[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po pewnym czasie w tylnim lusterku Qwillerana pojawiły się światła - długie, zbyt
jasne, oślepiające. Odchylił lusterko tak, żeby blask nie bił go po oczach. Pojazd zbliżał się.
Jechał zygzakiem. Zjeżdżał na lewy pas, jakby chciał go wyminąć, wracał na środkowy,
podjeżdżał pod sam zderzak Qwillerana, znów zjeżdżał na lewy. Półciężarówka zrównała się
z samochodem Qwillerana. Tego było za dużo, żaden roztropny kierowca nie wytrzymałby
takiego napięcia. Qwilleran jechał coraz bliżej prawej bandy, ale i półciężarówka była coraz
bliżej.
Jest pijany, pomyślał Qwil!eran, skręcając na pobocze. Półciężarówka śmignęła tuż
obok Qwillerana, jeszcze centymetr i wypchnęłaby go z drogi. Jeszcze jechał poboczem...
Tylko spokojnie! %7łwir!... Osuwam się! Spokojnie! Tylko nie spadać! Hamulce!... A potem
mały samochód Qwillerana uderzył w barierę i przeleciał ponad nią, sunął wzdłuż brzegu
zbocza, jeszcze jedno uderzenie, obrót, dachowanie, obrót i twarde lądowanie na suchym dnie
rowu.
Na początku był szok i dezorientacja. Pedały i tablica rozdzielcza znalazły się nad
głową. Jeszcze przetaczające się poduszki, spadające kuwety i deszcz żwirku dla kotów.
Dlaczego koty nie piszczą?
Qwilleran odpiął pasy i wygramolił się przez drzwi, które pod wpływem uderzenia
otworzyły się na oścież. Potem wdrapał się z powrotem do środka i wydobył z wnętrza
samochodu podróżny koszyk. Leżał na znajdującym się teraz na spodzie suficie, przywalony
poduszką z tylnego siedzenia. Pokrywa była otwarta, a koty zniknęły!
- Koko! - wrzasnął. - Koko! Yum Yum!
Nie było żadnego odzewu. Pomyślał, że ten lot musiał być dla nich piekłem! Może
uderzenie wyrzuciło je z samochodu? W panice przeszukiwał kanał w pobliżu samochodu,
szukając w ciemności jasno umaszczonych ciał. Zawołał jeszcze raz. Nic, tylko cisza.
Wtedy ciemność rozproszyły światła auta nadjeżdżającego ze wschodu. Samochód
zatrzymał się na poboczu. Wyskoczył z niego mężczyzna, który podbiegł pospiesznie do
barierki.
- Nic panu nie jest? Nie jest pan ranny?
- Wszystko w porządku, ale zgubiłem koty. Dwa. Mogły zostać wypchnięte na
zewnątrz!
Kierowca odwrócił się i zawołał w kierunku swojego samochodu.
- Wezwij przez radio szeryfa! I przynieś latarkę!
Do Qwillerana powiedział:
- Próbował je pan wołać? Wokoło jest gęsty las. Może się gdzieś ukryły?
- To koty domowe. Nigdy nie wychodzą. Nie wiem, jak mogą zareagować na wypadek
i na obce otoczenie.
- Pański samochód pójdzie chyba na złom!
- Nie obchodzi mnie samochód. Martwię się o koty.
- Facet był pijany. Widziałem go, jechał slalomem, zanim zepchnął pana z drogi.
Wydaje mi się, że to była jasna półciężarówka.
%7łona kierowcy nadeszła z mocną latarką i Qwilleran zaczął oświetlać rów w obu
kierunkach i pas przydrożnych zarośli.
- Miał w samochodzie dwa koty. Uciekły albo wyleciały przy uderzeniu - powiedział
jej mężczyzna.
- Nic im nie będzie - pocieszała. - Mieliśmy kota, który wypadł z okna na drugim
piętrze.
- Cicho! - zawołał Qwilleran. - Wydaje mi się, że słyszałem krzyk!
Zawodzenie powtórzyło się.
- To jakiś nocny ptak - powiedziała kobieta.
- Cisza!... Nic nie mówicie, zawołam je i będę nasłuchiwał.
W oddali rozbłysły przednie światła i czerwone pulsujące światło na dachu
samochodu szeryfa, który podjechał do miejsca wypadku. Policjant w brązowym mundurze
poprosił Qwillerana o prawo jazdy. Pokiwał głową, kiedy Qwilleran podał mu dokumenty.
- Jak to się stało, panie Qwilleran?
Drugi kierowca zaczął relacjonować przebieg wydarzeń.
- Wszystko widziałem. Pijany kierowca. Zepchnął go z drogi, a potem uciekł.
- W samochodzie miałem dwa koty, nie mogę ich znalezć - powiedział Qwilleran.
Policjant omiótł światłem latarki wrak samochodu.
- Mogą być pod spodem.
Kobieta zwróciła się do męża:
- Lepiej już chodzmy, opiekunka jest tylko do wpół do dwunastej.
- Dzięki - powiedział Qwilleran. - Tu jest państwa latarka.
- Proszę ją zatrzymać - odpowiedział mężczyzna. - Może mi pan ją odwiezć do pracy.
Pracuję w Smitty s Refrigeration" na South Main.
Policjant napisał raport i zaoferował Qwilleranowi, że podwiezie go do Pickax.
- Nie odjadę, dopóki ich nie znajdę.
- To może potrwać do rana.
- Nie dbam o to. Jak pan odjedzie, może wyjdą z krzaków. Muszę tu być, muszę na nie
czekać.
- Zajrzę do pana, jak będę robił następny obchód. Monitorujemy tę drogę. Wczoraj w
nocy aresztowałem tu czterech pijanych kierowców.
Kiedy policjant odjechał, Qwilleran podjął na nowo poszukiwania. Wołał i
nasłuchiwał na zmianę, ale nie słyszał nic oprócz nocnych dzwięków lasu. Czasem jakieś
małe zwierzątko przedarło się przez krzaki, czasem zahuczała sowa albo zaklekotał nur.
Wydobył z wraku podróżny koszyk. Był trochę zdeformowany, ale nie zgnieciony
Znalazł też dwie kuwety. Brytfanki miały się znacznie lepiej niż karoseria jego samochodu.
Był wdzięczny za latarkę.
Zatrzymał się kolejny samochód.
- Są ranni? - spytał kierowca, podchodząc do barierki, żeby spojrzeć na leżący w rowie
samochód. - Czy ktoś wzywał policję?
Qwilleran wyrecytował znany tekst.
- Nie ma rannych... Szeryf tu był... Nie, dziękuję, nie trzeba mnie podwiezć. Zgubiłem
dwa koty i muszę czekać...
- Miał pan cholernie dużo szczęścia - powiedział mężczyzna. - Nocą podchodzą tu
kojoty i lisy. Sowa też może unieść kota.
- Proszę jechać w swoją drogę, proszę pana - poprosił stanowczo Qwilleran. - Jak
będzie cicho, to wrócą.
Samochód się oddalił, ałe koty nie wróciły. Wyłączył latarkę. Zapadła kompletna
ciemność, księżyc skrył się za chmurami. Zdesperowany zawołał raz jeszcze:
- Koko! Yum Yum! Mam tu indyka, chodzcie!... - na szosie panowała jednak
absolutna cisza.
Raz jeszcze przeczesał rów, oświetlając sobie drogę latarką i posuwając się po kilka
kroków dalej od wraku. Po półgodzinie bezowocnych poszukiwań i nawoływań na drodze
pojawił się kolejny samochód i Qwilleran zaklął ze złości.
- Qwill, Qwill, co ty tutaj robisz? - zawołał kobiecy głos. Wyszła z samochodu i
podbiegła do niego. - Czy to twój samochód? Co się stało? Czy ktoś zawiadomił szeryfa?
Mam CB - to była Polly Duncan.
- To nie jest najgorsze - odparł Qwilleran, oświetlając wrak samochodu. - Koty gdzieś
się zgubiły. Może chowają się gdzieś w lesie. Nie ruszę się stąd, dopóki ich nie znajdę,
żywych czy martwych.
- Och, Qwill, tak mi przykro. Wiem, ile dla ciebie znaczą - to był kojący ciepły głos,
który znał z ich szczęśliwych czasów.
Qwilleran powtórzył Polly, co się stało.
- Ale nie możesz stać tu tak całą noc.
- Nie ruszam się stąd - powtórzył uparcie.
- W takim razie zostaję z tobą. Przynajmniej będziesz miał jakieś schronienie i miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]