[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowiedział się, że pan rano chodził do Sieklic Dużych po zakupy, potem przebywał w
gospodarstwie, a wieczorem zjadł kolację.
- Sama mu przyniosłam jak zawsze.
- Co pan jadł na kolację?
- To co zawsze. Kilka kromek chleba z masłem i kubek mleka.
Resztki tej kolacji stały na stole. Nie dojedzona pajda chleba. Pusty kubek z resztkami
mleka na dnie.
Zwłoki zostały zabrane do szpitala celem przeprowadzenia sekcji. Pracownicy ekipy
dochodzeniowej mozolnie poszukiwali śladów mogących rzucić światło na tajemnicę śmierci
Horoszki.
Porucznik udał się do Sieklic Dużych z zamiarem stwierdzenia, co tam robił Horoszko
w dniu swojej Zmierci. Gospodyni zeznała, że kupował chleb, masło i cukier. Adamski zaczął
więc śledztwo od złożenia wizyty w sklepie PZGS. Sprzedawca czy też kierownik sklepu -
gruby, łysawy mężczyzna - dobrze pamiętał Horoszkę.
- Kupił bochen chleba, kilogram cukru, pogadał, ponarzekał i wyszedł ze sklepu.
- Nie zauważył pan, gdzie potem poszedł?
- Horoszko, proszę pana, po wyjściu ze sklepu często chodził na pocztę. Czy wówczas
tam poszedł, nie zauważyłem. Miałem tu kilku klientów i nie patrzyłem przez okno. Nie
przypuszczałem, że widzę go po raz ostatni.
- A gdzie się znajduje poczta?
- Naprzeciwko. W tym białym budyneczku.
Poczta, a właściwie agencja pocztowa, mieściła się w zabytkowym, klasycystycznym
budyneczku tzw. starej karczmy. Kiedyś, gdy przez Sieklice przebiegał trakt, stanowiła ona
obok kościoła centralny punkt. Tu się zatrzymywały konne dyliżanse, karoce, powozy i bryki
możnych podróżujących po świecie, Dziś przed starą karczmą zatrzymywały się jedynie
pocztowe nysy. Budynek był za obszerny na obecne potrzeby. Agencja zatrudniała dwóch
pracowników - kierownika i jego pomocnika. Adamski zapytał o Horoszkę.
- Znam go - odpowiedział kierownik - ale wczoraj go u nas nie było.
- Ostatni raz odwiedził pocztę w środę - wtrącił nie pytany pomocnik kierownika.
- Może - uzupełnił kierownik - ja go tam nie widziałem, bo mnie nic było.
- Horoszko odebrał list - mówił pomocnik, jakby chcąc się pochwalić, co to on wie -
duży, w niebieskiej kopercie. Zza granicy. Potem usiadł na ławce koło przystanku PKS,
przeczytał list, wrócił na pocztę i kupił kartę pocztową. I znów wyszedł. Widziałem, jak
poszedł aleją do PGR.
Adamski udał się śladami Horoszki. Od Boreckiego dowiedział się tego samego, co
przed południem Romaniak. W sumie dowiedział się - jego zdaniem - dwóch ciekawych
szczegółów. Pierwszy to był Ust zza granicy, a drugi - Grochowiak, który otrzymał od
Horoszki na ćwiartkę i wyjechał na urlop.
Przed wieczorem porucznik wrócił do Sieklic Leśnych. Teraz przedmiotem jego
zainteresowania stał się stojący w kącie sekretarzyk.
Rozumował: Skoro Horoszko kilka dni przed śmiercią otrzymał list zza granicy, to
powinien on się znajdować w sekretarzyku. Przejrzał dokładnie jego zawartość. Owszem,
znalazł tam kilka listów z Wiednia, których nadawcą był Janusz Sieklicki. Korespondencja ta
urwała się półtora roku temu. Listu, który Horoszko otrzymał kilka dni temu, Adamski nie
znalazł. Nie znalazł również pieniędzy. A przecież musiał je mieć. Stara gospodyni
twierdziła, że pan przechowywał pieniądze w sekretarzyku. Grochowiakowi dal na ćwiartkę.
Potem chodził po zakupy. Trudno sobie wyobrazić, by wydał pieniądze do ostatniej złotówki.
Zapoznając się z zawartością sekretarzyka, Adamski doszedł do wniosku, że ktoś tu
plądrował. Ktoś czegoś szukał. Czego? Pieniędzy? Owego ostatniego listu? Cóż on mógł
zawierać?
Na sekretarzyku i na stole znaleziono wiele odcisków palców. Czy one należą
wyłącznie do Horoszki, czy jeszcze do kogoś - wykaże ekspertyza.
Ale na wyniki ekspertyzy, jak również sekcji zwłok, która miała wyjaśnić
bezpośrednią przyczynę śmierci, trzeba było poczekać kilka dni. Nazajutrz Adamski
poinformował telefonicznie Romaniaka o swoich ustaleniach.
- Jak tylko otrzymam ekspertyzę, natychmiast was powiadomię. Umożliwi to nam
skierowanie śledztwa na właściwe tory.
- Rozumiem. Dziękuje i czekam na dalsze wiadomości.
Wiadomości nadeszły tym razem z Wrocławia. Telefonował Sobótka, który szukał
tam Felusia Złotej Rączki. Meldował on, że trafił na pewien ślad, który może zaprowadzić do
odkrycia wspólników Piworskiego.
Był już wprawdzie pózny wieczór, ale Miłosz nie namyślając się wsiadł do
samochodu i ruszył w stronę Wrocławia. Przybył tam pózną nocą. Przespawszy się w
gościnnym pokoju, rano spotkał się z Sobótką. Feluś Złota Rączka był dobrze znany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]