[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Siostra, moja czarna kotka, była tutaj. To naprawdę dobra towarzyszka w samotności. Nie
spałaby tu przytulona do moich stóp, tak jak lubi, jest za gorąco, musiałaby zostać na
poduszce przy łóżku. Sypiam jak noworodek, budzę się rano, idę do miasteczka po zakupy,
pracuję na terasach, wchodzę do domu i piję wodę, a godzina dopiero dziesiąta. Mijają
następne godziny w wygodnym milczeniu - mówić nie ma do kogo.
Po kilku dniach moje życie nabiera swoistego rytmu. Budzę się nad ranem i czytam do
świtu. Odżywiam się po trochu - jeden dojrzały pomidor zjadam jak jabłko o jedenastej, trzy
pomidory zamiast obiadu o pierwszej. Od szóstej jestem na nogach, ale w upalnej porze sjesty
chętnie leżę przez dwie godziny w łóżku. Drzemka jest chyba senniejsza niż sen, a ja właśnie
drzemię. Potem w końcu nadchodzi noc, wynoszę kołdrę na taras i kładę się na wznak z
latarką i mapą gwiazd. Dzięki Wielkiej Niedzwiedzicy, łatwej do wypatrzenia w prostej linii
nad domem, ostatecznie umiejscawiam Polluksa w Blizniętach i Procjona w Psie Małym.
Zapomniałam o gwiazdach, a one są tutaj, takie żywe przez cały czas tętnią i spadają.
Przychodzą z wizytą nieznajomi. Francuzka i jej mąż Anglik. Przedstawiają mi się
jako sąsiedzi. Słyszeli, że ten dom kupili Amerykanie, więc byli ciekawi, co to za wariaci
skazali się na piekło remontów. Zapraszają mnie na obiad nazajutrz.
Ponieważ oboje są pisarzami i remontują swój mały chłopski dom, od razu łączy nas
więz koleżeństwa. Czy powinni zrobić schody tu, czy tam? Czy sypialnia w pomieszczeniu
dla zwierząt na dole nie będzie za ciemna? Comune nie pozwala robić nowych okien nawet w
takich dusznych domach chłopskich; na zewnątrz wszystko musi pozostawać nietknięte, bo są
to pamiątki historyczne.
Następnego dnia znów jestem u nich, zaproszona na kolację. Przedstawiają mnie
dwojgu innym cudzoziemskim pisarzom: Francuzce i amerykańskiemu Azjacie. Kiedy po
tygodniu wraca Ed, zostajemy zaproszeni do domu tych drugich pisarzy.
Stół nakryty w cieniu kraty obrośniętej winoroślą. Zimne sałatki, zimne wino, owoce,
znakomity suflet serowy, gotowany na parze. Upał migocze wokół dalekich drzew oliwnych.
Ale na kamiennym patio miły chłodek. Poznajemy innych gości: powieściopisarzy,
dziennikarzy, tłumaczy, jednego przedstawiciela literatury faktu, wszystko to niemłodzi
ekspatrianci, którzy osiedlili się na tych wzgórzach i odrestaurowali swoje posiadłości.
Fascynuje mnie fakt definitywnego przeniesienia się do obcego kraju. Chcę wiedzieć, jak
wycieczka czy podróż służbowa do Włoch mogła zmienić zupełnie życie każdego z nich.
Pytam o to Fenellę, dziennikarkę międzynarodową, która siedzi z mojej prawej strony.
- Pani sobie nie wyobraża, jaki był Rzym w latach pięćdziesiątych. Czarowny. Po
prostu pokochałam to miasto... tak jak można pokochać mężczyznę... Zaczęłam szukać
sposobu, żeby zostać. Nie poszło mi łatwo. Ale zaczepiłam się, zostałam korespondentką
Reutera. W tych starych filmach się widzi, że wtedy prawie nie było samochodów. Niedługo
po wojnie, Włochy zdewastowane, ale to życie! I niewiarygodnie tanio w dodatku.
Oczywiście nie mieliśmy dużo pieniędzy, ale mieszkaliśmy w ogromnych apartamentach we
wspaniałych palazzi za darmo. Ilekroć wyjeżdżałam do Ameryki, nie mogłam się doczekać
powrotu tutaj. To nie było odrzucenie... czy może było. W każdym razie nie chcę nigdy być
gdzie indziej.
- My tak samo - mówię i zaraz zdaję sobie sprawę, że właściwie to nie jest prawda.
Ulegam całkowicie  czarowności Toskanii, ale wiem, że ten urok jest dla mnie częściowo
zrównoważeniem mojego życia w Ameryce. Nie mam zamiaru wynieść się z Ameryki, nawet
gdybym mogła. Próbuję sprostować to, co powiedziałam. - Moja praca w kraju jest ciężka, ale
rzeczywiście ją kocham... mobilizuje mnie. San Francisco nie jest moim miastem rodzinnym,
ale to miasto szczęśliwe i piękne, i warto tam mieszkać z tymi trzęsieniami ziemi i wszystkim.
Pobyt tutaj to dla mnie ucieczka od obłędu i przemocy, i wyraznie surrealnych aspektów
Ameryki, i od mojego zbyt regularnego życia. Trzy tygodnie po przyjezdzie tutaj
uświadamiani sobie, że przestałam być czujna, tak jak jesteśmy instynktownie czujni, nawet o
tym nie wiedząc, kiedy mieszkamy w amerykańskim wielkim mieście.
Ona patrzy na mnie ze współczuciem. Tu i teraz każdemu trudno pojąć przemoc w
Ameryce.
- Dosłownie serce mi tutaj bije wolniej - ciągnę. - Ale i tak czuję, że tam mogę lepiej
rozwijać się intelektualnie... tam jest moja kultura, moje nieokrzesanie, moja przeszłość.
Wątpię, czy dobrze to wyjaśniłam. Ona podnosi kieliszek.
- Esatto, moja córka, podobnie czuje. Nie przyjechała pani w porę, żeby poznać Rzym
dawniejszy. Teraz jest straszny. Ale dawniej miał nieodparty czar. - Nagle widzę, że oni są na
podwójnym wygnaniu: ze Stanów Zjednoczonych i z Rzymu.
Przyłącza się Max. Musiał w zeszłym tygodniu pojechać do Rzymu. Ruch tam
horrendalny i Cyganie go zaczepili, jak gdyby był turystą, niby nienaumyślnie potrącili go
swoją tekturą z napisem, żeby odwrócić uwagę i wyciągnąć mu portfel z kieszeni.
- Przed laty nauczyłem się rzucać na nich zły urok - opowiada Edowi i mnie. - To ich
odstrasza.
Wszyscy się zgadzają. Włochy już nie są takie, jak były. Jakie są? Odkąd dorosłam,
wciąż słyszę, że kiedyś Dolina Silicon była jednym wielkim sadem, że Atlanta była
jaśniepańska, że prasą kierowali dżentelmeni i że dom kosztował kiedyś tyle, ile dzisiaj
kosztuje samochód. To wszystko prawda, ale co zrobić? %7łyje się teraz, więc trzeba żyć. Nasi
znajomi kupili ostatnio dom w Rzymie i zachwycają się tym miastem. My je bardzo lubimy.
Może codzienność ruchu samochodowego na moście nad zatoką i cen w San Francisco
przygotowuje nas na wszystko.
Wśród gości jest powieściopisarka, którą od dawna podziwiam. Przeniosła się tutaj
dwadzieścia lat temu po paru latach pobytu na powojennym dzikim południu Włoch, a potem
w Rzymie. Wiedziałam, że tu mieszka, i nawet dostałam numer jej telefonu od wspólnej
znajomej w Georgii, gdzie ona teraz spędza co rok kilka miesięcy. Grzecznościowe rozmowy
telefoniczne zawsze przychodziły mi z trudem i ponadto powstrzymywał mnie jakiś nabożny
lęk przed tą kobietą, która napisała przejrzystą surową prozą o ciemnym, ochrypłym,
zwichniętym życiu Włoszek w spustoszonej Basilicata.
Elizabeth siedzi po drugiej stronie stołu na ukos ode mnie. Widzę, jak zasłania swój
kieliszek dłonią, kiedy Max chce jej nalać wina.
- Wiesz, że nie piję wina przy obiedzie.
Ach, ta surowość. Niebieska bawełniana koszula, na szyi medalik. Spokojne
spojrzenie niebieskich oczu, jasna cera, głos chyba trochę z takim akcentem jak mój.
Wychylam się nad stołem i ryzykuję:
- Coś w pani akcencie... z Południa? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl