[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się, o czym świadczyły dłonie Dana pokryte głębokimi bruzdami po kocich pazurach. Jasne
było, że kot nie zamierzał zadawać się z wrogiem, martwym lub żywym. Uciekł do kabiny i
siedział na koi, prychając wściekle na każdego, kto zajrzał z korytarza.
- Musi to zrobić Queex - powiedział Rip. - Czy jednak będzie chciał polować, zanim
nie zgłodnieje?
Mówiąc to, popatrzył sceptycznie na uśpione zwierzę. Nigdy dotąd nie widzieli, by
ulubieniec kapitana jadł cokolwiek poza kulkami chleba, które Jellico trzymał w biurku.
Wiedzieli też, że przerwy między posiłkami bywały dość długie. Długo też pewnie musieliby
czekać, gdyby chcieli zobaczyć Queexa ponownie głodnego.
- Powinniśmy złapać jednego żywcem - stwierdził Ali. - Gdyby tak udało nam się
nakłonić Queexa, by wywabił go graniem, a my moglibyśmy go schwytać w sieć.
Weeks przytaknął mu gorliwie. - Przydałaby się taka mała sieć, jakiej używają
Salarikowie. Można by zarzucić ją na to coś.
Queex wciąż drzemał w klatce, podczas gdy Weeks zabrał się do pracy, wiążąc cienką
linkę. Biorąc jednak pod uwagę umiejętność zmiany ubarwienia przez obce stworzenie, zdali
sobie sprawę, że wiele ich mogło znajdować się na statku. Z pewnością nie było ich tam,
gdzie przebywał Sinbad. Dlatego też plany objęły zarówno Hoobata, jak i kota.
Wbrew woli Sinbada założono mu prowizoryczną smycz, która pozwalała go
kontrolować bez ryzyka, że podrapie osobę, która nakłaniała go do wędrówki po statku.
Polowanie zaczęło się na górnym pokładzie i posuwało ku dolnym sekcjom. Sinbad
nie protestował ani w kabinie sterowniczej, ani w kabinach oficerskich. Zakładając, że trafnie
oceniali jego zachowanie, w sekcji środkowej nie było żadnych nieproszonych gości.
Tak więc wszyscy, z Danem prowadzącym kota i Alim niosącym klatkę z Hoobatem,
ponownie zeszli do poziomu, który obejmował kuchnię, ogród, kabinę stewarda i izolatkę.
Sinbad spokojnie przemierzał kuchnię i mesę. Spokojnie przeszedł też przez izolatkę i
kabinę Mury. Ku ich zaskoczeniu nie trzeba było go ciągnąć w ogrodzie, w którym
spodziewali się zastać pasażera na gapę.
- Czy to możliwe, żeby był tam tylko jeden? - zastanawiał się Weeks, stojąc z
przygotowaną siecią.
- Albo to, albo mylimy się, sądząc, że ogród jest ich główną kryjówką. A jeśli boją się
Queeksa, to pewnie schowały się w jakieś bezpieczne miejsce - powiedział Rip.
Dopiero gdy znalezli się na schodach prowadzących do pokładu ładowni, Sinbad
zaprotestował. Zaparł się łapami i miauczał, nie chcąc iść dalej, dopóki Dan nie zaczął
ciągnąć smyczy.
- Patrzcie na Hoobota! - Usłyszeli Weeksa i stwierdzili, że zwierzę ożywiło się.
Podniosło się i chwytając pazurami pręty klatki wydało jeden ze swych przerazliwych
okrzyków wściekłości. Przez cały czas trzęsło klatką, próbując się uwolnić, gdy Ali schodził
po drabinie. Sinbad zaś miauczał i parskał, nie chcąc iść dalej. Rip skinął w stronę Alego.
Uwolniony z klatki Hoobat popędził przed siebie wprost do drzwi wiodących do
olbrzymiej ładowni. Tam zatrzymał się, jakby czekając, aż je otworzą, by wpuścić myśliwego
na tereny łowieckie.
ROZDZIAA 13 - POZA MAP
Drzwi ładowni zostały zamknięte i zaplombowane przez Van Rycka, jeszcze zanim
statek opuścił Sargol. Dan zbadał zamknięcie i stwierdził, że nie zostało naruszone. Wszystko
wskazywało na to, że luku nie otwierano od chwili opuszczenia przez nich wonnej planety.
Mimo to wojowniczy Hoobat przekonany był, że intruz znajduje się wewnątrz.
W jednej chwili Dan zrobił coś, na co nie odważyłby się w innych okolicznościach.
Zerwał plombę, która powinna tam pozostać, dopóki statek znajduje się w przestrzeni.
Razem z Alim odsunęli ciężkie drzwi i stanęli przed ładownią wypełnioną czerwonym
drewnem z Sargolu. Czerwone drewno! Ujrzawszy je, Dan zdał sobie sprawę z własnej
głupoty. Nie licząc złożonych w kamiennej skrzyni klejnotów Koros, jedynie ono pochodziło
ze świata Salarików. A jeśli zaraza nie jest dziełem ludzi Inter Solaru, lecz została
przywleczona z Sargolu w nim właśnie?
Stanęli na progu, pozwalając Hoobatowi wydostać się z klatki. Sinbad przyczaił się za
nimi, prychając i pomrukując gniewnie, co oznaczało, że jest przeciwny temu wszystkiemu.
Czuli ten odór - ostry, nie dający się zidentyfikować zapach, który Dan zauważył
podczas załadunku. Nie można było powiedzieć, że był nieprzyjemny - po prostu inny. To
właśnie on, czy może coś innego, podziałał elektryzująco na Queeksa. Błękitny łowca,
posługując się swymi pazurami wspiął się na najbliższy stos drewna i pozostał tam. Przez
jakiś czas najwyrazniej przyglądał się otoczeniu.
Wreszcie podniósł łapy i zaczai swe skrzypiące muzykowanie, które już raz wywabiło
ofiarę z kryjówki. Dziwne było to, że ostre zgrzytanie zaczęło działać uspokajająco na
Sinbada. Dan poczuł, że opór smyczy maleje, a kot przesuwa się, nie, aby uciec, lecz w stronę
Hoobata. Wreszcie przysiadł skulony u wejścia, wpatrując się w niego zafascynowanym
wzrokiem.
- Skrzyp, skrzyp! - Ten monotonny dzwięk mocno raził uszy mężczyzn, targając ich
nerwy.
- Ach - szepnął Ali i wskazał ręką w prawo na poziomie podłogi. Dan zauważył, że
coś przemknęło wzdłuż kłody. Nieproszony gość przyjął teraz wspaniały kolor drewna, co
uczyniło go niewidzialnym, dopóki się nie ruszył, to zaś wyjaśniało, w jaki sposób dostał się
na statek.
Był to jednak dopiero początek. Teraz mignęło coś po raz drugi i trzeci. Po tym obce
stworzenia zamarły w bezruchu, opierając się podstępnemu wezwaniu Queeksa. Zachowywał
on pozory obojętności, zdawał się być bez reszty pochłonięty swą muzyką. Rip szepnął do
Weeksa:
- Jest jeden po lewej stronie, na samym końcu kłody. Dosięgniesz go siecią?
Mały konserwator przełożył swe zrogowaciałe dłonie przez zwiniętą siatkę. Przesunął
się obok Alego, nie spuszczając wzroku z czerwonego wybrzuszenia na czerwonym podłożu,
które stanowiło jego warsztat. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl