[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydawało, że Lulejka jest niegodzien jej ręki.
- Ach, czyż on mógłby być kogoś niegodzien? - wykrzyknęła Różyczka.
- Aniele mój najdroższy! - szepnął Lulejka i już wyciągał ramiona, by ukochaną swoją przycisnąć do
piersi, gdy nagle do sali balowej wpadł goniec wołając:
- Królu! Nieprzyjaciel!
- Do broni! - zawołał Lulejka.
- Boże mój! - westchnęła Różyczka i zemdlona osunęła się na ręce dam dworu. Lulejka wycisnął na jej
ustach pożegnalny pocałunek i dając przykład zaparcia się siebie i męstwa, wypadł wprost z sali balowej
na pole walki.
Ale Czarna Wróżka czuwała nad swoim chrześniakiem i obdarowała go wspaniałą zbroją, wysadzaną
najkosztowniejszymi kamieniami. Nikt na nią nie mógł patrzeć bez zmrużenia powiek - taki od niej bił
blask!
Zbroja ta była nieprzemakalna, ogniotrwała, a tak mocna, że każda kula, każde cięcie szabli, każde
pchnięcie lancy czy dzidy odbijało się od niej jak gumowa piłka. Toteż nie dziwota, że król w
najgorętszym ogniu czuł się tak swobodny i wesoły jak w balowej sali. Gdyby mi kiedy przyszło wojować,
to chętnie wdziałbym na siebie zbroję królewicza Lulejki. Ale, widzicie, Lulejka był królewiczem z bajki, a
tacy królewicze zawsze dostają jakieś nadzwyczajne podarunki od swoich chrzestnych matek.
Oprócz tej ślicznej zbroi otrzymał jeszcze Lulejka Siwka-Złotogrzywka, który mógł nieść tak szybko, jak
dusza pragnęła, i miecz czarodziejski, mający tę własność, że mógł się wydłużać w nieskończoność i
przebić jednym pchnięciem cały pułk żołnierzy. Dziwię się Lulejce, że mając taką zbroję, takiego konia i
taki miecz kazał jeszcze wojsku swemu stawać do walki; przecież mógł wszystkich wrogów pozabijać od
razu. Dość jednak, że armia Lulejki wyruszyła w nowych, paradnych mundurach, pod dowództwem
kapitana Zerwiłebskiego i poruczników Paliwody i Bałaguły. Naczelne kierownictwo nad całym wojskiem
objął naturalnie sam król Lulejka.
Teraz powinien bym wam opisać straszliwą bitwę, jaka się rozegrała między wojskiem krymtatarskim i
paflagońskim; powinien bym natchnionymi słowy oddać szczęk kopii i pałaszów zadających krwawe,
śmiertelne rany, huk pękających bomb i granatów, ryk armat, impet kawalerii szarżującej piechotę oraz
piechoty bijącej kawalerię, grzmot trąb, warkot bębnów, ponoszenie rumaków, gwizd przeciągły
piszczałek, wrzaski rannych, triumfalne okrzyki zwyciężających i donośną komendę:
- "Naprzód, wiarusy!", "Bijcie, Paflagończycy!", "Zmierć Padelli! Niech żyje nasz król Lulejka!", "Wiwat
Padella!", "%7łycie za ojczyznę!..." Jak bardzo pragnąłbym opisać to wszystko w jak najwspanialszym
języku! Niestety... skromne pióro moje nie potrafi odtworzyć należycie przebiegu tej wielkiej bitwy i
wrzawy wojennej, więc powiem wam tylko, że Padella otrzymał cięgi, na jakie zasłużył.
Widząc, że wojsko jego idzie w rozsypkę, okrutny Padella, pod którym ubito już dwadzieścia pięć czy
dwadzieścia sześć koni, silnym pchnięciem dzidy wyrzucił z siodła naczelnego dowódcę wojsk swoich,
generała Suszyrumowa, i dosiadłszy jego rumaka zaczął uciekać co sił. Ale choć koń Padelli leciał jak
wicher, Lulejka, galopujący na Siwku-Złotogrzywku, biegł tuż-tuż za nim, krzycząc: - Poddaj się, zbóju
nikczemny! Tchórzu! Potworze! Poddaj się w tej chwili, bo mieczem moim zetnę twój łeb obmierzły i
strącę zeń skradzioną koronę! Słowom tym towarzyszyły raz po raz pchnięcia miecza, który, wydłużając
się podług woli Lulejki, raz po raz kłuł Padellę w niższe części pleców tak boleśnie, że tchórzliwy tyran
ryczał z bólu, wściekłości i przerażenia.
Widząc, że Lulejka przystanął na chwilę, Padella zawrócił nagle i berdyszem trzymanym w ręku, którym
dnia tego nie wiem już ile pułków rozbił i na drugi świat wyprawił, straszliwie ciął młodego króla przez
głowę. No i co powiecie? Na hełmie Lulejki od uderzenia tego pozostał ślad taki, jak gdyby kulka masła
uderzyła w niego. Berdysz roztrzaskał się na drobne kawałki, a Lulejka zaśmiał się szyderczo. Widząc, że
żadna siła nie może zwalczyć Lulejki, Padella powiedział do niego:
- Skoro masz czarodziejską zbroję, czarodziejski miecz i czarodziejskiego konia, to po cóż, do kroćset,
będę bił się z tobą? Wolę poddać się od razu, myślę jednak, że Wasza Królewska Mość nie będzie tak
nikczemny, by mścić się na biednym człowieku, który już niczym bronić się nie może.
Trafność tej uwagi natchnęła Lulejkę uczuciem wspaniałomyślności. - Poddajesz się więc, Padello? -
zapytał.
- Oczywiście.
- Czy gotów jesteś zwrócić wszystkie zagrabione skarby i uznać królewnę Różyczkę prawowitą władczynią
krymtatarskiego państwa?
- Cóż mam robić? Muszę ją uznać - odparł Padella, ale widać było, że jest w bardzo złym humorze.
Wobec takiego oświadczenia Lulejka skinął na swoich towarzyszy i rozkazał związać Padellę. Obrócono go
twarzą do końskiego ogona, związano mu nogi pod brzuchem szkapy, a ręce na plecach, po czym odbył
się triumfalny pochód Lulejki ku stolicy Paflagonii. Padella paradował na swym koniu w pochodzie, potem
zaś zamknięto go w tym samym więzieniu, w którym parę dni przedtem przebywał syn jego Bulbo.
Wierzcie mi, że Padella mocno stracił na fantazji w więzieniu i jak o łaskę największą prosił, by
dopuszczono do niego jego ukochanego pierworodnego syna, najdroższego Bulbę. Poczciwy książę,
współczując niedoli ojca, nie czynił mu wyrzutów z powodu uporu i zaciętości, z jaką go Padella niedawno
chciał wydać na śmierć, byle nasycić pragnienie zemsty nad niewinną Różyczką; odwiedził go nawet i
rozmawiał z nim przez zakratowany otwór w drzwiach więzienia. Wejście do wnętrza było surowo
wzbronione. Zacny Bulbo przyniósł nawet w papierku parę kanapek, obłożonych kawiorem i marynatą z
łososia, ze wspaniałego bankietu, którym Jego Królewska Mość święcił odniesione nad wrogiem
zwycięstwo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]