazdrościli.
Gdy spiesznie wracał do pracy - skórę miał jeszcze ciepłą, a poniewa\ nie zjadł
kolejnego lunchu, zmniejszył mu się brzuch - zaczął padać deszcz ze śniegiem.
Przyłapał się na tym, \e boi się wracać do domu. Wszystko było dobrze, dopóki nie
skręcił w Hamlock Street. Becker ozdabiał krzaki dodatkowymi lampkami i celowo wieszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl