[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mySli i czyny, jakgdyby obce, zimne. Pracowa³a sprawnie z coraz wiêkszym rozpêdem i szyb-
koSci¹, wch³aniaj¹c w siebie ró¿ne zewnêtrzne zjawiska i przetwarzaj¹c je w inne  potrzeb-
ne, wielkie i ma³e, mocne, jak g³azy, i kruche, niby cienkie, rozpryskuj¹ce siê p³ytki szklane.
243
Innemi oczami zacz¹³ patrzeæ na ludzi.
Nie mierzy³ ju¿ ich zwyk³¹ miar¹ wartoSci ludzkiej.
Widzia³ przed sob¹ tylko czêSci wielkiej maszyny, któr¹ on, jak motor, nigdy nie spoczy-
waj¹cy, porusza³ bezustannie i gna³, po¿eraj¹c przestrzeñ i czas.
Ju¿ nie ogl¹da³ siê na to, ¿e ró¿ni ludzie, jak Trockij, Zinowjew, Stalin i Dzier¿yñski, mio-
tali siê w systemie motoru, jak rozpêtane, rozpêdzone ko³a, nie mySla³, ¿e pomiêdzy nimi
mog¹ powstaæ tarcia i rozbie¿noSæ ruchu. Czu³, ¿e on  motor nadaje wszystkiemu ogólny
kierunek, jednakowo wartki pêd, wspólny bieg. Wiedzia³, ¿e w razie nieharmonijnego ruchu
nie zawaha siê przed odrzuceniem zawadzaj¹cej czêSci maszyny, ¿e strzaska j¹ na setki
od³amków, zniszczy, przetopi.
Siedz¹c w swoim gabinecie, zaciska³ rêce i zastanawia³ siê nad tem, co ju¿ zrobi³ i do cze-
go zmierza³.
Wtedy wyp³ywa³a przed nim oSwietlona meta, poza któr¹ widzia³ wyraxnie nowe ¿ycie
ludzkoSci i jakieS nieznane s³oñce, wschodz¹ce nad ziemi¹ odrazu w zenicie. Cofaj¹c siê
wzrokiem wstecz, obojêtnem okiem ogarnia³ zgie³k, chaos sprzecznych d¹¿eñ i idej, ruiny,
groby, stosy mêczenników zamordowanych, miljony walcz¹cych, rzeki, morza czerwone od
krwi, wdycha³ md³e, zgni³e powiewy, zalatuj¹ce od wype³nionych trupami, ledwie przysypa-
nych ziemi¹ do³Ã³w.
 Zburzenie... Smieræ... chaos i nic pozatem!... Dopiero zaczynam stawiaæ pierwsze kro-
ki...  szepta³ i pyta³ kogoS, podnosz¹c brwi:
 A mo¿e na tem tylko urwie siê moje ¿ycie? Któ¿ znajdzie w sobie upór i si³y, aby wy-
prowadziæ lud z chaosu i krwawej mg³y? Kto poprowadzi dalej dzie³o moje? MySl o nim zro-
dzi³a siê nie w chwili namiêtnego uniesienia, nie w wichrze gniewu, nie w porywie oburze-
nia. W mêkach poczê³a j¹ dusza moja i w ³onie swem nosi³a pod sercem d³ugie, mêczeñskie
lata! ¯ywi³a j¹ octem i pio³unem, poi³a trosk¹ o ludzi, o ich pot, ³zy i krew. Do snu ko³ysa³o
zawodzenie jêkliwe, szloch, nigdy nie milkn¹cy i nieukojony. Naucza³y i b³ogos³awi³y na
¿ycie zuchwa³e  wielka m¹droSæ cz³owieka i wielka nêdza jego serca, niezmierzona, dumna,
si³a, tworz¹ca wspania³e dzie³a i depc¹ca po miljonach s³abych i ciemnych, JakiS nakaz przed-
wieczny roztworzy³ oczy moje, abym ujrza³ promienn¹ sprawiedliwoSæ, pogr¹¿ony w ohydzie
zbrodni. istota nieznana, potêga wszechw³adna przeciê³a niæ mego ¿ycia i pchnê³a moj¹ mySl,
namiêtnoSci i si³y na dzie³o zburzenia, wstrz¹su, opamiêtania i tworzenia nowego bytu. Kto
czu³ ten nakaz? Kto s³ysza³ g³os, ¿¹daj¹cy ofiary i wysi³ku na ustawienie wiech, wskazuj¹-
cych drogi? Gdzie¿ jest ten, który prze¿y³ chwile ekstazy niemej i mo¿e zast¹piæ mnie?
Niepokój Sciska³ mu serce. Zna³ twórców bolszewizmu rosyjskiego  swoich najbli¿szych
pomocników. Byli to ludzie zuchwali, przejêci ide¹, ambitni, nie znaj¹cy ¿adnych hamulców.
jednak nie byli podobni do niego. On zaS  utkany z woli i mySli, posiada³ umys³ praktyczny,
giêtki, pozbawiony d¹¿eñ egoistycznych, indywidualista nieograniczony, absolutny, przejêty
jednoczeSnie mySl¹ o zniszczeniu wolnoSci ducha i uczuæ drog¹ podniesienia ogó³u do w³a-
snego poziomu, aby wszyscy stali siê równi, jednakowi, nabrali wspólnego rozpêdu i si³y,
niszcz¹c indywidualnoSæ na rzecz komuny. On cofa³ siê i napada³, umia³ uznaæ swoje b³êdy,
nie wahaj¹c siê, odrzuciæ to, co przed chwil¹ uwa¿a³ za najkonieczniejsze,  robi³ to jednak
dlatego, aby znowu napadaæ i kroczyæ naprzód, ci¹gle naprzód!
Trockij i inni uparci w swoich postanowieniach, dumni, pewni siebie, nieugiêci w zamia-
rze byæ zawsze kierownikami nieomylnymi i zwyciêskimi, wierzyli w istnienie rzeczy niemo-
244
¿ebnych i na nich porywaæ siê nie Smieli, mySl¹c o kompromisie pomiêdzy mo¿liwoSci¹ a ab-
surdem... Wreszcie ka¿dy z nich pragn¹³ byæ niezast¹pionym, wy¿szym od innego, uwa¿aj¹c
go za wspó³zawodnika, nieraz nawet za wroga. Ludzie ci  staj¹c pod nowemi sztandarami,
nie wyrzekli siê starych kajdan, uznawali niewzruszone zasady moralnoSci, czuli siê bezsilni
przed zwyczajami i tradycjami, mySleli kategorjami logiki dawnych pokoleñ, nie wierzyli we
wszechpotêgê si³y brutalnej, czarodziejskiej.
 Muszê ¿yæ, bo na bezdro¿e wyjdzie komunizm i zginie w przepaSci sprzecznoSci i niewiary
w powodzenie!  mySla³ Lenin.  Oni wszyscy nie wiedz¹ w Boga... Ja wierzê w bóstwo... W to,
którego zew przepotê¿ny s³ysza³em zawsze. Nie znam jego imienia, widzê jednak, jak siê wy³ania
ono z chaosu, z mg³awic krwawych. poznajê bóstwo, jak poznajemy jasnoSæ, nastêpuj¹c¹ po mro-
ku. Do tego bóstwa zrozumia³ego, bliskiego, ludzkiego, prowadzê wszystkich ludzi od skraju do
skraju ziemi... Bóg siê objawia³ ludom w postaci s³upa ognistego, pa³aj¹cego krzaku, piorunu nisz-
cz¹cego. Pragnê byæ s³upem, krzakiem i piorunem, aby ujrza³o stado ludzkie prawdziwe oblicze
Boga ziemskiego, któremu mo¿na w xrenice zajrzeæ, d³oni¹ dotkn¹æ, g³os jego us³yszeæ... Jestem
tym, który podnosi cz³owieka na szczyt góry, prowadz¹c go Scie¿k¹ kamienist¹, krwawi¹c¹ stopy,
zmuszaj¹c¹ s³abym padaæ i wiæ siê w m¹kach g³odu, pragnienia i lêku; dojd¹ ze mn¹ tylko silni
i wytrwali, a, stan¹wszy na cyplu podob³ocznym, rzekn¹ Smiele:  Bóstwo, ukrywaj¹ce siê od wie-
ków, uka¿ nam prawdziwe oblicze swoje, albowiem oczySci³a nas mêka niezmierna, strach wy-
zwoli³ z wiêzów troski o siebie i oto opad³a z nas skorupa po¿¹dliwoSci,  równi jesteSmy tobie,
towarzyszu w ¿yciu kosmicznem, Wielki Kowalu, pos³uguj¹cy siê si³ami nieznanych nam sfer,
chocia¿ echa ich brzmi¹ w naszych duszach, a b³yski przeszywaj¹ serca .
Chcia³by w tej chwili podzieliæ siê mySlami swemi z kimS bliskim, bardzo drogim, wyro-
zumia³ym i dobrym bezmiernie.
 Matka?  pomySla³ i westchn¹³.  Odesz³a... odesz³a z bolesnem zw¹tpieniem, czy za-
mySlone przez syna dzie³o dobre bêdzie i sprawiedliwe... Kona³a, miotana niepokojem
i trwog¹. Któ¿ inny móg³by zrozumieæ mnie i bez obawy pochwaliæ lub zganiæ?
Patrz¹c z mroku niebieskie, s¹cz¹ce ³agodny po³ysk oczy, lSni¹ siê z³ote w³osy, oSwietlone
lamp¹ naftow¹, poruszaj¹ siê purpurowe, namiêtne wargi.
 Heleno! Heleno!  szepce dyktator i rêce wyci¹ga. Nagle ³agodna twarz majacz¹ca kur-
czy siê, okrywa zmarszczkami, blednie, wykrzywia siê przeraxliwie, oczy wychodz¹ z orbit,
pe³ne ob³êdnego przera¿enia, usta czerniej¹ i rozwarte szeroko, wyj¹ przeci¹gle:
 Mi³osierdzia! Zabijaj¹!... LitoSci!...
Lenin g³owê opuszcza, oczy palcami zaciska i dr¿y, szczêka zêbami. Zrywa siê po chwili,
piêSci¹ grozi i wo³a:
 Zniknij, zjawo przesz³oSci! Zniknij, zgiñ na wieki!... [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl