[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joe powiedział, czego się dowiedzieliśmy, także o naszej wizycie u Hubbarda i
czekach dla Westona od różnych spółek należących do Hubbarda. Cody słuchał
uważnie, a ja domyślałem się, że pomysł powiązania Hubbarda z Rosjanami nie przy-
padł mu do gustu.
Są setki ludzi, których uważamy za wspólników Belova odezwał się, kiedy
Joe skończył. Hubbard nigdy nie wypłynął ani nikt od niego.
Jeśli ma za wspólnika Belova, to bez wątpienia lata poniżej radaru odparł
Joe. Hubbard to najważniejszy człowiek w mieście.
Serio powiedział Cody. To praworządny odpowiednik Dainiusa Belova.
Siedzieliśmy wszyscy w milczeniu, a wiatr świstał na dworze, grzechocząc sta-
rymi szybami. Nadciągał kolejny zimny front, niwecząc leciutkie muśnięcie wiosny,
które czuliśmy za dnia.
Od jak dawna obserwujecie Rakica i Kraszakowa? zapytałem.
Kilka miesięcy.
W noc, kiedy zabito Westona...
Cody pokręcił głową.
Byli w domu stwierdził. To nie znaczy, że nie odpowiadają za akcję. Tyle
że nie wykonali jej osobiście.
Jak pan sądzi, co się stało z żoną i córką Westona?
Cody pochylił się do przodu, położył ręce na kolanach i patrzył w podłogę.
Kilka lat temu powiedział kiedy FBI próbowało ustrzelić Johna Gottiego w
Nowym Jorku, ich podsłuch wychwycił rozmowę, podczas której jeden ze zbirów Got-
tiego groził wspólnikowi. Ostrzegał go też, żeby nie wchodził w paradę rosyjskiej ma-
fii, która najwyrazniej w coś tam była zaangażowana. Powiedział: My, Włosi, zabijemy
ciebie, ale Rosjanie to wariaci, zabiją całą twoją rodzinę . Nie odrywał wzroku od
podłogi.
Rozdział 9
Na pół roku przed śmiercią Wayne'a Westona Jeremiah Hubbard miał mnó-
stwo zajęć. Pózną jesienią zaczął skupować grunty w nadrzecznej dzielnicy zwanej
Flats i oznajmił, że ma zamiar wybudować centrum rozrywkowe nieporównanie
atrakcyjne od tych, które znajdują się w Nowym Orleanie czy w którymkolwiek innym
mieście nad rzeką. Znalazłaby się w nim pięciogwiazdkowa restauracja, dwa kluby
rozrywkowe goszczące sławnych artystów, bary i kluby sportowe. Obiekt zbudowany
wzdłuż pięknej, nadrzecznej promenady miał być sercem miasta. Flats już zdążyła się
zmienić z dzielnicy obskurnych magazynów i barów dla biedaków w popularną dziel-
nicę nocnych lokali, ale Hubbard zamierzał jeszcze podnieść standard. Jedyny kłopot
polegał na tym, że pomysł powstał dziesięć lat za pózno. Ceny nieruchomości we
Flats poszły w górę, kiedy cała okolica się zmodernizowała i teraz Hubbard musiałby
zapłacić znacznie więcej.
W lutym zrobił wielki krok ku ziszczeniu swego marzenia. Kupił trzy pierwszo-
rzędne działki od człowieka o nazwisku Dan Beckley, właściciela małej restauracyjki,
sklepu z pamiątkami i parkingu w Flats. Beckley z początku wzdragał się przed myślą
pozbycia się swoich dóbr, ale zgodził się po paru tygodniach za sumę znacznie niższą
niż cena wyjściowa. Hubbard miał już kilka sąsiadujących działek i był coraz bliżej ce-
lu. Następne przedsięwzięcie polegało na zakupie działek przylegających do jego
włości. Na północy ziemia graniczyła z restauracją rybną, drogą, znaną i popularną.
Nie byłby to łatwy interes nawet dla Hubbarda. Na południu sąsiadowała z barem
nocnym Dzika Rzeka: Klub dla Dżentelmenów. Istniał od blisko sześciu lat, a jego wła-
ściciel podobno robił na nim dobry interes i nie miał ochoty go sprzedawać. Kilka lat
temu bar zyskał niedobrą sławę, kiedy nieletni pod wpływem narkotyków oddalił się
od swoich kompanów, spadł z tarasu i utopił się w rzece. Nie zaszkodziło to jednak
interesom. Najwyrazniej nic tak nie wpływa na stały przypływ gotówki, jak tańce strip-
tizerek na kolanach klientów.
Gazeta poinformowała, że w lutym odbyły się spotkania Hubbarda z właścicie-
lami restauracji rybnej i baru nocnego, ale negocjacje nie poszły dobrze. Hubbard
oskarżył właścicieli o dziwaczne ceny wyjściowe; właściciele powiedzieli, że jeśli
Hubbard nie chce wyłożyć pieniędzy, to nie ma nieszczęścia, bo im się nie spieszy ze
sprzedażą. Pat trwał do końca miesiąca.
Dowiedzieliśmy się tego, czytając wczesnym rankiem faksy od Amy. Wieczorna
wizyta Cody'ego położyła kres śledzeniu Rosjan, ale nie było powodu, żeby nie zaj-
mować się Hubbardem. Postanowiliśmy zacząć od rozmowy z Danem Beckleyem.
Zatelefonowałem w parę miejsc i dowiedziałem się, że Beckley kupił pralnię
zwykłą i chemiczną w Middleburgh Heights po sprzedaniu swoich włości Hubbardowi.
Biuro musiał mieć na zapleczu. Pojechaliśmy.
Zakład Beckleya Szyyyybkie Pranie znajdował się w małym centrum han-
dlowym po zachodniej stronie Pearl Road, tuż za skrzyżowaniem z Bagley Road. Wje-
chałem ciężarówką na miejsce parkingowe. Joe westchnął, patrząc na szyld.
Co, do diabła, dzieje się z ludzmi? Był zdegustowany.
A co?
Szyyyybkie Pranie? Powiedz mi, jaki to ma sens? Czy nie potrafił tego napisać
poprawnie?
Takie jest bardziej chwytliwe.
Obrzucił mnie miażdżącym spojrzeniem.
Daruj sobie.
Weszliśmy. Dwie kobiety ładowały pranie do pralek, a przy kontuarze stał niski
Chińczyk. Rozmawiał, wyraznie zdenerwowany, z ekspedientką, znudzoną kobietą w
średnim wieku. Pieklił się o rozdarcie, które pojawiło się na garniturze oddanym do
prania chemicznego. Ekspedientka tłumaczyła, że nie może mu pomóc, skoro nie ma
kwitu, a mniemana szkoda powstała pół roku wcześniej, jak sam powiedział. Nie takiej
odpowiedzi oczekiwał i dawał jej to do zrozumienia przez pięć minut, a my już tracili-
śmy cierpliwość. W końcu Joe odchrząknął i powiedział nad głową tamtego:
Chcemy się spotkać z Danem Beckleyem. Jest gdzieś tutaj?
Ekspedientka pokazała ruchem głowy drzwi za sobą.
Jest w biurze i chyba telefonuje. Ale wejdzcie.
Chińczyk odwrócił się do nas i spiorunował wzrokiem Joego.
Przeproście, żeście przerwali. Rozmawiałem.
Joe popatrzył na niego.
Nie odparł. Paplałeś. Obszedł kontuar i otworzył drzwi.
Spojrzałem na wściekłego klienta i wzruszyłem ramionami.
Nie lubi rano wstawać powiedziałem. Ale popołudniem i wieczorem też
nie jest człowiekiem.
Wszedłem za Joem do biura. Był to mały kwadratowy pokój mieszczący stare
[ Pobierz całość w formacie PDF ]