[ Pobierz całość w formacie PDF ]
111
Wiedział jednak dobrze, że będzie to trudne. Mieszkańcy Bel-
lanor i okolic potrzebowali Tessy nie mniej niż jego.
A niech to diabli! przeklinał pod nosem, wracając do siebie
pustym i ciemnym korytarzem.
Po drodze natknął się na Hannah, która właśnie wychodziła z
pokoju Henry ego Westcotta.
A co ty tu robisz? zdziwiła się. Myślałam, że dawno jesteś
w łóżku. Myrtle spokojnie śpi i nie ma powodu...
A Henry Westcott?
Obudził się. Robiłam mu masaż, bo skarżył się na odleżyny.
Mike zasępił się. Nie bardzo lubił, gdy Hannah pełniła nocny
dyżur. Miała z pewnością dobre chęci i robiła wiele, by zapo-
biec odleżynom, lecz jej słowa mogły się stać przyczyną jeszcze
boleśniejszych ran, które potem trudno byłoby wyleczyć.
Zajrzę do niego.
Jak chcesz. Hannah wzruszyła obojętnie ramionami i poszła
w kierunku pokoju pielęgniarek. Lepiej byś się trochę prze-
spał...
Nie było wątpliwości, co miała na myśli. Rozmowa ze starym
człowiekiem w środku nocy była po prostu stratą czasu i ona,
Hannah, nigdy by się nie zdobyła na coś podobnego. Hannah w
niczym nie przypominała Tessy, która potrafiła pół nocy do-
trzymywać towarzystwa gderliwej starej kobiecie, aby jej córka
mogła się zabawić, a potem wracała do szpitala, aby utulić
dziecko...
Czyż można je w ogóle porównać?
Dobranoc rzucił Mike i nacisnął klamkę w drzwiach prowa-
dzących do pokoju Henry ego.
Henry nie spał i był zupełnie przytomny. Wpatrywał się z utę-
sknieniem w drzwi, lecz na widok Mike a posmutniał. Najwy-
razniej czekał na wnuczkę.
Czy mam ją zawołać? spytał cicho Mike, uśmiechając się do
112
starszego pana z sympatią. Jest teraz na oddziale dziecięcym.
Nie... Henry emu przerwał dychawiczny kaszel. Z trudem
próbował złapać oddech. Nie potrzebuję jej. Nikogo nie po-
trzebuję. Idzcie wszyscy spać i nie traćcie dla mnie czasu.
Z głosu starego człowieka przebijało zmęczenie i ból.
Co się stało? Coś pana może boli? dopytywał się Mike.
Nie. Masaż mi bardzo pomógł.
Czy to wizyta Hannah pana zdenerwowała?
Nie...
Widzę przecież, że tak. Czuję to w pana głosie.
Mike podszedł do łóżka i usiadł przy nim na krześle.
Hannah ma doprawdy znakomite kwalifikacje. To jedna z
moich najlepszych pielęgniarek dodał tyle że w ogóle nie
liczy się ze słowami. Co ona panu naopowiadała?
Ciągle mi mówi, jak znakomicie jest w domu opieki.
Ach, tak...
Może rzeczywiście nie będzie tam tak zle mówił Henry
zmęczonym głosem. To w końcu takie miejsce jak każde inne.
Takie jak pańska farma?
No nie, ale...
A niech tę całą Hannah diabli wezmą, pomyślał Mike. Będę
musiał wyraznie i stanowczo jej powiedzieć, o czym wolno, a o
czym nie wolno rozmawiać z pacjentami.
Proszę sobie wyobrazić zaczął Mike z uśmiechem że Tessa
wszystko już zaplanowała. Postanowiła zabrać pana na farmę,
gdy tylko pan stanie na nogi i zapowiada, że będziecie tam żyli
razem z Doris długo i szczęśliwie.
Co to za życie dla młodej kobiety...
Kto tak powiedział?
Hannah. A ja tak sobie myślę, że wszystko byłoby dobrze,
gdyby się nie myliła.
Kto żeby się nie mylił?
113
Tessa. Ona mówi... Henry emu znowu przerwał kaszel.
Kaszlał blisko dwie minuty, a potem odezwał się ponownie:
Tessa powiedziała, że nie tylko ona wprowadzi się na farmę
dodał ale też...
Ale też?
Henry zawahał się, a po chwili uśmiechnął się wyraznie zakło-
potany.
Ty, chłopcze wyznał. Tessa mi mówiła, że ma zamiar
wyjść za ciebie za mąż.
Twarz Mike a stężała.
Ona tak sobie po prostu zażartowała tłumaczył Henry.
Powiedziałem jej kiedyś, że nigdy się nie zgodzę, żeby mar-
nowała sobie dla mnie życie na takim odludziu. Odpowiedziała
mi na to, że jej przyszły mąż tu mieszka i że ona nie zamierza
stąd wyjeżdżać. Pomyślałem sobie wtedy...
uśmiechnął się starszy pan no więc pomyślałem sobie, że to
jakieś żarty. Sądziłem, że ona zostanie tu, dopóki nie stanę na
nogi, ale... w końcu w to uwierzyłem. No i opowiedziałem to
Hannah jako dowcip.
Co ja mam teraz powiedzieć? myślał Mike.
Ależ proszę pana, ja znam Tessę dopiero od trzech dni rzekł
z bezradnym uśmiechem.
No tak, a Tessa mówi, że jej wystarczyły trzy minuty znajo-
mości z tobą westchnął starszy pan.
Spróbował przewrócić się na drugą stronę, ale opadł tylko bez-
władnie na poduszkę. Z jego ust dobiegł pomruk zniecierpliwie-
nia, a Mike od razu pospieszył mu na pomoc.
Jej babcia była taka sama odezwał się Henry, gdy Mike po-
mógł mu wygodnie usiąść. Tylko na mnie spojrzała i z miejsca
mi oznajmiła, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Minął prawie
rok, zanim Ellen udało się mnie do tego przekonać. I po co było
się opierać? Małżeństwo z nią to najlepsza rzecz, jaka mnie w
114
życiu spotkała. A ty...
Ja tak łatwo się nie poddam odezwał się Mike. To
wszystko jest bez sensu. Podobnie zresztą jak pomysł, żeby pan
zamieszkał w domu opieki. Na pana wnuczkę czeka tu życie i
praca, a moja osoba nie jest do tego zupełnie potrzebna. Musimy
więc jak najszybciej postawić pana na nogi, a wtedy wróci pan
na farmę do Doris, sympatycznego i nieskomplikowanego
stworzenia płci żeńskiej.
Nieskomplikowanego stworzenia płci żeńskiej? W życiu ni-
czego podobnego nie widziałem!
Przez resztę nocy Mike leżał ze wzrokiem utkwionym w sufit,
nie mogąc zmrużyć oka. Gdy zaczęło świtać, zapadł w niespo-
kojną drzemkę, o siódmej jednak na łóżko wgramolił się Strop,
a o ósmej Mike był gotów do pracy.
Tylko praca mogła mu przynieść ratunek. W niedzielę rano nie
było na ogół dużo zajęć i Mike mógł zwykle trochę odpocząć.
Tego ranka wypisał ze szpitala Sally, którą odbierali uszczęśli-
wieni rodzice. Oznajmił potem Jasonowi, że doszło u niego do
całkowitego zerwania ścięgna i namówił go na operację na
miejscu, o ile Tessa otrzyma szybko pozwolenie, a wreszcie
zajrzał do Myrtle, która wypoczywała po przejściach poprzed-
niej nocy.
Mógł teraz zająć się przez chwilę sobą.
Tessy nigdzie nie było, zajrzał więc do Henry ego, ale starszy
pan spał, zmęczony po przejściach ostatniej nocy. Dyżur pełniła
Louise, wesoła i trochę jeszcze zarumieniona po wczorajszym
balu.
Tessa pojechała z samego rana na farmę poinformowała
Mike a. Dziś się tam przeprowadza.
To wspaniale, pomyślał. Będę miał szpital tylko dla siebie. Zy-
cie wydało mu się jednak w tej chwili bezbarwne i szare. Ogar-
115
nęło go do tego jeszcze poczucie beznadziei. A niech to
wszystko licho porwie!
Wziął Stropa i wyszedł ze szpitala. Na dworze powitało ich cu-
downe jesienne słońce. Dzień był doprawdy przepiękny. Za-
trzymał się na parkingu, wdychając głęboko świeże powietrze,
jakby chciał otrząsnąć się z koszmaru.
Czy warto być lekarzem? Ma to bez wątpienia dobre strony, na
przykład posiadanie samochodu. Ze swego astora martina był
dumny jak paw. Siedzenia pokrywała wprawdzie psia sierść, ale
samochód był doprawdy cudowny.
Gdy tak przyglądał mu się z zachwytem, przyszło mu niespo-
dziewanie do głowy, że na przednim fotelu powinna siadać ko-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]