[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczęło łomotać. Mogła poczuć jego frustrację docierającą do niej.
-Williamie?
Odwrócił się do niej z twardym wzrokiem.
-Jest tak samo jak przedtem. Czuję echo jego obecności, ale nie
mogę powiedzieć, gdzie on jest.
Wziął głęboki, uspokajający oddech.
-Albo dokąd poszedł.
W oddali, Savannah usłyszała odgłos syreny.
-Skup się Williamie, rozkazała spokojnym, wyraznym głosem.
Użyj swojej mocy i wyobraz go sobie. Zobacz go.
Znajdz go. Potrząsnął głową.
-Nie mogę. Nie jestem wystarczająco silny.
Machnął ręką w stronę domów.
-Tam jest zbyt wiele ludzi. Zbyt wiele myśli. Zbyt wiele głosów.
Otaczają go.
Zrozumienie pojawiło się w jej oczach.
-Wykorzystuje je by się za nimi ukryć. Dlatego wybiera miasta.
Może tu zniknąć, a głosy i myśli są jego tarczą.
Nie jestem wystarczająco silny, powiedział jej mentalnie.
-Może masz rację, powiedziała cicho. Może umysł wampira nie
jest wystarczająco silny by wytropić, kogoś takiego jak Geoffrey.
Zawahała się.
-Ale może dwa wampiry mogą to zrobić.
Zamknęła oczy, koncentrując się na Williamie, przelewając
wszystkie swoje siły i moce do niego. Do jego umysłu.
-Co ty...
Jego ciało zadrżało, gdy przelało się przez niego jej ciepło.
-Savannah?
-Użyj mnie, szepnęła. Znajdz go.
William przełknął. Pożądanie zapłonęło w jego oczach. Jego
potrzeby, jego głód, owinęły się wokół niej. Mogła go poczuć, jego
emocje, jego pragnienie, które wirowały w jej umyśle. I wiedziała, że
on czuje ją. Jej myśli, jej marzenia, jej obawy. Jego oczy zapłonęły
ogniem.
-Jesteś pewna?, zapytał z wahaniem.
-Tak.
Wziął jej moc, wciągając ją, wyciągając ją wewnątrz niego.
Głęboko do środka. Ich umysły złączyły się. Ich myśli, ich uczucia.
Połączyły się i stały jednym. Mogła go poczuć, poczuć jego ciało,
jego siłę. Nie wiedziała, gdzie ona się kończyła, a on zaczynał. Jego
moc się podwoiła, a jego umysł rozbłysły, gdy wysłał w noc
psychiczny impuls.
Razem skupili się na Geoffrey u, wykorzystując wszystkie
swoje sił w znalezieniu go. Ulotna czarna chmura pojawiła się przed
nimi. Savannah sapnęła.
-Co to jest?
Mogła poczuć zło, mroczną, krążącą nienawiść. Obłok
przesuwał się, zaczął uciekać w dół ulicy, aż w końcu zaczął znikać w
noc.
-To Geoffrey.
Wzrok Williama był skupiony na ciemniej chmurze.
-Choć, nie wiem jak długo utrzymam to połączenie.
Pobiegli, śledząc czarną chmurę, uciekającą w dół ulicy i skręcającą w
różne zaułki. I przez cały czas ich umysły były połączone. Całkowicie
związane. Ich serca biły w harmonii.
Biegli na przód, wiedząc, że nie ma chwili do stracenia. Droga
była wyboista, a następnie ostro skręcała w lewo. Savannah
rozszerzyła oczy na widok znajdujący się przed nimi.
-Cmentarz?
Wiedziała, że William musiał usłyszeć przerażenie w jej głosie.
-On odpoczywa w ziemi cmentarnej?
Ogromna brama z kutego żelaza otaczał cmentarz. Savannah
widziała wysokie i kruszące się sklepienia, kamiennych nagrobków za
bramą. Wiele nagrobków było porośniętych trawa i chwastami.
- Powinienem był wiedzieć, mruknął William, z łatwością
przeskakując ogrodzenie. Miejsce takie jak to mogło go przywołać.
Savannah przygryzła nieco wargi, patrząc na wysoką bramę. To
było co najmniej dwanaście metrów wysokości. Górna część bramy
zakończona ostrymi szpikulcami, przypominającymi groty strzał.
Pochyliła się nisko, mając utkwiony wzrok na tych ostrych punktach,
a potem wzbiła się w powietrze.
Wylądował po drugiej stronie, a jej kolana prawie się pod nią
ugięły. William przesuwał wzrokiem po całym cmentarzu. Czarny
obłok doprowadził ich do bramy. Ale nie było w środku jego śladu.
-Bądz blisko, szepnął. I nie strać czujności ani na chwilę.
Adrenalina i strach napełniły ją. Wiedziała, że Geoffrey mógł
ich zaatakować w każdym momencie. Mógł być wszędzie. W ziemi
pod nimi. Na gałęziach starych dębów, których konary rozciągały się
nad nimi. Lub czeka, czając się w starym mauzoleum.
