[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którym mogło zamieszkać z dziesięć osób, a nie trzy. Spałam na łóżku przywiezionym
specjalnie z domu moderatorki.
Kiedy zachorowałam, ksiądz omal nie dostał apopleksji. A niestety miałam gorączkę i coś z
gardłem. Już chciał mnie pakować do auta i wiezć do Tychów, ale Mama zaocznie stwierdziła,
że antybiotyk mogę brać tam i nic się nie stanie. Rzeczywiście - poszliśmy do lekarza, przepisał
mi leki i zostałam w rekolekcyjnym łóżku. Lepszej opieki nie mogłam mieć, bo Jola jest piel
ęgniarką, stale więc nade mną czuwała. A ja byłam szczęśliwa, że jednak zostałam!
Nigdy więcej nie przeżyłam takich sielskich dwóch tygodni. Ozdrawiałam i brałam udział we
wszystkich punktach programu. Nawet nosiłam długie spódnice, jak każda oazowiczka. %7łal mi
było odjeżdżać, a musiałam dzień wcześniej, bo jechałam z Rodzicami na wczasy.
Pózniej byłam na kolejnych rekolekcjach  zawsze towarzyszyły mi trzyosobowe ekipy.
Jednak nigdy już niepojechałam z księdzem Adamem i bardzo tego żałowałam.
Wspominam te wyjazdy wyjątkowo miło, a jest co wspominać. Na pierwszym stopniu mieli
śmy kiepskie jedzenie i dokarmialiśmy się na różne sposoby, między innymi Tata chyłkiem
przywoził nam pizzę. Kiedyś na obiad dostaliśmy suche ziemniaki i jakieś ryby w całości,
których ogony wystawały nam z talerzy - okropne! Na drugim stopniu zrobiłyśmy z
dziewczynami nocną imprezę' (znowu miałam wielki pokój) i zarwałyśmy moje łóżko, bo
wszystkie siedziały na nim wokół mnie. Dobrze, że pod ręką był mój osobisty rekolekcyjny
body-guard - Tomek - i nam pomógł, dzięki czemu sprawa nie nabrała rozgłosu.
A śmiałyśmy się z tego jak wariatki. W ogóle z tamtą, drugostopniową ekipą  Agą i Kasią 
co chwilę miałyśmy powody do śmiechu.
Na tak zwany  beton" i trudności trafiłam dopiero na trzecim stopniu. Wzięłam udział tylko w
połowie rekolekcji, bo druga połowa polegała na wędrowaniu po Krakowie, a ówczesna
moderatorka stwierdziła, że nie jest w stanie mi tego zorganizować. Chcieć to móc, ale dałam
spokój, oficjalnie formację miałam zakończoną, a w pamięci pozostawiłam tylko te dobre,
rekolekcyjne wspomnienia.
Niedziela, 25 maja 2008
GRILL, WOJACZEK, ALE PRZEDE WSZYSTKIM - RYBY
Tydzień temu  ,kiedy byliśmy szczęśliwi, zdrowi i żadna łapa nas nie bolała, wybraliśmy się
na spacer, chociaż pogoda specjalnie nie zachęcała. Dino zabrał nas nad jezioro. Po drodze
spotkaliśmy ludzi, którzy robili grilla  nie posiadali do niego nóżek i leżał po prostu na ziemi.
Aż dziw, że Igor wszystkiego nie pochłonął (ostatnio zjadł dobytek jakiegoś rybaka, którego w
tym miejscu przepraszamy  osobiście jakoś nie miałam odwagi na niego czekać i się tłumaczy
ć  nawet dokładnie nie wiem, co Królewicz-zjadł  chyba jakiś chlebek...). W każdym razie
Igor bardzo chciał się z ekipą od grilla zaprzyjaznić, oni z nim zresztą też  byli niepocieszeni,
że nie mogą go nakarmić, i jeden drugiemu tłumaczył, że absolutnie nie wolno.
Nie poszliśmy daleko, bo Blondyn zboczył do lasu. Dino, nauczony doświadczeniem, pobiegł
za nim, bo pamiętał, że w tym miejscu jest coś, w czym ostatnio mój pupil się wytarzał.
Niestety, jedzenie i padlina oraz kupy to największa
pokusa dla Ajka. Ale w życiu nie pomyślałabym, że na skraju lasu może leżeć... szczupak. Było
już za pózno i Igor  wielce zadowolony  niósł ze sobą odór zdechłej ryby.
%7łeby było ciekawiej - zaczęło padać. Usiedliśmy więc częściowo pod parasolem, częściowo
pod daszkiem (nie miałam jak pod niego wjechać) i czytaliśmy Wojaczka, bo Dino na drugi dzie
ń zdawał maturę ustną z polskiego. Igor był w siódmym niebie  lało na niego, on śmierdział i
jeszcze mógł sobie pobiegać.
Na marginesie wspomnę, że smród surowych ryb towarzyszy Ajkowi od paru dni, bo zanim
rozwalił łapę, wykąpał się w jeziorze. Cuchnął wyjątkowo, a nie mogliśmy go umyć, bo ma [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl