[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zarzuciwszy płaszcz na ramiona i owinąwszy głowę chustą, wy-
szła na zewnątrz. Co za zapach! Ten sam okropny smród, który poczu-
ła tamtego wieczoru, gdy po raz pierwszy wybrała się z wizytą do domu
Lyle ów. Czyżby to stworzenie było wtedy w pobliżu? Miała szczę-
ście, że go nie spotkała!
Choć gałęzie były zgniecione, na ziemi zostały zaledwie dwa nie-
wyrazne ślady. Unoszący się wokół odór był tak odrażający, że nie
mogła podejść bliżej, żeby przyjrzeć im się dokładniej.
Na drodze pojawił się pikap, z którego dochodziło szczekanie
psów. Kiedy ciężarówka zatrzymała się obok radiowozu, wysiadł z niej
Sam Grimes. Po krótkiej rozmowie z Edem opuścił tylną klapę, wy-
puszczając trzy psy, które ujadając, rozbiegły się dokoła. Sam wziął
je na smycze i przeszedł przez bramę, prowadząc je w stronę domu.
Nie uszedł daleko. Radosne ujadanie zamieniło się nagle w wy-
cie. Psy zatrzymały się raptownie i przysiadły na zadach. Sam krzyk-
nął jakąś komendę i wycie ustało zamieniło się w skomlenie, żałos-
28
ną skargę, od której włos się jeżył na głowie. Zwierzęta przypadły do
ziemi, choć Sam ciągnął je w stronę domu. Nie mogąc ruszyć ich
z miejsca, wyrzucił z siebie wiązankę takich przekleństw, jakich Gwen-
nan nie słyszała nigdy w życiu.
Wstawaj, Pete! zawołał do największego, najstarszego spo-
śród psów. No, wstawaj! Co się z tobą dzieje, do diabła? Ruszaj się!
Potężne szarpnięcie przesunęło psa o kilkanaście centymetrów do
przodu. Potem Pete uniósł głowę i zawył tak przerazliwie, jakby osza-
lał z przerażenia. Sam spojrzał nań raz jeszcze, a gniew malujący się
na jego twarzy ustąpił wyrazowi zdumienia.
Przyklęknął na jedno kolano i pogłaskał drżącego psa.
W porządku, stary, w porządku. Podniósł wzrok na Eda.
Nigdy nie widziałem, żeby zachowywały się w ten sposób. To nie mógł
być niedzwiedz; dobrze znają niedzwiedzie i żaden nie nastraszyłby
tak starego Pete a. Podniósł głowę, pociągnął nosem i skrzywił się
z obrzydzeniem. To nie jest zapach niedzwiedzia. Ed, nie wiem, co
to było, ale na pewno nie niedzwiedz!
Więc co? zirytował się Ed. Popatrz tylko na to okno; gałęzie
całkiem zgniecione. Coś stało tutaj i patrzyło na Gwen. Było ciemno,
więc widziała tylko czerwone oczy i coś czarnego.
Po raz pierwszy Sam zwrócił uwagę na Gwennan. Przez dłuższą
chwilę jakby się nad czymś zastanawiał.
Patrzył na nią czerwonymi oczami& powiedział cicho, już
bez gniewu. To nie wygląda najlepiej. Minęło wiele lat&
Od czego? zainteresował się Ed.
Odkąd pojawił się tu ostatnio Czarny Diabeł. Wy, młodzi, pew-
nie nigdy o tym nie słyszeliście. To było dawno temu, ludzie zdążyli
już zapomnieć; chętnie zapomina się o tym, co złe. Zdarzyło się to,
kiedy mój dziadek był jeszcze dzieckiem. To coś pojawiło się kilka
razy w czasie burz z piorunami. Przestraszyło jedną kobietę na śmierć.
Miała słabe serce, a to coś patrzyło na nią przez okno. Jej córka usły-
szała krzyk i zbiegła na dół. Zobaczyła, jak jej matka pada na podłogę,
a od okna odsuwa się jakieś stworzenie z czerwonymi oczami. Myśli-
wi urządzili wielkie polowanie, ale nie znalezli żadnych śladów, ni-
czego, co wskazałoby im drogę. Na pewno jednak nie był to wtedy
żaden niedzwiedz. Tak jak i teraz. Moje psy wam nie pomogą, Ed.
I jeśli masz choć odrobinę rozumu, to nie ruszaj tu niczego.
Sam wziął do ręki smycze i zaprowadził ciche, przestraszone psy
do ciężarówki, każdym gestem dając do zrozumienia, że chce jak naj-
szybciej wynieść się z tego miejsca. Bez słowa wskoczył do szoferki
i odjechał.
29
Ed Hawes patrzył nań w milczeniu, jakby zdumienie odebrało mu
mowę.
Co mu się stało? spytał, kierując to pytanie raczej do samego
siebie niż do Gwennan. Nigdy nie słyszałem o żadnym Czarnym
Diable, ale Sam chyba nie wymyślałby takich bzdur. Muszę zameldo-
wać o tym szeryfowi, Gwen. Poczekam, aż zamkniesz dom i odpro-
wadzę cię.
Gwennan pokręciła głową.
Nie sądzę, żeby to jeszcze tutaj wróciło, przynajmniej nie za
dnia. Możesz mnie spokojnie zostawić samą.
Ed spojrzał na nią niezbyt przekonany.
Jak chcesz& Po drodze wpadnę jednak do Newtonów. Miesz-
kacie tu na strasznym odludziu. Do tej pory nikt się tym nie martwił&
Teraz też się nie martwię zapewniła go Gwennan. Nic mi
nie będzie, Ed. Spojrzała na zegarek. Muszę być dzisiaj wcześniej
w bibliotece. Zjem śniadanie i zaraz tam pojadę. Ale& zawahała się
na moment nie wydaje mi się, żeby Sam zmyślał. Przejrzę stare ga-
zety i dokumenty, popytam ludzi. Jeśli szeryf będzie coś wiedział na
ten temat, daj mi znać, proszę.
Jasne, Gwen. Przynajmniej dobrze, że już tak tu nie śmierdzi.
Nie mogłabyś tego długo wąchać. Wolałbym jednak nie zostawiać cię
samej&
Nonsens! Gwennan odzyskiwała pewność siebie. Nic mi nie
będzie. Może to była puma? Słyszałam, że niektóre są naprawdę bar-
dzo duże, a kocie ślepia świecą przecież w ciemności.
Ed pokręcił głową.
Koty tak nie śmierdzą. Opowiem o wszystkim szeryfowi, gdy
tylko wróci. Musiał pojechać wczoraj do Haversville, wróci dziś rano.
Patrząc na odjeżdżającego Eda, Gwennan zastanawiała się, czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]