[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wskazania kierunku generalnych ocen. Potem można je różnicować. Zależnie od
stanu rzeczy, bywał tak czarujący, delikatny i lojalny, że ceniłem go bardziej niż
resztę rodzeństwa.
Kiedy indziej jednak stawał się do tego stopnia zgorzkniały, sarkastyczny
i wręcz złośliwy, że unikałem jego towarzystwa w obawie, że zrobię mu krzyw-
dę. Podsumowując, kiedy widziałem go po raz ostatni, był raczej w tym drugim
stanie ducha. Wkrótce potem doszło do starcia z Erykiem, zakończonego moim
wygnaniem a Amberu.
. . . To właśnie myślałem i czułem, gdy patrzyłem na jego Atut i sięgałem ku
niemu umysłem i wolą, otwierając pustą przestrzeń, którą miał wypełnić. Obok
inni robili to samo, snując własne wspomnienia.
Karta z wolna zasnuła się senną mgłą i nabrała pozoru głębi. Nastąpiło znajo-
me rozmycie konturów, a wraz z nim wrażenie ruchu, zwiastujące kontakt z obiek-
tem. Atut stał się chłodniejszy w dotyku, obrazy popłynęły, uformowały się, na-
brały wyrazistości, uporczywej, dramatycznej i całkowitej.
Siedział w celi. Za plecami miał kamienną ścianę. Na podłodze leżała słoma.
Jego ręka była przykuta do wielkiego, żelaznego pierścienia w murze łańcuchem
dość długim i wystarczająco luznym, by pozwalał na pewną swobodę ruchów.
Brand wykorzystywał to właśnie, leżąc w kącie na stosie słomy i szmat. Włosy
i brodę miał długie, twarz bardziej wychudzoną niż kiedykolwiek, a ubranie po-
darte i brudne. Chyba spał. Wspomniałem własną niewolę, smród, zimno, nędzny
wikt, wilgoć i obłęd, który przychodził i odchodził. Przynajmniej zostały mu oczy,
gdyż zamrugał i zobaczyłem je wyraznie, gdy kilkoro z nas wymówiło jego imię.
Były zielone, o tępym, nieobecnym spojrzeniu.
Czyżby go odurzyli? A może sądził, że ma halucynacje?
Nagle jednak odzyskał świadomość. Wstał. Wyciągnął rękę.
 Bracia!  powiedział.  Siostry!
 Idę!  zabrzmiał czyjś krzyk.
Przewracając krzesło, Gerard zerwał się na nogi. Przebiegł przez pokój i nie
wypuszczając Atutu, porwał ze ściany wielki bojowy topór. Zamarł na chwilę,
wpatrzony w kartę, potem wyciągnął wolną rękę i nagle stał tam ściskając Branda,
który tę właśnie chwilę wybrał, by ponownie stracić przytomność. Obraz zafalo-
wał i kontakt został zerwany.
56
Zakląłem i poszukałem w talii Atutu Gerarda. Kilkoro innych robiło właśnie
to samo. Znalazłem i spróbowałem połączenia. Powoli wystąpiło rozmycie, wir,
formowanie. . . jest! Gerard rozciągnął łańcuch na ścianie i atakował go toporem,
ale grube ogniwa opierały się potężnym ciosom.
Wreszcie ostrze zgniotło i naderwało kilka z nich, lecz minęły już prawie dwie
minuty i hałas zaalarmował strażników.
Z lewej strony dobiegły jakieś stukoty  brzęk odsuwanych rygli, zgrzyt za-
wiasów. Wprawdzie pole widzenia nie sięgało tak daleko, ale jednak zdawało się
oczywiste, że ktoś otwiera drzwi. Brand uniósł się znowu. Gerard nadał ciął łań-
cuch.
 Gerardzie! Drzwi!  wrzasnąłem.
 Wiem!  krzyknął, owinął łańcuch wokół ramienia i szarpnął. Bez skut-
ku. Puścił łańcuch i ciął toporem pierwszego z grzebienio-rękich wojowników,
który zaatakował go wznosząc klingę. Napastnik upadł, lecz jego miejsce zajął
następny, a potem drugi i trzeci. Nadbiegali kolejni.
Coś zamigotało nagle i na scenie pojawił się Random. Klęczał ściskając pra-
wą dłonią ramię Branda. W lewej trzymał krzesło, wystawiając je przed sobą niby
tarczę, nogami na zewnątrz. Zerwał się natychmiast i ruszył na napastników, uży-
wając krzesła jak tarana. Cofnęli się. Random zakręcił krzesłem w powietrzu. Je-
den z tamtych padł martwy, powalony toporem Gerarda. Drugi odskoczył w bok,
ściskając kikut ramienia. Random wydobył sztylet i pozostawił go w brzuchu naj-
bliższego, rozbił krzesłem dwie głowy i odepchnął ostatniego z przeciwników.
W tym czasie martwe ciało uniosło się w górę, ociekając krwią. Ten, który dostał
sztyletem, opadł na kolana, zaciskając palce na ostrzu. Gerard ujął łańcuch obu-
rącz, zaparł się nogą o ścianę i zaczął ciągnąć. Przygarbił się, a potężne mięśnie
nabrzmiały mu na karku. Aańcuch nie ustępował. Dziesięć sekund, mniej więcej.
Piętnaście. . . I nagle pękł, z brzękiem i grzechotem. Gerard zatoczył się, podparł
wyciągniętą ręką. Spojrzał za siebie, pewnie ha Randoma, w tej chwili poza zasię-
giem mojego wzroku. Usatysfakcjonowany, pochylił się i wziął na ręce Branda,
który znowu stracił przytomność. Random, już bez krzesła, wskoczył w moje pole
widzenia i skinął na nas.
Sięgnęliśmy po nich wszyscy i sekundę pózniej stali już wśród nas, a my tło-
czyliśmy się dookoła. Podniósł się rodzaj okrzyku radości, kiedy usiłowaliśmy
zobaczyć go, dotknąć naszego brata, zaginionego wiele lat temu, a teraz wyrwa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl