[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłu\ej.
Czując się niczym pierwszy oficer na tonącym Titanicu , T.J. znowu spojrzała na Christophera. Mo\e
tylko \artował?
- Fakt, muszę wracać - powiedział. Ju\ miała odetchnąć z ulgą, kiedy usłyszała: - Kiedy jednak brałaś
prysznic, zadzwoniłem do Abramsa - ciągnął. Abrams był wiceprezesem w jego firmie, T.J. rozmawiała z
nim kiedyś przez telefon.
- Powiedziałem mu, \e będę parę dni pózniej, gdy\ mamy świetny plan nowej kampanii.
Ciekawe, co to dla niego znaczy parę dni , zastanawiała się T.J., usiłując zebrać niespokojne myśli.
Kiedy wpatrywała się w pustą kartkę papieru lub w ekran komputera, obmyślając strategię dla jakiejś
firmy, pomysły pojawiały się jak na zawołanie. Teraz zaś, kiedy naprawdę musiała coś wymyślić,
wyobraznia ją zawodziła. Jedyna wymówka, która jej przyszła do głowy, była wyjątkowo nieprzekonująca.
- Właściwie to zazwyczaj nikt nie zagląda nam przez ramię, gdy pracujemy...
Christopher \achnął się. Ze zdumieniem spostrzegł, \e po raz kolejny Theresa zachowuje się bojazliwie.
Ale mo\e był po prostu przewra\liwiony. Nic dziwnego - jeszcze nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji:
na ka\dym kroku starać się, by jej nie urazić, nie zniechęcić, nie przestraszyć.
Podniósł do ust tost i zaczął go pałaszować z apetytem głodomora.
- Obiecuję, \e nie będę się wtrącał - przyrzekł. No nic, trudno, pomyślała T.J. Zdaje się, \e on naprawdę
zostaje i nie ma na to rady. Będzie musiała się z tym jakoś pogodzić. Je\eli wszystko miało się udać,
nale\ało teraz wykonać kilka taktycznych posunięć.
- W porządku, pozwól więc, \e ja wykonam kilka telefonów - powiedziała.
Złapał ją za przegub, zanim zdą\yła wstać.
- Poczekaj, przecie\ jest niedziela - zaprotestował. Nawet on nie pracował w niedzielę. Zazwyczaj.
Delikatnie uwolniła przegub z uścisku.
- Twój wiceprezes to nie jedyna osoba, do której mo\na dzwonić w niedzielę. - Starała się, aby jej głos
brzmiał swobodnie, zwyczajnie. Nie było to proste ze względu na ściśnięte gardło. - Proszę. - Podsunęła mu
swój talerzyk z nie tkniętym tostem. - Zjedz to. Ja prawie nie jem rano.
Kolejne kłamstwo. T.J. zawsze budziła się głodna i pochłaniała olbrzymie śniadania. Jednak tego ranka nie
byłaby w stanie przełknąć ani kęsa.
Pozostawiwszy Christophera w kuchni, poszła prosto do gabinetu. Po drodze spotkała Cecilię i Megan,
które szykowały się właśnie do wyjścia. T.J. gorąco uściskała córeczkę, gdy zaś za małą i gospodynią
zamknęły się drzwi, odetchnęła z ulgą. Jedno zmartwienie mniej, przynajmniej na jakiś czas.
A setki zmartwień wcią\ przed nią.
Kiedy wybierała znajomy numer, jej dłonie dr\ały. Dlaczego wszystko, w co zamieszana była Theresa,
zawsze było takie pogmatwane?
Po czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. T.J. słuchała niskiego, zmysłowego głosu
kuzynki, który przepraszał dzwoniących za jej nieobecność.
- No, proszę. Proszę, Theresa, odezwij się. Wiem, \e tam jesteś. Odbierz ten cholerny telefon!
Kiedy T.J. miała ju\ zrezygnować i zostawić wiadomość, usłyszała po drugiej stronie cichy trzask
podnoszonej słuchawki.