Wiatr zawył cicho. Pokruszone nagrobki skrzypiały pod stopami
Savannah. A ona poczuła zapach śmierci. Jej ciało było napięte. Jej
serce łomotało. William szedł przed nią, jego ciało było pochylone,
gotowe do walki. Savannah stąpała ostrożnie, omijając przełamany w
pół nagrobek.
-Możesz go wyczuć?
Nie, nie czuję go w ogóle.
Obserwowała cmentarz, patrząc pomiędzy nagrobkami.
Zobaczyła słaby błysk światła, który połyskiwał w ciemności.
Zmrużyła oczy i zrobiła krok do przodu. Co to było? Przysunęła się
bliżej. Zobaczyła coś, co wyglądało na jakiś rodzaj uchwytu, lśniącego
uchwytu wysadzanego klejnotami. To był...
-Miecz mojego ojca.
William przykucnął i podniósł broń, wyciągając ją ze starej mogiły.
Trzymał miecz z łatwością. Długie ostrze błyszczało w świetle
księżyca. Patrząc na Williama, z ręką zaciśnięta na ogromny mieczu,
Savannah z łatwością mogła go sobie wyobrazić, jak kiedyś musiał
wyglądać. Wojownik. Silny. Nieugięty.
-Dlaczego on zostawił tutaj miecz twojego ojca?
-Zostawił mi wiadomość.
-Jaką wiadomość?
Zacisnął palce wokół miecza.
-Ostatni raz, kiedy widziałem ten miecz, byłem na ziemi mojego
ojca i mój brat próbował go użyć by mnie nim zabić.
Wziął głęboki oddech. Savannah czekała w milczeniu,
zastanawiając się, co będzie dalej.
-Użył tej broni by zabić mojego ojca. Prawie zabił nim mnie.
Nigdy nie zostawiłby go gdzieś bez żadnego powodu. Jest zbyt cenny
dla niego.
Po raz kolejny wzrokiem ogarnął ciemny cmentarz. Opuścił
ramiona.
-O co chodzi?
-Geoffrey wyniósł się stąd. Z cmentarz. Z Seattle.
-Co?
Niemożliwe. Nie mógł wynieść się stąd przed nimi! William spojrzał
w dół na miecz w ręku.
-Geoffrey wrócił do domu. Wrócił na ziemie mojego ojca.
Wrócił do miejsca, gdzie ten koszmar się zaczął. I chce, żebym za nim
podążył.
-Skąd to wiesz?, spytała zaskoczona.
Zwrócił uwagę na nagrobek.
-Miecz został umieszczony przy tej konkretnej płycie nie bez
powodu Przeczytaj napis Savannah.
Spojrzała w dół. Czas musiał usunąć nazwisko zmarłego, ale
mogła jeszcze zobaczyć słabo wyryte słowa w środku nagrobka.
Zmierci, przenosi nas do początku.
-Początek, wyszeptała i jakby ją olśniło.
%7łycie Williama jako wampira rozpoczęło się w zbroczonym krwią
europejskim zamku. Uniosła podbródek i spotkała się z nim
wzrokiem.
-Ruszajmy.
* * * *
Przybyli do Francji trzy dni pózniej. Trzeba było wynająć
prywatny samolot. William mógł się przemieścić własnym siłami,
wykorzystując swoje moce, ale Savannah nie była wystarczająco silna
na taką podróż. W wynajętym samolocie, upewnili się, że wszystkie
okna były szczelnie zasłonięte. Właściciel samolotu zgodził się na to,
a jedyną reakcją na tą sytuację była uniesiona brew.
Powiedział im, że po latach wożenia sław, przywykł do ludzkich
 dziwactw. Samolot wylądował na lotnisku w godzinę po zachodzie
słońca. Savannah i William podziękowali pilotowi, a następnie
wymazali jego wspomnienie o nich i odeszli. Wiedzieli, że on
zapomni o kobiecie i mężczyznie, których przewiózł przez Atlantyk.
* * * *
William tulił do siebie Savannah, czując jak jej serce zaczęło
mocniej uderzać, gdy przekroczyli teren wioski. Ukrył ich obecność
tak, że gdyby ktoś spojrzał w górę, niczego by nie zobaczył. Chciały
móc się gdzieś zatrzymać, znalezć jej pokój w spokojnej wiosce i
samemu zmierzyć się z Geoffrey em. Był przerażony, że coś może się
jej stać.
-Wszystko ze mną będzie w porządku, szepnęła cicho, jej głos
był muzyką dla jego głodnych uszu. Przestań się o mnie martwić.
Pozwól mi zabrać cię w bezpieczne miejsce. Sam mogę się z
nim zmierzyć.
-Nie. Razem stawimy mu czoła.
Ale czy razem przeżyją? Pocałował ją w czoło, wdychając jej
słodki zapach. I po raz pierwszy od śmierci Henry ego zaczął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl