[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pięćdziesiątą drugą, która zaprowadzi nas do drogi międzystanowej numer pięć,
a tą z kolei okrążymy cały rejon Zatoki. Znaczyło to, że jakiś czas będziemy
wędrować przez środek stanu, a nie nad oceanem. Może się też okazać, że musi-
my ominąć szosę międzystanową numer pięć i pójść jeszcze dalej na wschód, aż
do drogi stanowej numer trzydzieści trzy albo dziewięćdziesiąt dziewięć. Jednak
podoba mi się to, że większa część szosy międzystanowej numer pięć prowa-
dzi przez zupełne pustkowie. To miasta są najbardziej niebezpieczne. Nawet te
mniejsze mogą stać się zabójcze. Mimo to trzeba co jakiś czas odnawiać zapasy
 zwłaszcza wody. Niewykluczone, że z tego powodu będziemy musieli zapuścić
się w gęściej zaludnione obszary przy jakiejś innej autostradzie. Tymczasem po-
zostaje tylko się pilnować i uzupełniać wszystko przy każdej okazji, jaka się trafi
 nie zmarnować szansy dokupienia gdzieś wody czy jedzenia. Nagle przyszło
204
mi na myśl, że przecież te mapy są stare. Okolica przy szosie międzystanowej
numer pięć też może być już gęściej zaludniona.
Tak czy siak, by do niej dojść, musimy minąć wielkie słodkowodne jezioro
 zalew San Luis. Kto wie, czy już nie wyschło. W ciągu ostatnich kilku lat
zniknęło wiele akwenów. Ale będą drzewa, chłodny cień i miejsca, gdzie da się
wygodnie odpocząć. Może chociaż trafi się stacja wodna. Jeśli tak, staniemy tam
na biwak i odsapniemy dobę albo nawet dwie. Po wspinaczce w górzystym terenie
będziemy potrzebować dłuższej chwili na oddech.
Jak sądzę, wkrótce będziemy mieli na głowie szabrowników przepędzonych
na północ  akurat w naszą stronę  z Salinas i uciekinierów z rejonu Zatoki
idących na południe, więc też w naszym kierunku. Najroztropniej będzie po prostu
zejść im wszystkim z drogi.
Wyruszyliśmy wcześnie, wzmocnieni dobrym jedzeniem, które kupiliśmy
w Salinas  prawdziwymi delikatesami. Złożyliśmy się na nie wszyscy i umie-
ściliśmy je na wózku Bankole a. Przyrządziliśmy kanapki z suszoną wołowiną,
serem i pokrojonymi w plasterki pomidorami  wszystko na chlebie z pszen-
nej mąki. Na deser zajadaliśmy winogrona. Profanacja, że wszystko w pośpiechu.
Uczty złożonej z takich rarytasów nie mieliśmy od dawna.
Pierwszy raz widziałam autostradę na Północ tak wyludnioną. Ośmioro doro-
słych i niemowlak  stanowiliśmy najliczniejszą gromadę dookoła. Inni piechu-
rzy  idący przeważnie w pojedynkę albo parami z dziećmi  trzymali się od
nas z daleka. Odniosłam wrażenie, że wszyscy też wydłużają krok, jak gdyby i oni
zdawali sobie sprawę, co prawdopodobnie zbliża się z tyłu. Czy wiedzieli też, co
może czyhać  co czyha  z przodu, jeśli nie zejdą z autostrady międzystano-
wej numer sto jeden? Nim my to zrobiliśmy, próbowałam przestrzec dwie kobiety,
które szły tylko z dziećmi, by omijały rejon Zatoki. Zagadałam do nich, że sły-
szałam, iż panuje tam sądny dzień: pożary, rozruchy, wielkie szkody po trzęsieniu
ziemi. Ale one tylko przygarnęły swój przychówek i oddaliły się ode mnie.
Niedługo potem skręciliśmy w podrzędną szosę wiodącą przez pagórkowaty
teren: nasz skrót do San Juan Bautista. Szczęśliwym trafem okazała się bruko-
wana i wcale nie tak strasznie pokruszona czy spękana. I była pusta. Na długich
odcinkach nie uświadczyliśmy żywej duszy. Nikt też nie odbił w ślad za nami.
Mijaliśmy farmy, maleńkie osady, koczowiska slumsów; za każdym razem ich
mieszkańcy wylęgali na dwór uzbrojeni, śledząc nasz przemarsz bacznym wzro-
kiem. Mimo to nie zaczepiali nas. Wybór skrótu okazał się trafny. Jeszcze przed
zmrokiem zdołaliśmy dojść do San Juan Bautista i zostawić je w tyle. Zaraz za
wschodnimi granicami mieściny rozbiliśmy obóz. Wszyscy jesteśmy zmordowani
i bolą nas stopy, całe otarte i w bąblach. Nie mogę się doczekać dnia odpoczynku,
ale jeszcze za wcześnie. Jeszcze nie teraz.
Rozłożyłam swój śpiwór przy śpiworze Bankole a i wyciągnęłam się na ziemi,
prawie już śpiąc. Przedtem ciągnęliśmy słomki, aby ustalić kolejność wart i moja
205
przypadła dopiero bladym świtem. Przełknęłam trochę orzechów i rodzynków,
zagryzłam chlebem z serem, po czym usnęłam jak suseł.
NIEDZIELA, 29 SIERPNIA 2027
(zapiski z WTORKU, 31 SIERPNIA)
Nad ranem zbudził mnie odgłos strzelaniny, bliskiej i głośnej. Krótkie szczęk-
nięcia serii z broni maszynowej. Poza tym ciemność rozjaśniało jakieś światło.
 Nie ruszaj się  ostrzegł czyjś głos.  Leż i bądz cicho.
To Zahra. Wylosowała wartę tuż przede mną.
 Co to?  dopytywała się któraś z sióstr Gilchrist.  Musimy uciekać!
 Nie!  syknęłam szeptem.  Nie ruszać się, to nas miną.
Zdążyłam się już zorientować, że od strony szosy stanowej numer sto pięć-
dziesiąt sześć biegły na nas dwie grupy. Jedna wyraznie goniła drugą; obie grzały
do siebie, jak gdyby poza nimi nie było na świecie innych ludzi. Teraz mogli-
śmy tylko przywarować plackiem, mając nadzieję, że jakoś ominą nas wszystkie
zbłąkane kule. Leżąc nieruchomo, zwiększaliśmy tę szansę.
Zwiatło to była łuna pożaru. Paliło się gdzieś obok nas, ale na pewno nie bu-
dynki. Na postój wybraliśmy miejsce z dala od jakichkolwiek zabudowań. A jed-
nak coś się paliło. Najprawdopodobniej to jakaś duża ciężarówka. Może to o nią
wybuchła strzelanina. Jakaś banda chciała uprowadzić ciężarówkę na szosie, ale
nie poszło im tak łatwo. Teraz wszystko, co było na aucie  może żywność 
pożre już ogień. Zatem i rabusie, i obrońcy przegrali.
Za to my wygramy, jeśli ominie nas ta bitwa.
Sięgnęłam ręką, by dotknąć Bankole a  upewnić się, czy wszystko z nim
w porządku.
Nie było go.
Jego śpiwór i rzeczy  leżały nietknięte, lecz on sam zniknął.
Starając się jak najmniej poruszyć, obróciłam się w stronę miejsca, które wy-
znaczyliśmy sobie na ubikację. Na pewno jest tam. Wprawdzie nic nie dojrzałam,
ale gdzie indziej mógł być? Swoją drogą, fatalny moment. Zmrużyłam oczy i pró-
bowałam coś wypatrzyć; nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy martwić, że go tam
nie ma. Widoczny dla mnie mógł być też widoczny dla innych.
Pukanina nie ustawała, a my przerażeni leżeliśmy bez szmeru i bez ruchu.
W jedno z drzew, pod którymi obozowaliśmy, trafiły dwie kule, na szczęście sporo
ponad naszymi głowami.
Pózniej eksplodowała tamta ciężarówka. Nie wiem, co w niej wybuchło. Nie
wyglądała na starego diesla: takiego, co chodzi na olej  ale kto wie. Czy takie
paliwo ma prawo wybuchnąć? Nie miałam pojęcia.
206
Wybuch położył kres kanonadzie. Z rozpędu padło jeszcze kilka pojedynczych
strzałów, a potem zapadła cisza. Patrzyłam, jak ludzie, widoczni w ogniowej po-
świacie, wracają do ciężarówki. Trochę pózniej zauważyłam inną kilkuosobową
zgraję, ulatniającą się w kierunku miasteczka. Obie grupy oddalały się od nas 
a to już dobrze.
No więc: gdzie był Bankole? Najciszej jak tylko potrafiłam, zapytałam
wszystkich:
 Czy ktoś widział Bankole a?
%7ładnej odpowiedzi.
 Zahra, widziałaś, jak odchodził?
 No, parę minut przed tym, zanim zaczęła się strzelanina.
Dobrze. Jeśli prędko nie wróci, trzeba będzie iść go poszukać. Przełknęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl