[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gabinetu otworzyły się i zaczęli stamtąd wychodzić mistrzowie i kierownicy wydziałów.
Szczęsny zaczekał, aż dyrektor ukazał się w progu, potem ruchem głowy pokazał na gabinet.
Czertwan zrozumiał, zaprosił go do środka.
- Chwileczkę - mruknął, uruchamiając selektor. - Muszę załatwić dwie sprawy.
Kiedy rozmawiał, kapitan obserwował jego twarz. Czertwan zmienił się przez ostatnie
dni. Miał ciemne sińce pod oczami, koło ust utworzyły się dwie bruzdy, a w szpakowatych,
gęstych włosach było chyba więcej siwizny.  Wzięło chłopa - pomyślał. - Nic dziwnego.
- Słucham, kapitanie - rzekł dyrektor, siadając naprzeciw niego za długim stołem
konferencyjnym. Na zielonym suknie stały popielniczki, pełne niedopałków, a w powietrzu
mimo otwartych okien unosił się szary dym.
- Chciałbym, żeby odpowiedział mi pan na takie pytanie: czy, abstrahując od tego
wszystkiego, co wydarzyło się z pana synem, a potem i córką, zaszło w ostatnim czasie coś,
dotyczącego pana osobiście? Mam na myśli osobiste przykrości, zmartwienia, może, bo ja
wiem, grozby? jakieś listy, telefony?
- Nie - odparł Czertwan. - %7ładnych grózb, nic takiego. Natomiast... no, jak by to panu
powiedzieć? yle się czuję. Właśnie ostatnio spostrzegłem, że popełniam omyłki w pracy, gubię
notatki, co mi się nigdy nie zdarzało. I nawet - urwał, potrząsnął głową. Nie chciał mówić o
podejrzeniach wobec syna.
- Co: nawet?
- Nic, nic. Byłem... nawet byłem u lekarza.
- Co powiedział?
- E, to jakiś nienormalny facet. Pod koniec wizyty wyprosił mnie z mieszkania.
- U którego lekarza pan był?
- U Adama Sechny. Szczęsny spojrzał na niego bystro.
- To neurolog - rzekł. - Czy nie powinien pan był iść raczej do internisty?
- Może. Zresztą, to w ogóle była nieudana wizyta. Dziwny człowiek, ten Sechno.
- Nie znam go osobiście. Wiem, że był kiedyś oskarżony o ułatwianie ludziom recept na
narkotyki. Ale został uniewinniony. - Zamyślił się na chwilę. - Dawno pan go zna?
- Bardzo niedawno. On sam wygląda na narkomana..1 nagle Szczęsnemu przypomniała
się rozmowa z Andrzejem, w mieszkaniu Czertwanów, kiedy to chłopak powiedział z
ironicznym uśmiechem:  A skąd pan wie, czy to nie lekarz?
Trzeba sprawdzić - mruknął do siebie. Wstał i żegnając się, rzekł: - Gdyby zdarzył się
panu choć jeden wypadek jakiejkolwiek grozby, próby szantażu, anonimowy list czy telefon z
pogróżkami, coś z tych rzeczy, proszę natychmiast do mnie zadzwonić. Gdyby pan nie mógł
mnie znalezć, proszę zawiadomić oficera dyżurnego Komendy Stołecznej.
- Dlaczego pan przypuszcza, że może mi się to w ogóle zdarzyć? Z czym pań to kojarzy?
- Nie wiem jeszcze. Czy ma pan wrogów, dyrektorze? Czertwan wzruszył ramionami.
- Niegroznych - odparł. - Jeżeli jacyś są, to do tej pory nigdy się nie ujawnili. Zresztą, o
co mogłoby im chodzić? O moje stanowisko? Mieszkanie spółdzielcze? Służbową
 Warszawę ? Nikomu nie stoję na drodze. To nonsens, kapitanie.
W korytarzu Szczęsny minął dyrektorskiego pieska, zawrócił i zatrzymał go słowami:
- Dzień dobry, poznaliśmy się u dyrektora Czertwana. Jestem z Komendy Stołecznej
Milicji. Przypomina pan sobie?
Wygodzki przytaknął, uprzejmie wyciągnął rękę na powitanie. Drugą ręką poprawił
przekrzywione okulary i odparł swym cichym, miłym głosem:
- Oczywiście, pamiętam. Czy pan sobie czegoś życzy ode mnie?
- Parę słów tylko.
- To może siądziemy tam, przy stoliku - pokazał na mały hol przy końcu korytarza.
- Dobrze zgodził się Szczęsny, a kiedy siedli, powiedział: - Prowadzimy tu u was
sprawę kradzieży polistyrenu, ale nie o to mi chodzi. Odwiedziłem przy tej okazji parokrotnie
dyrektora Czertwana i zauważyłem, że ostatnio bardzo się zmienił, fatalnie wygląda. Czy on po
prostu nie jest chory? Radziłem mu już, żeby się leczył, wie pan, znamy się od dawna, ale jakoś
nie mogę trafić mu do przekonania. Pan jest, jak słyszę, jego prawą ręką, dlatego, mam do pana
prośbę: namówcie go jakoś, żeby się leczył. Przecież on wam się tu wykończy!
Wygodzki słuchał z uwagą, a potem rzekł:
- Ja też to zauważyłem. Dyrektor czymś się martwi, narzeka na serce. Zdaje się, że był
nawet u lekarza. Ale ludzie, którzy prawie nigdy nie chorowali, nie chcą się leczyć, uważają, że
na to zawsze będzie czas. A potem jest za pózno.
- To on zawsze był taki zdrowy? - spytał kapitan, zapominając, że zna Czertwana  od
bardzo dawna , ale dyrektorski piesek nic nie spostrzegł, bo odparł żywo:
- Panie, to był okaz zdrowia! Ale cóż, lata idą... Jesteśmy równolatki - uśmiechnął się,
znów poprawiając okulary.
- Długo pan go zna?
- Parę lat. - Podniósł się i powiedział: - Muszę iść, mam dużo roboty. Dobrze, obiecuję
panu, że będę namawiał dyrektora, aby się leczył. Mamy tu u nas dobrych internistów, spróbuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl