[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Opowiedział jej o nowym zleceniu, o zaproszeniu Roberta Mausa na kolację smakoszy
i jego niespodziewanym spotkaniu ze starą znajomą Joy Graham.
- Wydawało mi się, że to coś więcej niż tylko przypadkowa znajomość.
- Jest pani bardzo domyślna. Joy i ja planowaliśmy się pobrać, kiedyś, dawno temu. -
Qwilleran nacisnął ostro hamulce. - Przepraszam - powiedział. - Widziała pani tego głupiego
kota? Spacerował sobie najspokojniej w świecie przez środek autostrady, a kiedy znalazł się
bezpiecznie po drugiej stronie, rzucił się biegiem jak wariat.
- Mam nadzieję, że nie poczytał mi pan za bezczelność tego, że wprosiłam się na
dzisiejszą wycieczkę, panie Qwilleran?
- Wcale. Jestem zaszczycony. Powinienem pierwszy o tym pomyśleć. I proszę,
nazywaj mnie Qwill. Nie mam zamiaru tytułować cię panią Whitning przez cały weekend.
- Miałam powód, żeby chcieć tu przyjechać. Jest coś, o czym chciałam z tobą
porozmawiać, ale niekoniecznie teraz. Chciałabym rozkoszować się widokami.
Kiedy jechali przez wiejskie krajobrazy, Rosemary obserwowała i komentowała każdą
tłocznię cydru, kopalnię żwiru, silos, stado cielaków, kamienną stodołę, drewniany płot z
podwójną żerdzią. Miała przyjemny głos i jej towarzystwo relaksowało Qwillerana. Zanim
dojechali do gospody  Rattlesnake", Qwilleran doznał czegoś, co można by nazwać
rozluzniającym zadowoleniem. Rosemary zauważyła, że byłoby miło, gdyby mogli dostać
sąsiadujące pokoje, i Qwilleran powiedział sobie, że to będzie udany weekend.
Gospoda była chwiejną konstrukcją, która powinna była spłonąć co najmniej pół
wieku temu. Wierzby płaczące rozpostarły się nad brzegiem jeziora, a po jego szklistej
powierzchni sunęły kajaki. Przed kolacją Qwilleran wynajął łódkę z płaskim dnem i
przewiózł Rosemary tam i z powrotem przez jezioro. W porze koktajlu poszli zatańczyć
wiecznie młody, bezimienny, pozbawiony formy taniec, który Qwilleran wymyślił
dwadzieścia pięć lat wcześniej, kiedy nie dbał o to, żeby być na czasie.
- Myślę, że będę świętować - powiedział. - Zawieszam dzisiaj moją dietę.
Mimo że gospoda  Rattlesnake" nie była słynna z jakości podawanego tam jedzenia,
to z pewnością była nieprześcigniona w ilości i wielkości serwowanych dań. Na stole z
przekąskami ustawionych było ponad trzydzieści różnych potraw, wszystkie rozdrobnione i
przyprawione tym samym octowym sosem. Menu oferowało wybór dziesięciu steków,
wszystkie tak samo miękkie, drogie i pozbawione smaku. Koktajle z krewetek były ogromne i
gumiaste. Imponujący wybór bułeczek, biszkoptów i muffinów przyjechał do stołu w
zimnych jak lód podgrzewaczach do pieczywa. Pieczone ziemniaki podano w koszulkach z
aluminiowej folii, które przylegały do nich na całej prawie powierzchni, z wyjątkiem tych
małych fragmentów, na których folia wgnieciona była do środka. Gospoda serwowała
szparagi, które smakowały jak brukselka, i szpinak, który przypominał starą gąbkę do
zmywania naczyń. Drewniane miski na sałatę o średnicy trzydziestu centymetrów, które z
wiekiem zjełczały, wypełnione były po brzegi anemiczną sałatą i łódeczkami syntetycznych
pomidorów. Specjalnością zakładu okazał się bufet z dwudziestoma siedmioma kremowymi
ciastami, których głównym składnikiem był waniliowy budyń w proszku.
Magia wieczoru sprawiła jednak, że ani QwiIleranowi, ani Rosemary nie przyszło na
myśl, żeby narzekać na jedzenie.
Kiedy siedzieli nad filiżankami czegoś, co gospoda  Rattlesnake" nazywała kawą,
Rosemary przeszła do rzeczy.
- Chcę z tobą porozmawiać o Williamie - powiedziała.
- Staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Młody mężczyzna potrzebuje starszej kobiety,
nie matki, żeby się jej zwierzać. Nie myślisz?
Qwilleran pokiwał głową.
- William ma dobre cechy. Brakuje mu jasno wytyczonego celu, ale zawsze byłam
przekonana, że odnajdzie swoją drogę.
- Wiem, że ma o tobie wysokie mniemanie, dlatego mówię ci o tym... Martwię się o
niego. Niepokoi mnie jego nieobecność.
Qwilleran pogładził wąsy.
- Jaki jest powód twojego niepokoju?
- Wczoraj wieczorem wrócił do domu około jedenastej, po tym jak odwiedził swoją
matkę. Wstąpił do mnie, żeby powiedzieć mi kilka rzeczy.
- Jakich rzeczy?
- Cóż, jest bardzo ciekawską osobą...
- To akurat wiem.
- Wypytywał o ostatnie zdarzenia w Maus Haus. Twierdzi, że kryje się za nimi coś
więcej niż to, co widać gołym okiem.
- Wspominał o czymś szczególnym?
- Powiedział mi, że ma coś na Dana Grahama i że zamierza to zbadać. Wiesz, zabawia
się w detektywa, czyta wszystkie te kryminały. Mówiłam mu, żeby się nie mieszał.
- Masz pojęcie, jaki rodzaj przestępstwa podejrzewał?
- Nie, zapowiedział tylko, że ma zamiar w nocy odwiedzić Dana i popytać go przy
drinku. Miał nadzieję, że w ten sposób uzyska jakiś dowód.
- I co, poszedł?
- O ile wiem, tak. A dziś rano...
- Poszedłem go poszukać, łóżko nie było ruszone, jestem tego pewien - powiedział
Qwilleran.
- A poza tym jego samochód stoi pod wiatą... No nie wiem... Nikt inny się nie
przejmuje. Pan Maus mówi, że William jest nieobliczalny. Pani Marron uważa, że nie można
na nim polegać. A ty co myślisz, Qwill?
- Jeśli nie będzie go tam, kiedy wrócimy jutro wieczorem, trzeba będzie popytać.
Wiesz, jak się skontaktować z jego matką?
- Przypuszczam, że jej numer jest w książce telefonicznej. Poza tym William ma
narzeczoną, czy kogoś w tym guście.
- Myślisz, że mógłby gdzieś z nią wyjechać? Wiemy, kto to jest i jak się z nią
skontaktować?
Rosemary potrząsnęła głową i oboje pogrążyli się w milczeniu. Po chwili Qwilleran
powiedział:
- Próbowałem sam się czegoś dowiedzieć o Joy Graham. Czy interesowała się tym
handlarzem żywnością? Pojechałaby za nim do Miami?
- Za panem Hamiltonem? Nie wydaje mi się. Zbliża się jej wystawa, a ona bardzo
poświęca się swojej pracy.
- Dan powiedział, że dostał od niej kartkę i że jest w drodze do Miami. Podobno
prosiła, żeby przesłać jej tam letnie rzeczy. Przypadkiem powiedziała mi, że nienawidzi
Florydy, więc nie wiem, w co mam wierzyć. Co myślisz o jej mężu, Rosemary?
- Przykro mi, ale nigdy go nie lubiłam, i myślę, że inni czują podobnie. Zauważyłeś,
jak rozmowa przygasa, kiedy tylko on otworzy usta?
- Słyszałaś o paskudnej sytuacji, w jakiej jest  Golden Lamb Chop"? - spytał
Qwilleran. - Czy to się zaczęło, kiedy Grahamowie zamieszkali w Maus Haus?
- Tak myślę.
- A czy wydaje ci się, że Dan mógłby być za to odpowiedzialny? To zazdrosny typ.
- Nie sądzę, żeby między Joy i Maksem coś było. Są dla siebie zbyt przyjazni w
towarzystwie. Gdyby mieli romans, to ostrożnie unikaliby siebie przy stole. Poza tym Max
jest zbyt wymuskany, żeby mieć romans. On nawet nie podaje nikomu ręki, ani mężczyznie,
ani kobiecie. - Przestała mówić i zaśmiała się. - William mówi, że Max suszy szczoteczkę do
zębów suszarką do włosów.
Qwilleran wyciągnął fajkę, a Rosemary pociągnęła z filiżanki łyk czegoś, co miało
być kawą. Po chwili spytała:
- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że pan Maus jest samotnym i
nieszczęśliwym człowiekiem? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl