[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dochodził zza zasłon. Podeszła ostrożnie i rozsunęła je. Na zewnątrz ogromny
orzeł z kręgami na skrzydłach gapił się na nią wielkimi żółtymi oczyma i walił
wściekle w okno, drapiąc i dziobiąc dziko szybę.
Kate z wysiłkiem cofnęła się, odwróciła i spróbowała wytaszczyć się jakoś
z pokoju. Na końcu korytarza otworzyły się wahadłowe drzwi i ukazały się w nich
dwie postacie. Czyjeś ręce pospieszyły jej z pomocą, kiedy zaplątana beznadziej-
nie w kroplówkę zaczęła osuwać się na podłogę.
Była nieprzytomna, kiedy troskliwe ręce układały ją na łóżku. Była nieprzy-
tomna także pół godziny później, kiedy do szpitala przybyła nieprzyjemnie niska
postać w przygnębiająco długim kitlu lekarskim i wywiozła na wózku postawnego
mężczyznę, po czym wróciła po automat do coca-coli.
15
Ocknęła się dopiero kilka godzin później, kiedy zimowe słońce przesączyło
się przez szyby. Dzień wyglądał bardzo zwyczajnie i spokojnie, ale Kate nadal
dygotała.
Rozdział trzeci
To samo słońce wdarło się później przez okna na piętrze pewnego domu w pół-
nocnej części Londynu i oświetliło postać mężczyzny pogrążonego w głębokim
śnie.
Pokój, w którym spał, był przestronny, lecz nie skorzystał wiele na tej nagłej
inwazji światła. Smuga blasku pełzła przez pościel powoli, jakby nie była pewna,
co może tam zastać; nieco spięta, przesunęła się po kilku leżących na podłodze
przedmiotach, odrobinę nerwowo poigrała z kłębkami kurzu, krótkim błyskiem
oświetliła wiszącego w kącie wypchanego gacka i uciekła.
Tyle mniej więcej trwała zwykle wizyta słońca w tym miejscu.
O jedenastej zadzwonił telefon, lecz postać śpiąca w łóżku nadal nie reago-
wała, podobnie jak nie zareagowała, kiedy dzwonił za dwadzieścia pięć siódma,
potem za dwadzieścia siódma, potem za dziesięć siódma, a potem przez dzie-
sięć minut nieprzerwanie, począwszy od za pięć siódma, po czym zapadł w długą,
znaczącą ciszę, którą zakłóciło jedynie wycie policyjnych syren na którejś z pobli-
skich ulic około dziewiątej, a później, około piętnaście po dziewiątej, dostarczenie
wielkiego osiemnastowiecznego klawikordu do gry na cztery ręce i zabranie te-
goż klawikordu przez komornika kilka minut po dziesiątej. Nie było w tym nic
nadzwyczajnego: wszyscy zainteresowani przywykli znajdować klucz pod wycie-
raczką, mężczyzna w łóżku natomiast zwykł w takich razach się nie budzić. Nikt
raczej nie użyłby tu zwrotu „spał snem sprawiedliwego” — jeśli brać dosłownie
znaczenie przymiotnika „sprawiedliwy” — lecz z pewnością był to sen kogoś, kto
bynajmniej nie żartuje, kiedy pakuje się wieczorem do łóżka i gasi światło.
Pokój zaś nie należał do tych, co to radują duszę człowieka. Ludwik XIV na
przykład raczej nie byłby nim zachwycony; uznałby go pewnie za nie dość sło-
neczny i nieznośnie skąpy w lustra. Z pewnością życzyłby sobie, aby pozbierano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]