[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nerwy nie wytrzymały napięcia. Może za bardzo się przejąłem swoją rolą, w każ-
dym razie dziwne jakieś mnie ogarnęły pokusy. Na przykład, żeby zarżeć i chyba
nawet zarżałem, bo Zeflik szturchnął mnie w ramię.
No, tylko bez zgryw. %7ładnych końskich wybryków. Będziesz robił tylko
to, co ci podpowiem, Cały czas będę stał przy tobie i szeptał ci do ucha. Tylko
pamiętaj, co powiedziałem, bez wygłupów. To poważne obrzędy!
Ale ja nie mogłem się uspokoić. Wierciłem się w miejscu jak ogier pełnej
krwi. Zdjęła mnie chęć galopu I noga mnie podejrzanie zaswędziała. Spojrzałem
na nią zezem spod okularów. Była owłosiona. Nie mogłem się chyba mylić, choć
w izbie panował półmrok. Wyraznie dostrzegałem końską sierść, kasztanowej ma-
ści! A niżej miałem kopyto. Niezbyt duże, dość ładne, starannie utrzymane. Pod
nim błyskała podkowa. . .
Gotowe! Możemy zaczynać usłyszałem głos Zeflika.
Wypchnął mnie na środek izby. Posłyszałem stukot kroków. Matusy przybli-
żyli się. Zarżałem i wierzgnąłem nerwowo. Chyba kogoś kopnąłem, bo rozległ się
bolesny krzyk Kwiczoła.
Czego wrzeszczysz? syknął Ernest.
O rany. . . moja kość goleniowa. Dostałem kopytem jęczał Kwiczoł.
To Cykorz, Cykorz mnie kopnął! Widziałem u niego kopyto!
119
Kopyto? Co ty, oszalałeś?!
Słowo daję, prawdziwe kopyto, naprawdę! upierał się Kwiczoł.
Spociłem się. Więc jednak!. . .
Musiałeś się pomylić wykrztusiłem i zawstydzony podkurczyłem nogę,
żeby nie zauważyli. . .
O, patrzcie! Chowa nogę zasapał Kwiczoł. Czego ją chowasz, bratku,
pokaż złapał mnie brutalnie za łydkę.
Zdrętwiałem, ale w tej samej chwili rozległ się głośny śmiech rozbawionych
Matusów.
Eh, ty Doktryner! No i gdzie to kopyto?! usłyszałem głos Pitra.
To przecież zwyczajny but. . .
Nie wiem bełkotał Kwiczoł już nic nie rozumiem. . . Przecież wi-
działem wyraznie. . .
Patrząc na mnie podejrzliwie odsunął się dalej na wszelki wypadek.
Dosyć żartów, panowie usłyszałem zniecierpliwiony głos Ernesta.
Przystąpmy do ceremonii.
Matusy i powrotem otoczyli mnie kręgiem.
Słuchajcie! Słuchajcie, wolne mustangi! rozległ się donośny głos
Zeflika przyczłapał tu ślepy koń!
Czego chcesz, ślepy koniu? zapytał uroczyście Ernest.
Strawy podpowiedział mi Zeflik.
Strawy powtórzyłem posłusznie.
Jakiej strawy pragniesz, ślepy koniu?
Pragnę zakosztować przyjazni szepnął Zeflik.
Pragnę zakosztować przyjazni powtórzyłem.
Słuchajcie, słuchajcie, on chce zakosztować przyjazni zamruczał chór.
Nie będzie ci smakować, ma ostry zapach usłyszałem głos Ernesta.
Z rąk przyjaciół wszystko mi będzie smakować powtórzyłem za
Zeflikiem.
Dajcie mu zakosztować rzekł Ernest.
Dajcie mu zakosztować zamruczał chór.
Otwórz usta szepnął Zeflik.
Otworzyłem, a oni mi wepchnęli jakiś twardy przedmiot.
A więc zakosztuj smaku naszej przyjazni usłyszałem.
Gryz! szepnął Zeflik.
Nagryzłem i od razu poczułem po piekącym smaku, co to jest. Dranie dali mi
chrzan. Azy napłynęły mi do oczu.
Oszaleliście! zabulgotałem do Zeflika. Co ja mam z tym zrobić?!
Masz zakosztować.
Co to znaczy zakosztować ?! łapałem z trudem powietrze jak zdycha-
jąca ryba. Ja. . . ja. . . dusi mnie!. . .
120
Zachowuj się jakoś zbeształ mnie Zeflik musisz zjeść ten chrzan,
jak gdyby nigdy nic. Im będziesz miał bardziej zadowoloną minę, tym lepiej dla
ciebie.
Za. . . zadowoloną minę? wykrzywiłem się straszliwie.
Przestań się krzywić! Co ty wyrabiasz?! Opanuj się! syknął Zeflik, ale
było już za pózno. Piekielny smak chrzanu zawiercił mi w nosie, poraził moje
oczy, wdarł się boleśnie do płuc. Zakrztusiłem się i zaniosłem potwornym kasz-
lem. Chrzan wyleciał mi z ust.
Nie smakuje mu obwieścił Ernest więc czego on tu szuka?
Nie smakuje mu powtórzył szyderczo chór Matusków więc czego on
tu szuka?
No widzisz, coś narobił zasapał Zeflik skomplikowałeś ceremonię.
Wyleją mnie? zapytałem przez łzy.
Nie bój się pocieszył mnie Zeflik rzadko kto połyka za pierwszym
razem, no, ale myślałem, że z tobą łatwiej pójdzie.
I co teraz?
Poproś, żeby ci dali jeszcze raz.
I dadzą?
Dadzą, ale większy kawałek.
Większy? przeraziłem się.
Nie bój się. Teraz już będziesz przygotowany na ten smak i jakoś prze-
łkniesz. A teraz proś! Tylko z przekonaniem.
Kamraci! wykrztusiłem ze łzami w oczach to ze wzruszenia tylko
zakrztusiłem się. Mnie bardzo odpowiada smak waszej przyjazni. Słowo daję, że
bardzo mi smakuje. Poproszę o następną porcję!
Powiedział, że zakrztusił się ze wzruszenia obwieścił Ernest.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]