- Wiedziałam, \e coś jest nie tak. - Theresa nie zadała sobie nawet trudu, \eby się z nią przywitać. -
Straciłyśmy go, tak? Przejrzał cię i domyślił się, \e nie jesteś mną. Bo\e drogi, gdybyś nie była taką głupią
gęsią.
T.J. powstrzymała się od komentarza. Nie miała zbyt wiele czasu. Christopher w ka\dej chwili mógł
zacząć jej szukać.
- Thereso, czy mogłabyś jutro nie przychodzić do biura? - zapytała wprost.
- Dlaczego? - Kuzynka była mocno zaskoczona. T.J. westchnęła głęboko i oparła się o krzesło.
- Bo będzie tam on, Christopher - wyjaśniła. - Chce się rozejrzeć, zobaczyć, gdzie pracuję... To znaczy,
gdzie ty pracujesz.
- Christopher?
T.J. niecierpliwie zabębniła palcami o blat biurka. Czy\by Theresa nie odrobiła lekcji i nie wiedziała
nawet, jak ich klient ma na imię?
- Christopher MacAffee - wyjaśniła cierpliwie. - Postanowił zostać tu przez kilka dni i zobaczyć, jak
pracujemy.
- Po co? Przecie\ mówiłaś, \e podobała mu się nasza prezentacja.
- Owszem, podobała się. Mo\e nawet za bardzo. T.J. przejechała dłonią po włosach. Jak zwykle tylko ona
jest przera\ona, tylko ona martwi się o los famy, tylko ona wykonuje czarną robotę. Czy Theresa nie zdaje
34
sobie sprawy, \e ta cala gra jest jak zabawa zapałkami w stogu siana? Jeden moment, a katastrofa gotowa.
Szlag trafi agencję. I nie tylko agencję.
Nagle w jej głowie zaświtał pewien pomysł. Tak! To była jedyna szansa!
- Posłuchaj, nie mam teraz czasu, aby mówić ci o szczegółach - oznajmiła. I wcale bym nie chciała, dodała
w myślach. - Po prostu nie przychodz tam jutro i ju\, zgoda? Zaufaj mi, tak będzie lepiej. Albo nie,
poczekaj, musisz przyjść - zreflektowała się w ostatniej chwili. - Musisz przyjść i powiedzieć wszystkim, \e
będę cię udawać. A przynajmniej kierownictwu. Bo\e, Theresa, to się tak potwornie pokomplikowało.
Nawet nie wiesz...
- Okay. Damy sobie radę. - Theresa jak zawsze była niewzruszona - Wiesz, \e całkowicie w ciebie wierzę.
- Tylko, \e ja kłamię. Ciągle kłamię. To straszne. Po drugiej stronie słuchawki rozległ się protekcjonalny
śmiech.
- Początki zawsze są trudne, T.J. Kiedy się rozkręcisz, pójdzie ci lepiej.
- Skoro tak twierdzisz... Aha, jeszcze coś. Zaczynamy kampanię walentynkową dla MacAffee Toys.
- Teraz, w te walentynki?
- Tak. - T.J. poczuła uzasadnioną satysfakcję.
- Do diabła, jesteś naprawdę szybka. - Tym razem w głosie Theresy słychać było szczery podziw.
Bardziej ni\ myślisz, droga kuzynko, bardziej ni\ myślisz, dodała w myślach T.J.
- Naprawdę muszę ju\ kończyć. - Wstała od biurka. - Zostawiłam Christophera w kuchni, boję się, \e
zacznie się zastanawiać, co się ze mną stało.
- W kuchni? - powtórzyła Theresa. - A co MacAffee robi w twoim domu?
- To bardzo długa historia. Wszystko zaczęło się od wirusa.
- Komputerowego?
- Ludzkiego. Trzymaj się.
T.J. odło\yła słuchawkę i z satysfakcją popatrzyła na telefon. Celowo zostawiła Theresę w stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]