[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawał chłopa.
Więc mój drzym się sprawdził. Georgie za generała i mówi, co będziemy robić a czego
nie, i Jołop z batem a bezumny jak szczerzący się buldog. Ale ja pogrywalem z czuciem a
ostrożno, bardzo oslrożno, mówiąc i ułybając się: - Fajno fajn i git. Po prostu horror szoł.
Inicjatywa się budzi w tych co umieją czekać. Sporo się ode mnie naumiałeś, mój drużku.
Teraz gadaj, co za błysk cię naszedł, mój Georgie bojku.
- Och - powiada Georgie, cwany i chytry w tej utybce - najpierw damy se mleka z
dobawką i co ty na to? %7łebyśmy się naostrzyli, małyszku, a ty najbardziej, bo my już nad tobą
mamy przewagę.
- Wyskazałeś jak raz to, co myślałem - ja na to, ułybając się na balszoj. - Właśnie
chciałem zapropo żeby do naszej Krowy. Git git git. Wiedz nas do mołoczni, Georgiutek. - I
wykonałem ten jakby głęboki ukłon, ułybając się jak z uma szedłszy, ale cały czas pracując
główką. Tylko jak wykitrali my się na ulicę, to ja raz i uświadczyłem, że dumać to dla
bezumnych, a rozumniak to chwyta się tego jakby natchnienia i co Bóg ześle. Bo jak raz
przyszła mi z pomocą przednia muzyczka. Akurat przejeżdżało auto i miało wkluczone radio, i
doleciał mnie może z takt albo dwa Ludwika Van (była to ostatnia część Koncertu
skrzypcowego) i od razu wiedziałem co robić. Bałaknąłem takim jakby grubym a niskim
głosem: - Recht. Georgie, i już! - i wyrwałem swoją brzytew do grdyk. Georgie powiedział: -
He? - ale też był dość prędki w nożu i ostrze mu szt z rukojatki, i już był jeden na drugiego.
Stary Jołop włączył się: - Nie, żadne recht! - i chap się za cepki w pasie, ale Pete bałaknął i
położył fest grabę na starym Jołopie: - Zostaw ich. Tak to jest recht. - No to Georgie i niżej
podpisany wzięli my się za te ciche kocie podchody, szukając wejścia, a styl znając jeden
drugiego ciut aż za horror szoł, Georgie od czasu w czas doskakując szuch szuch z tym
24
łyskającym majchrem, ale nie mógł mnie sięgnąć. A cały czas wpychle przechodzili i widzieli to
wszystko, ale nikt się nie wkluk, nie ich brocha i codzienny widok. Aż odliczyłem sobie raz dwa
trzy i dałem normalnie ciach ciach ciach brzytwą, nie po ryju i nie po oczach, tylko po grabie, w
której Georgie miał nóż i - o braciszkowie moi - upuścił. Właśnie. Upuścił ten nóż dzwięk
dzwiąk na twardy zimowy chodnik. Tyle że go połaskotałem moją brzytwą po palcach i już stał
wybałuszywszy się na to malutkie ciur ciur juchy wyczerwieniające mu się w blasku latarni. -
No - powiadam, i teraz już sam zacząłem, bo Pete poradził Jołopowi, żeby nie odwijał tych
cepków z pasa i Jołop się posłuszał - no, Jołop, to teraz my z tobą załatwimy tę rzecz, no nie?
Stary Jołop na to dał: Aaaaaaarhgh! - niby jakieś gromadne a bezumne zwierzę i wyśmignął te
cepki z pasa fest horror szoł i tak skoro, że aż na podziw. To dla mnie teraz był
padchadziaszczy styl żeby iść nisko jak gdyby w żabim podrygu, żeby chronić ryło i patrzałki, i
tak zrobiłem, braciszkowie, no i ten bidny stary Jołop został się niemnożko zaskoczony, bo był
przywykłszy do prostego ryj w ryj siach siach siach. No muszę powiedzieć, że mnie fest
użasno siepnął po grzbiecie i dziargnęło mnie wprost z uma szedłszy, ale i kazał mi ten ból
sprężyć się bystro i na całego i załatwić się ze starym Jołopem. Więc mignąłem brzytwą po
jego lewej girze w tym oczeń obcisłym rajtku i chlasnąłem tak na dłoń ciucha i puściłem
niemnożko blutu psiuk psiuk, żeby stary Jołop dostał małpiego umu. A potem jak on dał się w
auuu auu auu jak psiuk, to ja poszedłem w ten sam styl co z Georgiem, stawiając na jeden
ruch - góra, blok i ciach - i poczułem jak brzytwa wchodzi jak trza i w sam raz głęboko w
mięcho w nadgarstku starego Jołopa i uronił te cepki jak wąż i uwrzasnął się jak mały rybionek.
Po czym próbował sobie wypić cały blut z tego nadgarstka i równocześnie krzyczeć, ale juchy
szło za mnogo żeby to wypić, więc zrobiło mu się tak bul bul bul bąbel i bluzgała ta jucha
bardzo fajnie, ale nie za długo.
Ja znów bałaknąłem:
- Recht, o drużkowie moi, to już teraz będzie wiadomo. No słucham, Pete?
- Ja nic nie mówiłem - powiada Pete. - Daże ani słowa nie bałaknąłem. Słuchaj, stary
Jołop się wyfarbuje na śmierć.
- Niemożliwe odkazałem. - Umiera się tylko raz. Jołop umarł jeszcze przed urodzeniem.
A ten krasny krasny sok zaraz sam się zatrzyma. - Bo nie chlasnąłem go po głównych żyłach. I
wydostałem osobiście czysty tasztuk z karmana, i owinąłem nim grabę bidnego, starego,
umierającego Jołopa, a on wył i jęczał, i jucha zatrzymała się, tak jak skazałem, o braciszkowie
moi. Więc już teraz wiedzą, barany, pomyślałem sobie, kto tu jest ich pan i wożaty.
Niedługo to zajęło, żeby ukoić dwóch rannych żołnierzy w cichym zakątku, pod
Księciem Nowego Jorku, tyle co duży złotogniak dla każdego (za ich własne dziengi, bo ja
swoje dałem ojczykowi) i utrzeć w tasztuki zamoczone w kuwszynie z wodą. Te pudernice
stare, cośmy im ustroili przeszłej nocy filantro, znów tam były i nic tylko wstawiały: --
Dziękujemy wam, chłopcy - i: - Niech was Bóg błogosławi, chłopcy - jakby już nie mogły tego
przekrócić, mimo że nie powtórzyliśmy tego filantro. Ale Pete zagaił: - To co sobie damy,
dziewuszki? - i kupił im czarną z mydlinami i wyglądało, że ma sporo tego kasabubu w
karmanach, więc one się jeszcze głośniej rozdarły z tym swoim: - Niechaj was Bóg wszystkich
pobłogosławi i zachowa w zdrowiu, chłopaki - i: -My nigdy byśmy na was nie powiedziały - i: -
Wy jesteście najlepsi chłopcy na świecie.
W końcu zagaiłem: - No to jesteśmy, Georgie, apiać tam gdzieżeśmy byli, tak? Wsio po
dawnemu i zabywamy o wszystkim, co było, recht?
- Recht recht recht - dał na to Georgie. Tylko stary Jołop ciągle wypadał jak gdyby ciut
25
[ Pobierz całość w formacie PDF ]