[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzień, w którym przyjedzie zabrać Peaches. Wiedziała, że mu-
si przez to przejść, zastanawiała się tylko, czy Jake zgłosi się
zaraz po zakończeniu remontu, czy dopiero kiedy upora się ze
sprawą Jamisonów. Kogo będzie jej bardziej brakowało: jego
czy Peaches? Tylko czas mógł przynieść odpowiedź.
Jake wyjął dziecko wraz z fotelikiem z samochodu, Sasha
przytrzymała mu drzwi.
- Tylko się nie potknij - ostrzegła, kiedy przekraczał próg.
Posłał jej spojrzenie, z którego nie potrafiła nic wyczytać. Za
każdym razem, gdy na nią patrzył, wstrzymywała oddech.
Wodziła za nim oczami, podążała za każdym jego ruchem jak
słonecznik za słońcem. Wystarczył niewinny żart, nic nie zna-
cząca uwaga, a przeżywała na jawie sny, które nie miały szans
na urzeczywistnienie.
Jake postawił fotelik na stole.
-Sasho? - powiedział półgłosem.
Imię zabrzmiało w jej uszach zwielokrotnionym echem.
Mhm? - Tylko tyle mogła z siebie wydobyć.
Ostrzegam, zamierzam cię pocałować - oświadczył tak spo-
kojnym głosem, jakby czytał ogłoszenie w gazecie.
- Śmiało, nie krępuj się - odrzekła ciszej niż zwykle.
Roześmiał się z niedowierzaniem. Spojrzała na
jego twarz i już wiedziała, że wpadła na dobre. Jego usta były
miękkie i wilgotne. Całował delikatnie, prawie nieśmiało, a
krew w żyłach Sashy wrzała jak lawa we wnętrzu wulkanu.
Uniosła się na palcach i objęła go za szyję. Silne dłonie prze-
suwały się po jej plecach od ramion do talii i poniżej. Przyci-
snął jej biodra do swoich i poczuła jego pożądanie. Jake roz-
chylił językiem jej wargi, nie agresywnie, lecz powoli, z roz-
mysłem, delektował się pocałunkiem, jakby mieli nieograni-
czoną ilość czasu na rozkoszowanie się wzajemną bliskością.
Serce Sashy biło coraz mocniej. Wydawało jej się,
że pomiędzy nimi przebiegają elektryczne impulsy, że dwa
ciała tworzą jeden zamknięty obwód, przez który nieprzerwa-
nym strumieniem przepływa przepotężna energia namiętności.
Obejmował ją tak ciasno, że z trudem łapała oddech. Była
szczęśliwa, potrzebowała go bardziej niż powietrza. Otarła
policzek o jego pierś.
Nigdy mnie nie opuszczaj - błagała w myślach. -Mogłabym tak
stać wtulona w ciebie przez całą wieczność lub jeszcze lepiej
leżeć na górze w sypialni.
Cichutkie kwilenie przywróciło ją do rzeczywistości. Zawsty-
dziła się, że zapomniała o najważniejszym gościu.
Peaches, słoneczko moje - zaszczebiotała. - Niewygodnie ci,
wiem, już cię stamtąd zabierzemy.
Poczekaj, zaraz przyprowadzę wózeczek. - Jake mówił tak
spokojnie, jakby przez cały czas nic innego nie robił, tylko
zajmował się dzieckiem.
Popatrz w okno. Czyżby zaczynała się burza? Zdawało mi się,
że zagrzmiało. - Naprawdę słyszała zaledwie dalekie pomruki,
za to prawdziwy huragan przetoczył się przez jej ciało i duszę.
Wzięła dziecko na ręce i weszła po schodach do sypialni. Jake
wniósł wózek. Musieli jeszcze uprzątnąć ze stołu całą masę
katalogów, próbek i zdjęć - żeby pomieścić wiklinowy kosz
pełniący funkcję łóżeczka. Sasha wymościła go egipską po-
duszką. Co chwila prosiła, żeby Jake coś przełożył, przestawił
albo wyniósł. Znalazłaby jeszcze tysiąc powodów, żeby tylko
zatrzymać go przy sobie
jak najdłużej. Jake wykonywał polecenia z pewnym roztar-
gnieniem, czasami dwa razy pytał, zanim pojął o co chodzi.
Sasha przypisywała jego brak koncentracji zmęczeniu po cięż-
kim dniu i zagubieniu w obcym domu. Jednak w głębi duszy
żywiła nadzieję, że przyczyną jego stanu jest wrażenie, jakie
wywarł na nim pocałunek. Śledziła każdy jego ruch, podzi-
wiała grę napiętych mięśni. Wiedziała, że tej nocy będą ją bu-
dzić erotyczne sny. Kiedy wszystkie rzeczy znalazły się na
swoim miejscu, zaczęła jeszcze rozważać, czy nie dałoby się
wykorzystać bujanego fotela z salonu jako kołyski, i wdała się
w dyskusję na temat dawnych i nowych metod wychowania
dzieci.
Powinienem już wracać do Manteo - przypomniał. Nie okre-
ślił, jak długo Peaches pozostanie u Sashy ani kiedy ją ponow-
nie odwiedzi, nie wspomniał też ani słowem o pocałunku. - Jak
ci się wydaje, czy ona wie, gdzie jest?
Oczywiście. Nie rozróżnia jeszcze szczegółów, ale kolory na
pewno. I czuje atmosferę otoczenia.
- Podeszła całkiem blisko, starała się go jednak nie dotykać.
Aha, atmosferę - powtórzył i włożył ręce do kieszeni. Popa-
trzył na wyblakły purpurowy dywan, jasnozielone obicie ka-
napy i kremowe tapety w damasceńskie wzory. Każdy element
wyposażenia pochodził z innego kompletu, kraju, a nawet
epoki.
Peaches wydaje się o wiele inteligentniejsza niż większość
dzieci w jej wieku - stwierdziła Sasha z prze-
konaniem i spuściła wzrok. Wiedziała, że na zawsze zapamięta
widok męskich butów na chińskim dywanie obok tapczanu.
Byłaby szczęśliwa, widząc je każdego ranka w tym miejscu.
Lecz Jake oddał swój skarb w dobre ręce i szykował się do
odwrotu. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Po telefonie od
Tima musiał zostawić wiele spraw niedokończonych, żeby
zająć się odzyskaniem wnuczki.
- Wiem, że musisz wracać do pracy - mruknęła nie
chętnie, podświadomie oczekując zaprzeczenia.
Skinął potakująco, ale nie ruszył się z miejsca. Sasha próbo-
wała sobie wbić do głowy, że wcześniej czy później musi się
pogodzić z jego odejściem. Bez skutku. Zakochane serce nie
chciało słuchać głosu rozsądku. Gorączkowo szukała jakiegoś
w miarę neutralnego tematu, żeby przeciągnąć wizytę. W
końcu uznała, że najbezpieczniej będzie porozmawiać o spra-
wach zawodowych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]