[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kapelusz, raniąc w głowę. Krew spłynęła po twarzy, zalała oczy.
- Oberwał, sukinsyn - usłyszał czyjś krzyk.
Oślepiony krwią i błyskami wystrzałów, Leander wczołgał się do domu,
krzycząc do Heddy, by padła na podłogę. Lecz ona stała jak sparaliżowana.
Chwycił ją za kostkę, przewrócił i nakrył własnym ciałem.
Jeszcze jeden wystrzał błysnął w ciemności, nim kopniakiem zatrzasnął
drzwi. Z zewnątrz dobiegł ich odgłos szybkich kroków, okrzyki. Potem usłyszeli
uruchamiane silniki. Samochodu i motocykla.
Nie przestając osłaniać Heddy, Leander podczołgał się do okna i wyjrzał
ostrożnie. Dojrzał jednak tylko niewyrazne sylwetki odjeżdżających pojazdów.
Zrobiło się cicho.
- 75 -
S
R
Leander oparł się o ścianę i osunął powoli na podłogę. Krew ze zranionej
głowy spływała na dywan. Ujrzał tuż nad sobą twarz Heddy, usłyszał
przerażony szept i stracił przytomność.
Po chwili ocknął się z uczuciem, że głowa pęka mu na dwie połowy.
Heddy klęczała przy nim. Wilgotnym ręcznikiem obmywała twarz.
- Nie bój się. To tylko draśnięcie - powiedziała uspokajająco.
Poprzez ból i mdłości jej głos dobiegał jak przez grubą szybę. Chwycił ją
za rękę i szeroko otwarł oczy.
- Tylko draśnięcie? - wystękał.
- Owszem - potwierdziła łagodnie. - Czy widziałeś, kto strzelał?
- Nie. To mógł być każdy.
Leżał nieruchomo, spokojnie. Złość, wściekłość... minęły. Jeśli nawet
wszyscy w tym mieście chcieliby go zabić, to i tak nie obchodziło go to ani
trochę. Liczyła się tylko Heddy. Jej autentyczny strach... o niego. Delikatne,
drżące ręce odgarniające mu włosy z czoła, przykładające opatrunek.
- Nic ci nie jest? - spytała, gdy skrzywił się boleśnie. - Ja... nie chciałam
cię urazić.
- Taaak. W porządku - wychrypiał.
Pochyliła pobladłą twarz i pocałowała obandażowane czoło.
- Nie chciałam. Naprawdę nigdy nie chciałam cię zranić.
- Wiesz - powiedział. - Właściwie warto było prawie dać się zastrzelić, by
zobaczyć, że obchodzę cię choć trochę. Nawet jeśli nie wierzysz...
- Obchodzisz mnie - szepnęła, głaszcząc go po policzku. - Aż za bardzo.
- Zawsze najwspanialej było, gdy godziliśmy się po kłótni.
- To prawda.
- Heddy - powiedział z wysiłkiem. - Czy myślałaś kiedykolwiek... Czy
kiedykolwiek miałaś nadzieję, że...
Urwał i utrudzony zamknął oczy. Przez tyle lat usiłował nauczyć się nie
marzyć o rzeczach nierealnych.
- 76 -
S
R
Trwali tak w ciemności bez słowa, bez jednego gestu, ciesząc się sobą,
swoją obecnością i kojącą bliskością.
Zadzwonił telefon. Zanim jeszcze Heddy podniosła słuchawkę, Leander
wiedział, że to musiała być Tia.
ROZDZIAA SZÓSTY
Wichura szarpała rosnące przed wielkim domem palmy. Ale nawet jej
dzikie porywy nie mogły dorównać wściekłości kipiącej w duszy Tii. Stała w
cieniu pod łukowym sklepieniem przedsionka i zaciskając pięści, patrzyła na
chłostany ulewą kolisty podjazd.
Jak co roku, jej wielki bal świąteczny udał się wspaniale. Niecałą godzinę
wcześniej ostatni ze znamienitych gości odjechali wielkimi limuzynami wprost
na lotnisko. Lecz Tii nie w głowie były duma i zachwyty nad tak doskonale
zorganizowanym przyjęciem. Ilekroć stanęła jej przed oczami Heddy, zo-
stawiająca Marcusa na środku parkietu, serce jej zaczynało walić jak oszalałe, a
płucom brakowało powietrza. Poczuła się nagle bardzo stara i słaba. Ze
strachem pomyślała o czekającym ją kolejnym starciu z mężem jej wnuczki.
Lecz musiała podjąć tę walkę po raz ostatni. I musiała wygrać.
Tia przeczuła nadchodzące kłopoty już tego dnia, kiedy Heddy wróciła ze
szkoły i opowiedziała o biednym chłopcu, którego uratowała przed pobiciem.
Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, wiedziała, że zaprzyjaznił się z Heddy,
poruszony jej bogactwem i pozycją społeczną. A potem wykorzystał jeszcze
skandal i rodzinną tragedię dla zyskania światowego rozgłosu.
Przypomniał się jej ten dzień, gdy Heddy po raz pierwszy przyprowadziła
go do domu. Ukryta na podeście schodów, przyglądała się śniademu
dziesięciolatkowi w dziurawych dżinsach. Jego czarne oczy były szeroko
otwarte ze zdumienia i zachwytu. W milczeniu podziwiał wykonaną z czarnego
- 77 -
S
R
i białego marmuru posadzkę w wielkim holu, szerokie schody i gigantycznych
rozmiarów żyrandol.
Z radosnym podnieceniem Heddy patrzyła na jego zachwyt, gdy
pozwoliła mu włączać go i wyłączać, a potem oprowadzała go po domu,
pokazując różne skarby. Chłopiec był wyraznie zawstydzony. Nie chciał nawet
dotknąć niczego. To Heddy nakłaniała go do tego.
W pewnym momencie dzieci rozbiły bezcenną figurkę z drezdeńskiej
porcelany. Z wielką radością Tia obserwowała przerażenie malujące się na jego
buzi. Słyszała, jak prosił Heddy, by natychmiast powiedzieli komuś o tym, co
się stało. Przysięgał, że przez całe życie będzie pracował dla jej babci, żeby
wynagrodzić szkodę. Ale Heddy postanowiła, że ukryją skorupy pod stołem. To
przekonało tylko Tię, że ten chłopak miał bardzo zły wpływ na jej wnuczkę.
Udając, że nie dostrzegła braku figurki, Tia zeszła ze schodów i zaprosiła
zmieszane dzieci na taras. Na herbatÄ™ i ciasteczka. Po pewnym czasie
zapomniały o zniszczonym bibelocie.
Potem, kiedy odprowadzały go do wyjścia i ponownie znalezli się w holu,
zauważyła mimochodem, że gdzieś zniknęło stojące tam zawsze porcelanowe
cacko. Rozglądała się wokół udając, że szuka. Smagłą twarz chłopca rozpalił
gorący rumieniec. Kiedy bez żadnych oporów wyznał prawdę, okazała wyniosłą
wspaniałomyślność. A widząc jego zażenowanie, uspokajała go. Równocześnie
jednak wyraznie dała mu odczuć, że szkoda jest nie do naprawienia. Chciała, by
zrozumiał, że nie powinien dotykać przedmiotów, które do niego nie należą.
Miała cichą nadzieję, że chłopak zrozumie, iż nie pasuje do jej świata i że nigdy
więcej nie powinien przychodzić do jej domu.
Tak też się stało.
Aż do tego przerażającego dnia, kiedy przyjechał już jako mąż Heddy. Tia
wciąż miała przed oczyma autentyczną radość małżonków. Malowało się na ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]