[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ręce. Zrozumiał pan? - Zamrugałem. Greve pochylił
się nad łóżkiem i przez kołdrę poklepał mnie po ko-
lanie. - Zrobimy to delikatnie, rozumie pan?
W milczeniu kiwnąłem głową, pewnie znów przez
te leki. To nie mogło dziać się naprawdę.
Greve wyprostował się z uśmiechem.
- Diana ma zresztą rację, ma pan naprawdę
wspaniałe włosy.
Odwrócił się, spuścił głowę, wbił wzrok w kartkę
na podkładce i mijając policjantów, rzucił jeszcze
cicho:
- Jest wasz. Na razie.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, James Cagney
zrobił krok do przodu.
- Nazywam się Sunded.
Wolno skinąłem głową, czując, jak bandaż wrzyna
mi się w skórę.
- Zjawiliście się w ostatniej chwili, Sundet.
- Sunded - powtórzył z powagą. - Dded na
końcu. Jestem śledczym i zajmuję się zabójstwami.
Zostałem tu oddelegowany z KRIPOS w Oslo.
KRIPOS to...
- Dobrze wiem, co to jest KRIPOS -
powiedziałem.
- Zwietnie. A to Endride i Eskild Monsenowie z
policji w Elverum.
Przyjrzałem im się z podziwem. Dwa blizniacze
morsy z identycznymi podkręconymi wąsami, ubrane
w identyczne mundury. Doprawdy, niezła masa
policji naraz.
- Najpierw wyjaśnię, jakie prawa panu przysługują
- zaczął Sunded.
- Chwileczkę! - zawołałem. - Co to oznacza?
Sunded uśmiechnął się ze zmęczeniem.
- To oznacza, panie Kjikerud, że jest pan
aresztowany.
- Kji... - ugryzłem się w język. Sunded pomachał
mi czymś przed nosem. Rozpoznałem kartę
kredytową. Niebieską. Kartę Ovego. Wyjętą z mojej
kieszeni. Sunded pytająco uniósł brwi. - Kji... szka -
dokończyłem. - Za co mnie aresztujecie?
- Za zabójstwo Sindrego Aa.
Patrzyłem na Sundeda, podczas gdy on, zamiast
przypominającej Ojcze nasz recytacji praw Mirandy z
amerykańskich filmów, zwykłymi prostymi słowami
przedstawiał przysługujące mi prawa do korzystania z
pomocy adwokata i nieodzywania się ani słowem.
Zakończył informacją, że ordynator dał zielone
światło do zabrania mnie stąd, kiedy tylko się obudzę.
Przecież mimo wszystko założyli mi jedynie kilka
szwów na karku.
- W porządku - powiedziałem, jeszcze zanim
skończył się tłumaczyć. - Z ogromną chęcią pójdę z
wami.
16 RADIOWZ ZERO JEDEN
Szpital, jak się okazało, położony był na wsi, w
pewnym oddaleniu za Elverum. Z ulgą patrzyłem, jak
białe, przypominające materace budynki giną nam z
oczu. A jeszcze większą ulgę czułem, ponieważ
nigdzie nie widziałem srebrnoszarego lexusa.
Jechaliśmy starym, ale dobrze utrzymanym volvo,
którego silnik chodził z taką mocą, że podejrzewałem,
iż był to zarekwirowany samochód rabusiów,
przelakierowany na radiowóz policyjny.
- Gdzie jesteśmy? - spytałem z tylnego siedzenia,
wciśnięty między imponujące korpusy Endridego i
Eskilda Monsenów. Moje ubranie, to znaczy ubranie
Ovego, oddano do pralni chemicznej, ale pielęgniarka
przyniosła mi parę tenisówek i zielony dres z logo
szpitala. Wręczyła mi go z surowym przykazaniem, że
mam oddać uprany. Poza tym zwrócono mi wszystkie
klucze i portfel Ovego.
- W regionie Hedmark - odparł Sunded z miejsca,
które w afroamerykańskich środowiskach
gangsterskich nazywane bywa the gunshot seat, czyli
z siedzenia pasażera.
- A dokąd jedziemy?
- Nic ci do tego - burknął młody pryszczaty
kierowca i zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem w
tylnym lusterku. Bad cop. Czarna kurtka z beaver
nylonu z żółtymi literami na plecach. Klub Ko-daw-
ying w Elverum . Zakładałem, że to bardzo
tajemniczy i nowo odkryty, chociaż prastary sport
walki. I że to obsesyjne żucie gumy wpłynęło na
rozwój mięśni szczęk, które w stosunku do reszty
ciała wydawały się przerośnięte. Pryszczaty był tak
drobny i wąski w ramionach, że jego ręce trzymane na
kierownicy układały się w literę V.
- Uważaj, jak jedziesz - powiedział cicho Sunded.
Pryszczaty mruknął coś i ze złością wbił wzrok w
zabłocony pas asfaltu, przecinający płaski jak naleśnik
obszar uprawnych pól.
- Jedziemy na posterunek policji w Elverum,
Kjikerud - wyjaśnił Sunded. - Przyjechałem z Oslo i
mam cię przesłuchiwać. Dzisiaj, a jeśli to będzie
konieczne - również jutro. I pojutrze. Mam nadzieję,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]