[ Pobierz całość w formacie PDF ]

para. Dobrali się jak w korcu maku. Idzie ku niej, by ją objąć. W porządku skoro narzeczony.
Zamknął oczy. Bo jednak widzieć, jak tamten będzie ją całował...
...Co to? Chyba jednak nie... Bo piękniś znów siedzi na swoim miejscu. Dlaczego ona taka
blada? Czyżby się pokłócili? Głupstwo. Zakochani często się sprzeczają...
Rozmowa nagle zaczęła się komplikować. Coś było niewyraznego w słowach, jakimi się
przerzucali. Z początku nic nie mógł zrozumieć. O co im chodzi? Gdy wreszcie zrozumiał, włosy
stanęły mu na głowie. Skurcz wściekłości zwarł szczęki. Przed oczyma migotały ostre skry.
Prawa dłoń znowu opadła na rewolwer i już na nim pozostała.
...Ach, więc to tak? Szantaż! Wymuszenie na kobiecie...
Czarny John miał wiele niezbyt pięknych sprawek na sumieniu. Ale wymuszenie? To już coś
tak potwornie wstrętnego, jak oślizłe cielsko żmii, ukryte w trawie. Po ciele przeszedł dreszcz
obrzydzenia. Ten piękniś należy do takich typów? Już on z nim... Ukręcenie łba tryskającemu
jadowitą śliną gadowi jest przecież zbożnym uczynkiem. Szczególnie, gdy ten gad chce ukąsić
bezbronne dziewczę.
...Boże, przecież on ją maltretuje grozbami. Jak śmie?!
Wczepił palce w poplątane pnącze, pokrywające mur, by powstrzymać przemożną chęć
wskoczenia do środka.
...Jeden krok i... skończyć z tym łotrem. Nie  nie tu. Ona nie powinna patrzeć na to.
I mogłaby mieć przykrości.
Pózniej, gdy wyjdzie na drogę... Gdzieś pod miastem. Ostatecznie, jeżeli pożyje parę minut
dłużej...
Dzwięczny głos Kate   Zabiję pana!
Nie widział jej twarzy. Stała tyłem do okna. Ale te nabrzmiałe nutami rozpaczliwej decyzji
słowa...
...Do czego ją musiał doprowadzić, jeżeli aż tak?
 Biedactwo! Nie będziesz potrzebować kalać swych rąk padliną. I już nigdy więcej nie
ujrzysz na oczy tego nikczemnika.
Wyciągnął na wpół rewolwer z pochwy. Wsunął go jednak z powrotem. Jeszcze czas. Nagle
się uspokoił. Każdy nerw napięty czujnie jak struna. Zimna wściekłość powoli ogarniała mózg,
tłumiąc wszelkie inne myśli. Znieruchomiał...Wychodzi!... Nie. Przystanął. Spojrzał w okno.
Ledwo dostrzegalne drgnienie twarzy. Czyżby zauważył? Przeklęte błyskawice! Zawraca. Idzie
gdzieś w głąb mieszkania. Ach tak, pyta o inne wyjście. W porządku. Zcieżka prowadząca do
furtki? Dobrze. Więc pójdzie tą samą drogą. Trzeba poczekać. Ciche trzaśniecie drzwiami.
Przywarł całym ciałem do listowia. Nie byłoby dobrze, gdyby go zauważył przed czasem. Tu nie
miejsce na rozprawę.
Zerknął w kierunku okna. Pokój był pusty. Wyszła? Czyżby miała zamiar go odprowadzić?
Nagle suchy trzask bliskiego wystrzału. I bezpośrednio potem przerazliwy krzyk ranionego
śmiertelnie człowieka.
Drgnął... Czyżby?
Gdzieś poza domem coś szurało po ziemi. Odgłos zamierającego rzężenia. Potem zapadła
cisza.
W uszach zabrzmiało echo wypowiedzianych przed chwilą słów:...  Zabiję pana!
Spojrzał w okno. Właśnie wchodziła skądś, do pokoju. Biała, bez kropli krwi twarzyczka.
Drżące spazmatycznie wargi. Nieruchomy wzrok zapatrzony w jakiś niewidoczny punkt. Na
jasnych pantofelkach czerwone plamy świeżej krwi. W zwisającej bezwładnie prawej ręce tkwił
rewolwer kalibru 32... A strzał, który słyszał przed chwilą, pochodził z broni tego samego
kalibru. Wyćwiczony słuch Czarnego Johna potrafił odróżnić po huku rodzaj i kaliber broni,
nawet ze znacznie dalszej odległości.
A więc stało się. Uprzedziła go... I co teraz?
Rozmyślania trwały tylko krótką, jak mgnienie oka, chwilkę. Decyzja nasuwała się sama
przez się. I tak przecież on właśnie chciał usunąć tego łotra...
Poza domem powstał jakiś ruch. Odgłos szybkich kroków. Nawoływania... Nie było czasu do
stracenia.
Wielkimi krokami sunął w kierunku podwórza.
W świetle błyskawicy dojrzał znieruchomiałą na ziemi postać. Leżała w odległości zaledwie
paru kroków od ostatniego stopnia kuchennego ganeczku. W tyle jaśniały prostokąty
oświetlonych okien podłużnego budynku. Mignęły jakieś ruchliwe cienie. Skierował rewolwer ku
górze i pociągnął parę razy za cyngiel. Na parę sekund wszystko znieruchomiało. Potem huknęło
kilka pojedynczych strzałów w odpowiedzi.
W porządku, lekkim truchtem ruszył w kierunku swego konia. Zauważyli go na pewno.
Teraz zawrzało. Wrzaski. Strzały. Głucho zaklapały końskie kopyta po miękkiej ziemi.
 Czas!  wskoczył na siodło.
XX [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl