[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzie drzwi do pomieszczenia pilotów. Idąc rozglądała się gospodarskim okiem, jak
gdyby chciała odgadnąć, kim są ci wszyscy ludzie, z którymi musi wejść już wkrótce
w osobisty kontakt i spełnić tak wiele najrozmaitszych ich życzeń, jakże różnych, a czę-
sto zaskakujących. Kiedy minęła Alexa i Knoxa, ten ostatni uniósł się z fotela i złożył
swą teczkę na podręcznej półce. Choć wszystkie górne światła paliły się jeszcze, do-
piero teraz dostrzegł Joe ego i uśmiechnął się do niego szeroko, a pózniej opadł na bliż-
szy z dwu foteli, tuż obok przejścia. Wychylił się ku Alexowi.
Nie uwierzyłby pan, gdyby nie widział pan tego na własne oczy, prawda? I to ma
być republika, kraj wolnych ludzi, posiadających jednakowe prawa! Czy wie pan, że
od pół roku prześwietlają mnie każdorazowo aparatem rentgenowskim? Mnie i waliz-
kę! Prawdopodobnie jakiś idiota w tym przeklętym urzędzie celnym wierzy głęboko,
że któregoś dnia zdobędzie wymarzony awans zobaczywszy na ekranie rentgena bry-
lant wielkości śliwki w moim żołądku! Czy naprawdę sądzą, że poważny przedstawiciel
wielkiej kopalni może choćby przez sen pomyśleć o przewiezieniu drogiego kamienia
27
w brzuchu do Anglii? Wydaje im się zapewne, że człowiek mający co dnia do czynienia
z tak ogromnymi skarbami nie może być tak samo drobiazgowo uczciwy jak pastor, le-
karz albo ten arogancki facet z czaszką swojego pradziadka małpy w pudełku! Sam pan
słyszał: Przepraszamy, panie profesorze! Dziękujemy, panie profesorze! %7łyczymy szczę-
śliwej drogi, panie profesorze! Ciekaw jestem, dlaczego mnie nigdy nie życzyli szczęśli-
wej drogi i nie przeprosili, chociaż jestem równie niewinny i uczciwy jak on?
Joe rozłożył ręce. Z jednego z foteli, mniej więcej pośrodku kabiny, wstała młoda
dziewczyna, zbliżyła się ku nim i rozejrzała, a pózniej zajęła miejsce przed panem
Knoxem i usiadła znikając z pola widzenia Alexa. Była to ta sama osoba, którą dostrzegł
dopiero w komorze celnej. Nie było jej w poczekalni, więc albo przybyła w ostatniej
chwili, co było dość nieprawdopodobne, gdyż samolot miał już zbyt wielkie opóznienie,
albo może jadła kolację w restauracji dworca lotniczego i nadeszła wprost stamtąd. Gdy
zbliżyła się, dostrzegł wyraznie jej twarz. Nie była brzydka, ale nie nazwałby jej bardzo
ładną. Jedna z takich twarzy, które zapomina się natychmiast, gdy przestaje się je widy-
wać, uczciwa, spokojna, podobna do tysiąca innych.
Samolot przebiegło lekkie drżenie. Pózniej z wolna wtargnął z zewnątrz rosnący
szum, który przemienił się w ryk, cichnący i wznoszący się w miarę jak pilot zapusz-
czał silniki i zmieniał kolejno wysokość ich obrotów. Górne światła przygasły na chwilę
i znów zapłonęły jasno. Na przedniej ścianie kabiny, ponad drzwiami prowadzącymi do
pomieszczenia pilotów, ukazał się napis:
PROSZ ZAPI PASY I ZGASI PAPIEROSY!
SAMOLOT STARTUJE!
Napis trwał przez chwilę, zamigotał i zgasł. Ryk silników także ucichł, a wraz z nim
lekkie drżenie kabiny.
Już ponad półtorej godziny opóznienia i nadal nie mogą ruszyć! powiedział
pan Knox z cichą satysfakcją.
Joe przetarł firaneczką zamglone okienko i wyjrzał. Od budynku dworca oderwał się
mały jeep i mknął po rozjaśnionym reflektorami asfalcie ku stojącej nieruchomo ma-
szynie. Stewardesa ukazała się w drzwiach pomieszczenia pilotów, szybko przeszła całą
długość kabiny i zniknęła w tyle, zamykając drzwi za sobą.
Z mroku wyłoniły się znów nadjeżdżające schodki trapu. Z samochodziku kierowa-
nego przez człowieka w błękitnej mundurowej bluzie i białej czapce wysiadła wysoka
postać w jasnym rozpiętym płaszczu deszczowym i stanęła, najwyrazniej czekając na
przysunięcie trapu.
Jeszcze jeden pasażer, spózniony nawet bardziej niż samolot, którym chce odle-
cieć! powiedział Joe i cofnął się od okna opadając plecami na fotel.
Usłyszeli odgłos zatrzaskiwanych drzwiczek, pózniej drzwi kabiny otworzyły się
i spózniony pasażer ukazał się oczom pozostałych. Za nim szła stewardesa.
28
Joe był jednym z tych, którzy spojrzeli na niego. Pan Knox także, być może dlatego,
że siedząc w tyle kabiny mogli go obaj widzieć najdłużej, gdy wszedł i zatrzymał się nie-
zdecydowanie, a pózniej ruszył ku przodowi.
Był młody i, co niemal zdumiało Alexa, przyzwyczajonego do odruchowego reje-
strowania niecodziennych szczegółów w otaczającym świecie, ubrany był w nieprzema-
kalny płaszcz z podszewką zapięty na wszystkie niemal guziki, prócz dwu najwyższych,
ukazujących gołą szyję, wyłaniającą się z rozpiętej miękkiej białej koszuli.
Po przejściu kilku kroków nowo przybyły znowu zatrzymał się na chwilę. Był teraz
blisko i światło spływające z sufitu kabiny oświetliło dokładnie jego twarz. Joe drgnął:
człowiek ten był blady, ale nie była to bladość wynikająca ze zmęczenia albo gwałtow-
nego przeżycia psychicznego. Po prostu sprawiał wrażenie, jak gdyby od bardzo dłu-
giego czasu nie wystawiał twarzy na działanie słońca. Było w tym odcieniu skóry coś
tak znajomego, że Joe przyjrzał mu się uważniej. Oczywiście, nieznajomy mógł powra-
cać ze szpitala, w którym spędził kilka miesięcy, ale&
W tej chwili usłyszał dobiegający od strony sąsiednich foteli cichy dzwięk, który nie
był westchnieniem i nie był również gwałtownym zaczerpnięciem powietrza, ale jak
gdyby jednym i drugim równocześnie. Nie musiał odwracać spojrzenia od twarzy nie-
znajomego, żeby stwierdzić, że dzwięk ten wyrwał się z piersi pana Knoxa.
Na szczęście zdążył pan w ostatniej chwili, dzięki nieprzewidzianemu opóznieniu!
powiedziała stewardesa, która zatrzymała się tuż za nowo przybyłym, a pózniej prze-
cisnęła obok niego ku przodowi i odwróciła się ku niemu. Proszę za mną, to będzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]