[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I patrzcie, jak Pan Bóg zmiażdżył jego zamiary: przed chwilą ten sam Mochnacki klęczał przede mną,
przypędzony do mojego progu przez palec boży. Wez waćpan do serca tę naukę i wszystkimi siłami
zwalczaj szatana, którego sługami są tacy Mochnaccy... "
- Kiedy bo radca wpadasz, u diabła, w przesadę! - wypaliła naraz "stara Przepiórzyca ". Pewno, że tacy
ludzie, kto ich tam zresztą wie... no juści pewno, że wy to lepiej rozumiecie ode mnie. Ale przecież są
inni wrogowie, u kaduka! Kiedy mój Ignacy...
32
- Taki Murawiew! - syknęła panna Konstancja. .
- Zostaw no waćpanna tę sprawę, zostaw... - rzekł pontyfikalnie Somonowicz. - Nie do ludzi ta sprawa
należy i nie do ludzkiego sądu. Człowieka, którego nazwisko waćpanna wymówiłaś, Pan Bóg wziął w
swoją rękę. Jeżeli dusza ludzka jest nieśmiertelna, a nie masz waćpanna najmniejszego powodu wątpić o
tej prawdzie, bo wszystko za nią przemawia, to dusza tego człowieka cierpi już męki takiego potępienia,
jakich nie obejmie rozum śmiertelny, za te łzy rozlane po ziemi, za tę krew niewinną, za krzywdy
wyrządzone nie dla mocy prawa, nie dla władzy miecza, ale dla samych krzywd i dla samego płaczu.
Zresztą, ja nie chcę o tym mówić, ja nie chcę o tym myśleć za żadne skarby. Dajcie mi święty pokój! Nie
chcę o tym słyszeć. Oto, co wam mówię i powtarzam od początku świata...
- Chryste ukrzyżowany! - zawołał Grzebicki - radca Somonowicz chce w nas utwierdzić mniemanie, że on
naprawia społeczność od początku świata.
Kiedy tak radcowie roztrząsali sprawy wielkiej polityki, pani Borowiczowa, słuchając na pozór uważnie ich
twierdzeń, daleko odbiegła myślami. Jakieś kształty i zjawienia, jakieś cienie i widma bezcielesne
ukazywały się przed nią, tworząc ze siebie jakby sceny i wypadki z przyszłego życia Marcinka. Kiedy je
chciała złapać wzrokiem i myślami - znikały... Mochnacki, którego tłuszcza ściga dla powieszenia jak psa
na szubienicy... Któż to jest Mochnacki, co to za jeden? Ach, to ten, to to znaczy... - myślała nurzając się
duszą w jakiś widok pełen ludzi i wrzasku. - Murawiew? kto to Murawiew? I nagle serce jej przestawało
uderzać i umierało jak żywa istota, którą przebiło zabójcze żelazo.
5
Niski mur, tu i ówdzie rozwalony, zarośnięty trawą i mchem, stanowił granicę podwórza. Za murem
płynął kanał w obmurowanym niegdyś łożysku. Z czasem wiele kamieni wysunęło się, wpadło do wody i
ugrzęzło w cuchnącym ile dna tej strugi, a bujne krzaki i błotne zielska obsiadły jej brzegi.
Dalej, za rowem, ciągnął się czyjś park, rosnący na błotnistym gruncie, zaniedbany tak dalece, że mógł
przedstawiać małą puszczę, której nigdy stopa ludzka nie przebyła i gdzie tylko ptaki mieszkają.
Z tej strony muru stała szopa i drwalnie wybudowane w sposób nadzwyczaj lekkomyślny. Tuż przy
szopie, pod samym murem, leżało kilka starych, opalonych i na pół zgniłych belek, o których istnieniu
ani właściciel, ani żaden złodziej zapewne nie pamiętał. Pokrzywy i osty usiłowały do cna je zakryć.
Na tych balach, po otwarciu roku szkolnego, Marcinek przesiadywał całe odwieczerza, "wykuwając "
swoje uroki. . Wielkie drzewa zarośli, stare wierzby o niezliczonej ilości gał ązek, wiszących nad ziemią,
przypominały mu wieś, dom i matkę.
Uczył się pilnie, ze wzniosłą bezwzględnością, do której nie znalazło jeszcze dostępu ani zwątpienie, ani
nieufność, ani żadne wyrachowanie, ani szacherka.
Z historii świętej, czyli "Zakonu Bożego ", tłoczył sobie w pamięć wszystko - poczynając od nazwy
danego rozdziału aż do ostatniego w nim słowa. Siadał na belce, ujmował głowę w dłonie i powtarzał
głośno "zadane " - aż do skutku, aż do takiego stopnia doskonałości, że mu zasychało w gardle i mąciło
się w głowie. Inna rzecz była z arytmetyką i rosyjskim. W obydwu tych gałęziach nauk trzeba było
odbywać urok z korepetytorem, który mówił i objaśniał po rosyjsku, równie jak pan Majewski w klasie.
Z tych wykładów Marcinek nie osiągał nie tylko żadnego zrozumienia rzeczy, ale owszem głupiał coraz
okropniej i męczył się coraz bardziej. Prawiono mu ciągle w domu i w szkole o liczbach z nieskończoną
ilością zer, polecano wykonywać z tymi wielkimi liczbami jakieś manipulacje, a wykładano, jak to mówią,
niby łopatą rzeczy tak łatwe i objaśniano to wszystko najlepiej, najpoprawniej, czysto i wzorowo
stawiając akcenty, a tymczasem Marcinek truchlał przychodząc do niejasnej refleksji, że nie rozumie, co
do niego mówią. Wszelkie czytanie lekcyj zadanych z rosyjskiego musiało się również odbywać w
obecności korepetytora, z uwagi na doskonałość akcentów.
Właściwie tedy na belkach wyuczał się Marcinek "Zakonu Bożego ", gdyż czwarty przedmiot, język polski,
nie nastręczał żadnych utrapień wskutek tego, że nic z tej dziedziny nie zadawano do uczenia się w
domu.
Korepetytor na stancji "Przepiórzycy ", pan Wiktor Alfons Pigwański, był uczniem klasy siódmej, a
zarazem gimnazjalnym i poniekąd, dzięki nieobecności innego, miejskim, ogólnoklerykowskim poetą. Był
to młodzieniec szczupły, mizerny, krostowaty, zawsze niedbale odziany i usiłujący zapuścić długie włosy,
33
bez względu na surowe kary szkolne. Wypalał niezmierną ilość papierosów i wskutek tego zapewne
przezywano go "Pytią " (dlaczego jednak zwano go "żydówką " - trudno dociec). "Pytia "uczył się dobrze,
nie tak wszakże, jakby się tego można było spodziewać po jego rzeczywistych zdolnościach.
- Pigwański... - mawiała do przyjaciółek "stara Przepiórzyca " - to głowa otwarta jak wielka stodoła, ale
cóż pani poczniesz, kiedy mu akurat poezyjka w łeb wjechała jak fura siana. Nic, tylko, pani, siedzi i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]