[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mokry z przeraŜenia Senizonna.
— Potem wyszedłem ja — powiedział Mado.
Teraz zatkało blonda, który wpatrzył się ze zdumieniem w rudzielca.
— Ty?
— Ja — potwierdził Mado.
— Nie słuchaj go, panie — odezwał się przejęty Micher. — On szedł za mną, a ja za
grubym. Tylko nie pamiętam za którym…
— Prawda — kiwnął głową Agrej. — Mado szedł za Micherem, a ten za czyimś cielskiem.
Ale przed cielskiem, panie, wyszło jeszcze jakichś dwóch.
— Kto? — wysyczał urzędnik.
— Gdybym to wiedział, panie — odparł pokornie Agrej. — Ale ja mogłem widzieć tylko
ich plecy i powiem ci, panie, nigdy przedtem takich nie widziałem.
— A co w nich było szczególnego? — spytał spokojniejszym nieco tonem urzędnik.
— No nie — wzruszył ramionami chłopak. — Plecy jak plecy… Ale nie nasze,
przysięgam na Mitrę.
— Kto jeszcze powie mi coś o tych plecach.
— Ja, panie — wyszeptała Welina.
— No?
— Jedne były szerokachne i znajdowały się wysoko nad podłogą…
— Więc człowiek był wysokiego wzrostu — podsumował po głębokiej rozwadze
urzędnik.
— Tak — skinęła głową dziewczyna i kontynuowała. — A drugie plecy były wąziutkie jak
u naszego Mado i były nisko nad podłogą.
— Ten był maleńkiego wzrostu — rzekł przytomnie blond. — Dalej, kobieto.
— To wszystko — speszyła się. — Więcej niczego nie widziałam.
— Tfu!
Urzędnik odchylił się na oparcie fotela, kładąc jedną rękę na spodniach, a drugą gładząc
bródkę. JuŜ przedtem wiedział, Ŝe z tego draństwa nic nie wyciśnie. Tylko smród w izbie
zostanie. Ma się rozumieć, Ŝe nie zabili ani Heldego — szkoda go, był doskonałym
informatorem — ani tego drugiego, jak mu tam… Włóczęgów najechało na Mitrades całe
mnóstwo, nie będzie spokoju ani dniem, ani nocą… Gdyby to od niego zaleŜało, zamknąłby
wrota i nie wpuszczał nikogo. A swoim wymierzałby rózgi dwa razy w ciągu księŜyca, Ŝeby
znali swoje miejsce, pomioty Nergala, bycze ogony, łajno sobacze… Urzędnik westchnął
cięŜko, w głębi duszy bardzo dumny ze swej szczególnej misji, i popatrzył dobrotliwie na
stojących przed nim ponuro komediantów.
— No, co stoicie, durnie? — odezwał się ojcowskim tonem. — Wynocha.
VIII
Nocne niebo rozjaśniało się szybko. Bladły i nikły gwiazdy, łagodne róŜowe światło na
horyzoncie obiecywało szybkie pojawienie się oka dobrego Mitry, a wraz z nim rozbudzenie
wszelkiego istnienia i początek Ŝycia, albowiem dzień jest Ŝyciem, które zamiera nocą.
Conan opuścił dom Mgars i wciągnął chłodne, lecz zaczynające juŜ ogrzewać się
Strona 33
Donnell Tim - Conan I Widmo Przeszłości
powietrze. Na ulicy nie było nikogo, tylko w czarnych cieniach domów skradał się
sponiewierany jednouchy kot, nieufnie zezując na boki okrągłym, zielonym okiem. Człowiek
psyknął i kot zamarł na chwilę, po czym rzucił się do ucieczki i skrył się w wąskim zaułku,
skąd wkrótce rozległo się przeraŜające miauczenie. To takŜe było Ŝycie.
Król owinął się szeroką kurtką i ruszył dalej. To miasto jeszcze wczoraj po same piwnice
przeniknięte było strachem, nienawiścią i rozpaczą. Niemal słyszał wydobywające się z okien
i szczelin, sączące się ze ścian lamenty osieroconych, jęki rannych, a przede wszystkim
straszliwe klątwy, jakie oszukani i zniewoleni ludzie rzucali na swych ciemięzców. Napadli
ich ziemię, upojeni radością, bezmyślnie i bezlitośnie niszcząc wszystko, co im było drogie i
bliskie… I choć doskonale wiedział, Ŝe zrodzony przez królestwo Nergala koszmar nie będzie
trwać zbyt długo, serce jego wypełniały te same uczucia i takie same przekleństwa mamrotał
przez zęby, gdy przemierzał teraz puste ulice Khauranu.
Shemici pojawili się nieoczekiwanie. Conan uskoczył w cień pod wysokim murem i
czekał, aŜ podejdą bliŜej. Było ich pięciu. PotęŜnie popiwszy w jednym z licznych
khaurańskich szynków, podskakiwali niczym osły, dźwięcząc przy tym zbrojami, i
plączącymi się językami wywrzaskiwali pieśń w swym starym języku, zniewaŜając miasto i
jego mieszkańców. Byli wysocy, mocni, wyglądali na wiejskich chłopaków, którzy przez
towarzyszącą młodości głupotę zaciągnęli się do najemnego wojska. Ich pracę stanowiła
walka, a zapłatę drobna miedziana moneta — do złotej bowiem mało kto doŜywał…
Conan zdjął rękę z rękojeści miecza. Czy on — nie kapitan gwardii królowej Taramis, lecz
król wielkiej Aquilonii — ma teraz powód i prawo pozbawić Ŝycia tych chłopców?
Uśmiechnął się do swych rozsądnych myśli i wzruszył ramionami. W tej samej chwili coś
niemal juŜ zapomnianego drgnęło mu w duszy, przez ciało przebiegły mrówki i Conan oblał
się potem. Przypomniał sobie… Nie napadaj jako pierwszy, nie zabijaj bez przyczyny, nie
podnoś ręki na tego, kto prosi o zmiłowanie… Tak, pamiętał. Dar Mitry, tak dawno i
bezpowrotnie stracony… Czy ubolewał nad tym? Nie. Lecz od tamtej pory słowa mentora
stale przychodziły mu do głowy, zmuszając surową naturę barbarzyńcy do przeŜywania
świętego, choć bardzo krótkiego wzruszenia. Teraz teŜ na moment zaparło mu dech w
piersiach, lecz po chwili uśmiechnął się znowu, odrzucając od siebie bezuŜyteczne myśli, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl