[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomimo to... Dreszcz przeszedł mu po plecach. Starając się odgonić natrętne myśli, zmierzał wolnym
krokiem w stronę bramki, przy której stał jego samolot. Za sobą ciągnął niewielką czarną walizeczkę na
kółkach ozdobioną emblematem linii lotniczych. Kilkanaście minut wcześniej, podczas odprawy
przedstartowej, poznał szczegóły czekających go lotów. Najpierw mieli wykonać dwugodzinny przelot rejsowy
z West Palm Beach do Atlanty, a następnie trzy równie krótkie między portami lotniczymi Zrodkowego
Zachodu z noclegiem w Dallas. Jako drugiego pilota przydzielili mu człowieka, który w firmie pracował
dopiero od roku. Connor miał już okazję z nim latać. Dużo młodszy od niego, pełen ideałów, oddany rodzinie.
Connor też taki był, kiedy zaczynał, i przez te wszystkie lata chyba się nie zmienił. W każdym razie tak mu się
wydawało.
Popatrzył na zegarek, upewniając się, że nie ma się co śpieszyć. Przy maszynie miał się stawić dopiero za
kwadrans. Postanowił wykorzystać ten czas, by się odświeżyć i poprawić mundur. Rozmowa z Michele
sprawiła, że wychodził z domu w pośpiechu, I nie zdążył nawet porządnie zawiązać krawata.
W męskiej toalecie nie było prawie nikogo, jedynie trzech mężczyzn stało przy umywalkach, myjąc ręce.
Connor poczekał, aż wyjdą, i dopiero wtedy stanął przed lustrem. Sięgając do kieszeni marynarki po grzebień,
znowu zaczął myśleć o Michele. Ledwo co się rozstali, już za nią tęsknił. Tęsknił za jej widokiem i dotykiem,
za spojrzeniem jej piwnych oczu. Michele nie była jedną z pozbawionych pewności siebie i spragnionych uczuć
kur domowych, które tak często brali sobie za żony jego koledzy piloci. Była kobietą niezależną, która budziła
w nim fascynację i pożądanie. Chociaż byli małżeństwem już niemal czternaście lat, wciąż poznawał ją na
nowo, wciąż dostrzegał w jej oczach len sam błysk, który zobaczył podczas ich pierwszego spotkania.
Wiedział, że nigdy nie będzie miał jej dość, a te wtorkowe poranki tylko utwierdzały go w tym przekonaniu.
Uwielbiał z nią być, rozmawiać z nią, kochać się z nią. Uwielbiał gdy czasami to ona przejmowała inicjatywę, a
ich ciała splatały się ze sobą w idealnej harmonii, poddając się falom namiętności. Każda minuta spędzona z
Michele była dla niego bezcenna. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Pojawienie się w toalecie nowych podróżnych przerwało jego rozmyślania. Connor poprawił czapkę,
wygładził mundur i skierował się do wyjścia. Był już w drzwiach, gdy nagle o czymś sobie przypomniał.
Piątkowa katastrofa na Hawajach. Miał przecież sprawdzić listę ofiar. Od wypadku minęło już kilka dni i
pewnie dlatego żaden z pilotów i pracowników obsługi nie wspomniał o tym zdarzeniu. Prawdopodobnie nie
znał nikogo z załogi tego samolotu, ale z drugiej strony przez te wszystkie lata nawiązał w lotniczych kręgach
tyle znajomości, że nie można było tego całkowicie wykluczyć. Dlatego zawsze, gdy dochodziło do takiej
tragedii, po prostu musiał upewnić się, czy przypadkiem nie zginął ktoś z jego znajomych.
Przy najbliższym stanowisku odprawy nie było kolejki. Podszedł do niego i zagadnął obsługującą je kobietę:
- Dzień dobry!
- Witam, kapitanie.
Connor nie znał jej, ale jej twarz wydała mu się znajoma.
- Widziała może pani listę pasażerów, którzy zginęli w katastrofie Western Air w zeszłym tygodniu?
- Tak - odparła. Miała około pięćdziesięciu lat i bez wątpienia sama była kiedyś stewardesą.
Tam, przy bramce numer jedenaście.
Connor podziękował skinieniem głowy i ruszył we wskazanym kierunku przez pełną ludzi halę odpraw.
Jedenastka była niedaleko rękawa, przy którym stała jego maszyna. Uśmiechnął się sam do siebie. Jego
maszyna. Michele nieraz żartowała, że ma zaborczy stosunek do samolotów, którymi lata. Ale on po prostu
musiał tak do tego podchodzić. Dlatego był dobry w tym, co robił. Nie polegał wyłącznie na wyuczonych
nawykach i ustalonych procedurach. Często kierował się instynktem, a ten go nie zawodził. Michele mówiła, że
latał na wyczucie. Było w tym sporo racji. Dzięki temu zawsze bezpiecznie wracał do domu, do Michele -
nawet w czasie wojny w Zatoce.
Przyśpieszył kroku. Przy bramce numer jedenaście dokonywano właśnie odprawy lotu spóznionego już o
dwadzieścia pięć minut. Pasażerowie stali w dwóch równoległych kolejkach, a personel stanowiska uwijał się
jak w ukropie. Connor stanął przy kontuarze i czekał, aż ktoś podejdzie.
- Panie kapitanie, czym mogę służyć?
- Podobno macie tu listę pasażerów... - mówił ściszonym głosem, żeby stojący obok podróżni go nie
usłyszeli - samolotu Western Air, który miał wypadek w zeszły piątek?
Pracownica odprawy popatrzyła na stojącego przy kontuarze mężczyznę z neseserem, dyskretnie sięgnęła do
szuflady i wyciągnęła zwiniętą gazetę. Rzucając Connorowi ukradkowe spojrzenie, wręczyła mu ją, mówiąc:
- Może pan ją zatrzymać. Nikt z załogi nie był od nas.
Connor wziął od niej gazetę.
- Właśnie to chciałem sprawdzić.
Pracownica odprawy wróciła do swoich obowiązków, podczas gdy Connor znalazł spokojne miejsce przy
oknie terminalu z dala od tłumu. Rozłożył gazetę. Była już otwarta na stronie z listą ofiar.
Jared Browning - pilot, Steve McCauffey - drugi pilot, Angela Wielding - stewardesa, Kiahna Siefert...".
Kiahna Siefert? Serce zamarło mu w piersi. Wpatrywał się w to imię i nazwisko, czytając je powoli litera po
literze. Czy nie tak nazywała się tamta kobieta? Siefert? Co do tego, że miała na imię Kiahna, nie miał
wątpliwości. Choćby nie wiadomo jak bardzo starał się wyrzucić je z pamięci, a próbował wielokrotnie,
każdego ranka przed świtem jej imię zawsze powracało do niego.
Kiahna. Serce nagle zaczęło mu bić dwa razy szybciej. Ile to już lat minęło? Chyba osiem. Tak, na pewno
osiem. Poznali się w 1996 roku w to nieszczęsne lato, gdy cały jego świat zdawał się rozsypywać na drobne
kawałki. Ich znajomość trwała raptem kilkanaście godzin, w trakcie których potężny front burzowy przetaczał
się nad archipelagiem Hawajów. Ale tych kilkanaście godzin pozostawiło niezatarty ślad w jego pamięci. Była
piękna. Miała zielone oczy, śniadą cerę i wiele planów na przyszłość. Przez moment wydawała się być
lekarstwem na wszystkie jego ówczesne problemy. Teraz nie było jej już wśród żywych.
Connor stał jak wmurowany, nie zwracając uwagi na mijających go w pośpiechu podróżnych.
Im mocniej wpatrywał się w jej imię na liście ofiar, tym bardziej nie mógł od niego oderwać oczu.
Kiahna Siefert. Tak, to była ona. Bez wątpienia. Wciąż pracowała w tych samych liniach lotniczych i
zapewne nadal mieszkała w swoim rodzinnym Honolulu. Czyżby porzuciła marzenia o studiach medycznych?
A może wyszła za mąż i założyła rodzinę?
W pamięci Connora odżyło wspomnienie tego wieczora, gdy ich ścieżki skrzyżowały się z powodu
tropikalnego sztormu i braku wolnych miejsc w hotelach. Zaczęło się od zwykłej rozmowy w hali dworca
lotniczego, a potem...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]