[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pracować dla kogokolwiek. Choćby i dla Chińczyków.
- Bez Bractwa się tutaj na pewno nie obeszło. Przy magazynie to oni nas zaatakowali,
mówię ci - upierał się przy swoim Piegowaty. - Chciałbym tylko wiedzieć, czy to oni
produkują mózgotrzepy, czy tak jak my chcą producentów znalezć.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków. - Mielnikow zaczął drugi już raz przeglądać
znalezione w kieszeniach Dymitra przedmioty. - Jutro wszystko będzie wiadomo.
Podszedłem do nich.
- Dokąd właściwie idziemy?
- Jutro, wszystko jutro - uciął zdecydowanie Grisza.
Jak jutro, to jutro. Mnie ta kwestia właściwie powinna zwisać kalafiorem. I zwisała.
Najważniejsze to znalezć odpowiedni moment, żeby prysnąć.
- Niczego z tych rzeczy sobie zostawiać nie będziemy. - %7łenia pokręcił w dłoniach
miniaturowe różdżki  ołowianych os i cisnął je do worka. - Diabli wiedzą, jakie w nich
mogą być niespodzianki.
- Tak sobie myślę - podrapałem się po głowie. Czy nasze blachy nie powinny zablokować
 os ?
- Przecież nie jesteśmy w Forcie. - Mielnikow podał mi tobołek z dobytkiem
nieboszczyka.
- Sopel, Chan, pozbądzcie się trupa - westchnął ciężko Grigorij. - Worek też wyrzućcie.
A tyle razy powtarzałem sobie: nie pchaj się w oczy naczalstwu, nie pchaj się, durniu...
Ale jakoś wciąż o tym zapominam. Wywlekliśmy ciało Dymitra za nogi, rzuciliśmy je na
jakąś kupę gruzu czy innego barachła. Zgodnie z rozkazem nie zdjęliśmy niczego z ciała.
Chan pewnie ze wstrętu i obawy, że go wydam, a ja, hołdując przesądom.
Kiedy wróciliśmy do piwnicy, czarownik całkiem już się otrząsnął i pił jakieś mikstury
własnej produkcji. Sądząc po kiepskim wyglądzie, pierwszy raz oberwał ciężkim butem w
grzywkę. Nieprzyzwyczajony, biedaczek.
- Nie mogliście uprzedzić? - zawarczał na Grigorija. - Albo chociaż coś napomknąć?
- Siergieju Michajłowiczu, sam jestem w szoku. Piegowaty spojrzał na rozmówcę
szczerymi oczami. Nie mogłem przewidzieć czegoś takiego...
- A tak w ogóle, przygotowaliście już grafik dyżurów? - Jałtin popatrzył na kawałki
stopionego sznura i cisnął je w ogień.
No i na cholerę? Co za przyzwyczajenie, żeby każde ścierwo ciskać do ognia? I tak już
nie było czym oddychać.
- A wasza ochrona nie wystarczy? - spytał bez ironii Mielnikow.
- To dziwne miejsce - Siergiej Michajłowicz szczerze ujawnił brak ufności we własne
czary. - Intensywność pól magicznych jest tutaj wyraznie podwyższona, a w dodatku są one
sztucznie wyrównywane. Nie zdołałem zlokalizować zródła tej anomalii, ale można przyjąć,
że ma to jakiś związek ze spalonym ołtarzem.
- Spaliłem tam wszystko na wszelki wypadek zaczął się tłumaczyć Napalm.
- Nic strasznego się nie stało, przecież nie wrócimy przeszłości. - Czarownik zamyślił się
nad czymś, wstał z pryczy z ciężkim westchnieniem. - Pójdę, zrobię tam co trzeba.
- Sopel, bierzesz pierwszą wartę. Za dwie godziny obudz Chana - zarządził Grigorij. -
Potem kolej Blizniaków, Mielnikowa i moja.
- Tak jest. - Chwyciłem torbę, poszedłem ku wyjściu. Uznałem, że tu będzie najlepiej się
ulokować. Trzeba tylko jeszcze zaświecić pochodnie w korytarzu, a w pomieszczeniu
sypialnym wygasić, wtedy nikt nie zdoła mnie dostrzec.
Wszyscy zaczęli układać się do snu. Zgasili większość pochodni tylko dlatego, że bardzo
nalegałem. Obok mnie przeszedł czarownik ze świecącą kryształową kulą w ręku. Skręcił do
pokoju z resztkami ołtarza. Dziwny z niego człowiek. Ja właściwie do wszystkiego już
przywykłem, ale do niego jakoś nie mogłem. Kiedy mnie mijał, poczułem, jakby ktoś
przejechał mi po plecach lodowatą dłonią. Poczułem też na sobie ciężki wzrok w
ciemnościach. Proszę, nigdy dotąd nie bałem się mroku, a tutaj mnie dopadło.
Poszedłem do Grigorija, wziąłem zegarek i wróciłem na posterunek. Może by tak
poczytać zapiski konduktora? Ale w takiej ćmie? Musiałbym sobie przynieść pochodnię. Nie,
nie można. I to wcale nie ze względu na dyscyplinę, ale dlatego, że kto się zajmuje na warcie
innymi rzeczami, ma większe szanse w razie czego przejechać się na tamten świat. Będzie
jeszcze czas na lekturę.
Sen zaczął mnie morzyć już po dziesięciu minutach, tak że musiałem się uciekać do
różnych sposobów, żeby nie zasnąć na posterunku. Wychodziło mi, prawdę mówiąc,
marniutko. Parę razy głowa opadła mi na piersi, wstałem więc i oparłem się o ścianę. To też
nie dawało stuprocentowej gwarancji - parę razy w życiu zasnąłem maszerując - ale łatwiej
było się kontrolować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl