[ Pobierz całość w formacie PDF ]
też prawie nie słuchała rozmowy dorosłych, tylko wysunęła język, co bardzo
pomagało, i biedziła się nad kartką.
- Pierwszorzędna owcza wełna w naturalnym kolorze - mówiła wieczorem mama do
taty. - Z pojedynczej nitki można zrobić ciepłe reformy, z podwójnej rajtuzy dla
Miry, z potrójnej sweter dla ciebie. Tylko muszę najpierw zdobyć dobry barwnik,
bo przez ten naturalny kolor mogą być kłopoty.
- Masz świadomość, skąd to pochodzi?
- Nie. I nie chcę słyszeć! Gdybym mogła, jak przed wojną, pójść do sklepu i
kupić, na pewno kupiłabym w sklepie.
Do jesieni mama z nawiązką wykonała swój plan. Rodzina mogła się nie bać
nadciągającej zimy, bo wełny wystarczyło jeszcze na szaliki, rękawice, pilotkę
dla Miry i zgrabną czapkę dla mamy.
- Zapamiętaj sobie - powtarzała często mama - że ludzie najpierw będą cię
oceniać po wyglądzie. Jak im się nie spodoba twoja podarta sukienka, to możesz
nie mieć okazji udowodnić, że masz dobrze poukładane w głowie. Dlatego zawsze
trzeba wyglądać porządnie. Moje matczysko nigdy tego nie rozumiało, ale ty, na
szczęście, masz mnie.
173
Mama przywiązywała dużą wagę do ubrań, zwłaszcza zaś do bielizny, co w tamtych
czasach było chyba rzadkością. Nieco pózniej, kiedy po cichu zaczęła szyć dla
zaufanych klientek, nieraz w wielkiej tajemnicy zwierzała się córce:
- Napatrzyłam się w Tomaszowie u Kowalskiej na brudne staniki i halki różnych
paniuś i myślałam, że to się już skończyło. Guzik prawda. Na wierzchu elegancka
suknia z żorżety, druga jeszcze ładniejsza w robocie, ale pod te suknie lepiej
nie zaglądać. Pamiętaj, to, co na wierzchu, jest dla cudzego oka, a bielizna dla
ciebie.
Rzeczy miała mało, ale wszystkie w dobrym gatunku. Sukienki szyła sobie sama,
żakiet do kostiumu i płaszcz uszył jej tato. Porządne materiały pojawiały się w
sklepach o wiele częściej niż gotowe ubrania. Rodzina Nawadów nie cierpiała z
tego powodu. Nieco gorzej szło im zdobywanie pieniędzy i mama wciąż powtarzała:
Doprawdy, nie wiem już, jak mam grodzić, żeby na wszystko wystarczyło!".
Na wszystko nigdy nie wystarczało.
Wieczorami rodzice często rozmawiali o wydatkach: z czego jeszcze mogą
zrezygnować, a na co obowiązkowo trzeba odłożyć. Tato pracował w magistracie.
Przyjęto go z otwartymi ramionami jako fachowca, ale powoli zachwyty wokół
opadały. I to wcale nie dlatego, że pracował gorzej, wpadł w nałogi czy próbował
jakiekolwiek decyzje uzależniać od łapówek. Mógłby te wszystkie grzechy
popełniać łącznie, gdyby był elementem pewnym politycznie i klasowo. Co z tego,
że skończył przed wojną budowlaną szkołę techniczną i przez dwa lata pracował w
zawodzie? Wykształcenie działało na jego niekorzyść, musiał się gęsto tłumaczyć,
jak to możliwe, że w naukach zaszedł tak wysoko. Mówił: Ojciec przed wojną był
wziętym krawcem, odmawiał sobie wszystkiego, żeby wykształcić mnie i brata".
Nowa władza nie ceniła pochodzenia rzemieślniczego. Takie pochodzenie raczej
przeszkadzało, niż pomagało w awansach. Najbardziej jednak przeszkadzała
174
akowska przeszłość wujka Alka oraz żołnierska przeszłość samego taty. Gdyby nie
złożył broni we wrześniu, gdyby przeszedł szlak od Lenino do Berlina... ale nie
przeszedł. Kim więc był? Był elementem niepewnym klasowo i politycznie,
tolerowanym z uwagi na wiedzę, ale wynagradzanym gorzej niż towarzyszka
sprzątaczka, chociaż ona też nie miała kokosów. W tamtych pierwszych powojennych
latach praca, nie tylko w administracji, polegała również na uczestniczeniu w
niesamowitej liczbie zebrań, narad, masówek, pogadanek. Ojciec wracał do domu
póznym wieczorem, czasem w nocy, skonany i poirytowany.
- Znowu zebranie? - pytała mama.
- Znowu.
- I o czym oni wciąż mówią?
Oni" to byli ci od zebrań. Mira też ich bardzo nie lubiła, bo zabierali tacie
czas.
- Tatusiu, nie możesz im" powiedzieć, że masz dosyć i wolisz pobawić się ze
mną? - pytała.
- Wiesz, Mimi, chyba tak powiem - uśmiechał się tato, ale widać nic nie mówił,
bo nadal wracał pózno.
Jedynie sobotnie popołudnia i niedziele mieli dla siebie. Jeżeli tylko nie
padało, chodzili na długie spacery. Zwyczaj niedzielnych spacerów został im
jeszcze ze Słowackiego. Wtedy tato prowadził swoją rodzinę na ulicę Zwiętego
Józefa do kościoła Ojców Redemptorystów, gdzie już na ulicy mocno pachniało
kadzidłem, i opowiadał o Wzgórzu Wisielców z wielkim dębem po środku. W
średniowieczu było to miejsce egzekucji. Albo szli w całkiem inną stronę, ulicą
Mickiewicza, żeby podziwiać piękne secesyjne kamienice. Tato bardzo chciał
pokazać im najładniejsze miejsca w Toruniu. A było ich mnóstwo. Kiedy przenieśli
się na Dzierżyńskiego, zaczęli dokładniej zwiedzać śródmieście.
- Nawet Warszawa ani Kraków nie są tak ładne jak Toruń - powtarzała często mama.
175
Potem zawsze dodawała, że Warszawa bardzo ucierpiała w czasie wojny, więc
trudno, żeby była piękna. I zaraz zaczynała tatę wypytywać, czy przed wojną
Warszawa miała swój Dwór Artusa, Ratusz i choćby jeden taki kościół jak ten
Najświętszej Marii Panny. Jeszcze nie czuła się tak zupełnie związana z Toru-
niem, jeszcze raziły ją różne naleciałości niemieckie, te wszystkie Ja, ja" w
sklepach, ale zaczynała być dumna z urody miasta.
- A ty wiesz - powiedział kiedyś tato, ściszając głos do szeptu - zrodził się
pomysł, żeby otynkować ratusz! Jedyna nadzieja w braku pieniędzy. Rozumu i
anielskiej cierpliwości trzeba, kiedy z durniami sprawa.
Wychodzili właśnie z Dzierżyńskiego na Rynek Staromiejski i mieli tuż przed sobą
monumentalną budowlę. Mama patrzyła uważnie w górę, w dół, wreszcie orzekła
swoim poważnym, zdecydowanym tonem:
- Uważam, że to wcale nie jest zły pomysł. Zciany się sypią, jakby je tak
wygładzić wapienną zaprawą, otynkować na biało, na pewno byłoby ładniej i
czyściej.
- Kobieto, sześćset lat na ciebie patrzy, nie mów herezji i nie wychylaj się z
takimi opiniami przy ludziach - mruknął tato.
- Czego niby nie mogę mieć swojego zdania? - obruszyła się mama.
Ilekroć była zdenerwowana, z rozpędu mówiła czego" zamiast dlaczego". Rodzice
posprzeczali się wtedy trochę i to nie tylko o ratusz, więc Mira zostawiła ich i
szła sobie pierwsza. Na szczęście nie sprzeczali się często. Mama też widziała
piękno zaklęte, choć mocno sfatygowane, w takim choćby Domu pod Aniołem czy w
Kamienicy pod Gwiazdą. Patrzyła z przyjemnością, ale taka już była, że na każdy
temat chciała mieć coś do powiedzenia. Nie zawsze to się udawało, zwłaszcza w
rozmowach z tatą o starym budownictwie. Jeżeli więc nie mogła mówić tacie,
mówiła córce. Patrząc na przykład z okien mieszkania na dwie kamienice po
przeciwnej stronie ulicy, wołała Mirę do okna.
176
- Zobacz sama i przyznaj mi rację. Tata zachwyca się tymi domkami. Piękne są,
nie powiem, piękne i wypracowane, ale bez ozdób też by stały Czy to jest sens
[ Pobierz całość w formacie PDF ]