[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zimwi, demon!
Baran, w podartej koszuli i z torebką bananów kupionych w hotelu, wkroczył pod dach
dworca lotniczego. Zapiął pas i z głową odchyloną na oparcie fotela, patrzał przez owalne
okienko na odpływające ku ziemi warstwy rzadkich chmurek. Poczuł się jak pływak wyry-
wający się z głębi ku powierzchni wody, jak mucha co uciekła z lepu. Tamci pozostali, na
zawsze beznadziejnie sklejeni. Fin wystrychnięty na dudka, pijaczyna Moburi, ropucho-sępy,
nawiedzony śmieciarz, zmysłowa Zulfira, gruchoto-Zuckmayer. Czuł się wolny i świeży, po-
nownie w nim wzbierał równy i jasny płomień, ciągle miał go w sobie i świat stał otworem.
Jedynie głęboko, gdzieś tam, w głębi głowy, nitką cieńszą od włosa przewijała się myśl,
że nie zrobił tego, tak jak oczekiwał. Można było inaczej, lecz widać, nie można od razu...
Usłyszał srebrzyste pobrzękiwanie przy uchu, dostrzegł kątem oka i odprawił dłonią tacę z
kieliszkami.
Patrzał w mleczne chmury, w ich pustkę i ciszę. W tym chciał się zanurzyć, by tam
gdzie nic nie ma, pośród śnieżnej bieli, móc zacząć od nowa. Juz wiedział, gdzie się uda.
Odnajdzie tam siebie i stamtąd się wyłoni, z niebosiężnej wyżyny, od razu widoczny każdemu
i całemu światu.
W Rzymie czekał niecierpliwie w sali tranzytowej. Wykończył banany, rzucił się na
fotel i oparł nogi na drugim. Próbował się zdrzemnąć, gdy włoski młodzieniec z kręconymi
włosami, krzyżykiem na szyi, w mundurze służby lotniskowej, lecz z pobożnym wejrzeniem,
pochylił się nad nim i gorliwie doniósł, dotykając ramienia:
- Mi scusi, gentiluomo, jestem steward Giacomo, pewna dama chciała z panem mówić.
- Tenga le mani in tasca, pervertito! - ofuknÄ…Å‚ go Baran usuwajÄ…c ramiÄ™.
- Nie jestem zboczony! - rzekł płaczliwie Giacomo, pospiesznie cofając rękę - A signora
czeka tam, za szybÄ…...
- Mostro informe... westchnął Baran rzuciwszy tam okiem. - Bezkształtna potwora, ile
toto waży? - widział niską jejmość w otoczeniu dziatek, brzuchem i biustem przylepioną do
przejrzystej ściany. Nieśmiało kiwnęła mu dłonią, dzieci na szkle rozpłaszczyły języki.
- To małżonka goryla - uświadomił go ze słodyczą Giacomo - tego co zginął na służbie
w zaszczytnej walce przeciw terrorowi.
- Fa schifo!
- Zniosę upokorzenia, ale proszę o trochę współczucia dla niepocieszonej wdowy -
steward począł się wycofywać.
- Stój! - zatrzymał go Baran. Uświadomił sobie, że odkąd posiadł Siłę, rzeczywistość z
łatwością przechodziła w teatr albo kino, w czyste urojenie. Słuchał swoich słów i odkrywał
nieznanego siebie. Czyżby podświadomość? - O czym mam z nią mówić, stupido scimmione?
- Tego to już nie wiem.
- No, to ja ci opowiem całą tę rozmowę. Ja ją zapytam:  Z czego pani żyje? , a ona:
 Jestem modelką, signore. Ja:  Też coś , a ta, bijąc się w cycki:  Niech mnie zgaga spali
- Questo é scandalo! - obruszyÅ‚ siÄ™ Giacomo, ale nie odchodziÅ‚.
- Spokojnie! - Baran nie miał zamiaru przerywać - Wtedy ja ją spytam:  Modelka i te
dwieście kilo?  Właśnie dzięki temu! - zaskoczy mnie ona - Pewien fotograf od weteryna-
rzy...robili broszurę, jak się... no, ten tego... unasiennia trzodę, a świnki nie chciały tak przed
obiektywem.  I co, wzięli panią? - zapytam.  A żeby pan wiedział! Maciorki się wstydziły,
no to ja klękałam, słoma była czysta, nie powiem, knurek też wymyty...
- Questo é lurido! To brudne! - Giacomo zaÅ‚amaÅ‚ palce, lecz tkwiÅ‚ przed Baranem.
-  Nawet niezle płacą! - pochwaliła się ona - A zdjęcia naukowe to i nie ma grzechu...
- Immorale! - Włoch bladł i czerwieniał, stojąc jak przykuty. - Volgarone osceno! - wy-
krztusił - Nie mogę tego słuchać, idę do spowiedzi.
- To się ksiądz uśmieje!
- Jaki pan zepsuty! - Giacomo cofał się tyłem, uszy miał czerwone.
Baran podszedł do szyby, Gorylowa dygnęła i wąsate usta wcisnęła do szpary między
pancernymi płytami.
- Signore Varan, czy coś podobnego? - spytała.
- Mniej więcej - odpowiedział.
- Przyszłam, bo przyśnił mi się świętej pamięci małżonek i polecił to zrobić. Powie-
dział, że leciał razem z panem i dziś pan będzie znowu w sali tranzytowej.
- I o co mu chodzi?
- Kazał podziękować. Mówi, ja tego nie rozumiem, więc tylko powtarzam... zaraz,
zaraz, zapisałam sobie, bo to zbyt zawiłe - wraziła palce w dekolt po zmięty karteluszek -
zaraz, zaraz, już czytam... Więc - sylabizowała - on to robi w tym celu by  dać panu do my-
ślenia , signore, albowiem to świadczy, że on  w jakiejś formie istnieje, pomimo że zginął.
- Niech pani mu powie, matrona, że bredzi, że uroił sobie, to da pani spokój. Signore
Varan jest jego wymysłem, jak Emmanuelle.
- Ale filut z pana... Już to zapisuję, a gdyby obstawał?
- Niech mnie pani pocałuje...
- Nie przy dzieciach! - kwiknęła.
- No, dobrze - przystał Baran. - I lepiej nie mnie, lecz panią, a dzieci niech popatrzą,
tym razem.
- Co za świntuch z pana!
- Właśnie! - odpowiedział - Spotkamy się na zdjęciach u weterynarza?
Upadła, i gdy pasażerów z sali tranzytowej prowadzono już do maszyny, ujrzał Baran
przez szybę, jak zemdloną, dzieci i obsługa, usiłują zatoczyć do drzwi toalety.
Skakał po dwa schody, a gdy stanął pod drzwiami swojego mieszkania i celował klu-
czem, odkrył, że zamek jest zmieniony. Aupnął w drzwi ramieniem. Stał się niecierpliwy. Już
przywykł do życzeń spełnianych od razu. Zadzwonił jak kominiarz, kopnął aż załomotało na
klatce schodowej. Wyjrzała sąsiadka, nakryta gazetą, bo nie chciało się jej narzucać peruki.
- Co za hałas?  burknęła. - %7łona wymieniła zamek, wszystko na głowie kobiety... A [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl