[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Annalee Call i John Vriess mający tchnąć nieco więcej życia w staroświecką kupę złomu zwaną
żartobliwie stabilizatorem. Call wiedziała, że Vriess nie może już doczekać się dokowania.
Ostatnio gonili w piętkę, niektóre części ich sprzętu były zbyt stare, by dało się je na okrągło
reperować. Robili co w ich mocy, ale Elgyn miał nadzieje, że Armia pozwoli im zabrać nieco części
zapasowych, w charakterze premii za dobrze wykonana pracę. Call i Vriess mieli nadzieję, że Elgyn się
nie myli.
Call, szczupła kobieta o delikatnych rysach, stała obok kanciastego bloku maszynerii. Jej drobne,
smukłe palce z łatwością radziły sobie z dostępem do mniejszych części kapryśnego urządzenia.
Tymczasem Vriess krepy mężczyzna w średnim wieku, o rzednących piaskowoblond włosach, silnej
szczęce i bulwiastym nosie leżał na wózku na podłodze.
Spuściła wzrok i ujrzała, jak drugi mechanik wślizguje się pod urządzenie, aby zaatakować je od
spodu.
Call lubiła pracować z Vriessem. Był pracowity, twórczy, pomysłowy i nie zasypiał gruszek w
popiele. O niektórych członkach załogi nie mogłaby tego powiedzieć.
Leżący pod maszyną Vriess zaczął pogwizdywać jakąś melodyjkę, zasłyszaną w ostatnim porcie,
do którego zawinęli.
Uśmiechnęła się, wspominając ten wieczór. Był to jeszcze jeden powód, dla którego lubiła
pracować z Vriessem. Zwykle bywał pogodny i swobodny.
Ona również zwykła pogwizdywać i tak pracowali przy łagodniej, nieco atonalnej muzyce.
Call niejako mimochodem uświadomiła sobie, że w pomieszczeniu znalazł się ktoś trzeci.
Pogwizdywała nadal, starając się nie zdradzać napięcia, nie ujawniać swoich uczuć. Gdyby nie
zachowała należytej ostrożności, Vriess wyczułby jej zdenerwowanie. Nie chciała odrywać go od
pracy. Gwizdała nieprzerwanie, pozwalając, by jakaś jej część skupiła się na mężczyznie idącym po
zawieszonym nad maszynownia metalowym pomoście.
To był Johner. Call nie znała jego imienia ani nie wiedziała czy je miał. Zresztą nie obchodziło jej
to. Nie przejęłaby się ani trochę, gdyby Johner umarł. Nienawidziła go. Nie znosiła tego, czym był i co
robił. Bywały dni, kiedy jej podstawowym zajęciem na pokładzie Betty stawało się kamuflowanie jej
prawdziwych odczuć, żeby Johner nie zorientował się, jak bardzo nim pogardza. Sprawiłoby mu to zbyt
wielka satysfakcje, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Szczupła kobieta zebrała się w sobie - pojawienie się Johnera nie może wpłynąć na tok jej pracy.
Zacząłby z niej drwić, gdyby przez nieuwagę upuściła mutrę albo otarła sobie kłykieć. Poza tym nie
chciała, by Vriess dowiedział się o obecności Johnera. Może jeśli oboje go zignorują, pójdzie sobie.
Marne szanse, pomyślała Call, gdy wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna przeszedł ponad nimi.
Uśmiechnął się do niej, jego znużone, błękitne jak lód oczy przypominały jej ślepia świni. Był bez
wątpienia najbrzydszym mężczyzną, jakiego widziała, a postrzępiona, zygzakowata blizna na twarzy
bynajmniej nie dodawała mu urody. Jednak to plugawość ducha czyniła go naprawdę odrażającym.
Call wciąż go ignorowała. On zaś znowu się uśmiechnął, a blizna zmieniła ów uśmiech w upiorną
parodię ludzkiego grymasu.
Call kątem oka zauważyła, jak wyjął scyzoryk, otworzył go i zaczął czyścić nim paznokcie.
Odwróciła głowę, ponieważ nie chciała oglądać tego człowieka, jak robi sobie manicure, po czym
skupiła się na pogwizdywaniu w rytmie nadawanym przez Vriessa.
Nie widziała, jak Johner zwiesił nóż ostrzem do dołu w powietrzu nad nogami Vriessa ani jak go
wypuścił.
Ujrzała dopiero, jak się wbija.
Krótkie ostrze zagłębiło się po rękojeść w mięsistych tkance lewego uda Vriessa. Call poczuła
przypływ wściekłości, której nie była w stanie zignorować i wyprostowała się, pałając gniewem, z
otwartymi szeroko ustami. Nie wiedziała, czy ma krzyczeć, kląć, czy rzucić czymś w sukinsyna.
Vriess lezący pod stabilizatorem wciąż pogwizdywał niczego nieświadom.
- Czemu jesteś taki porąbany? - szepnęła przez zęby do chichoczącego Johnera.
Teraz, kiedy przestała pogwizdywać, Vriess zorientował się, że coś się dzieje i wysunął się wraz z
wózkiem spod maszyna. Dostrzegł Johnera na pomoście i spojrzał na Call, zaskoczony jej
zdenerwowaniem.
- wiczyłem trochę rzucanie do celu - rzekł Johner bez cienia wstydu. Wskazał na mężczyznę na
wózku. - Vriess się nie skarży.
Call z zatroskaniem spojrzała na drugiego mechanika, po czym przeniosła wzrok na udo Vriessa.
Ten, ujrzawszy nóż wystający ze swojej nogi, zawołał:  O cholera!
Jednym pchnięciem dzwigni sprawił, że tylna cześć wózka uniosła się do pionu. Następnie podniosło
się siedzenie i zsunęło oparcie dla stop, tworząc mały, zgrabny samobieżny wózek inwalidzki,
wykonany osobiście przez Vriessa. Sparaliżowany od pasa w dół zdolny mechanik w średnim wieku
łypnął na mały scyzoryk wbity w jego pozbawioną czucia nogę.
- Johner, ty skurwysynu! - zaklął gniewnie Vriess i wkładając w ten ruch całą siłę swych potężnych
ramion, cisnął weń kluczem nasadowym.
Johner zwinnie się uchylił i wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Och, dajże spokój! Przecież nawet nic nie poczułeś! - Johner uznał to za wyjątkowo zabawne i
zachichotał jeszcze donośniej.
Vriess sprawiał teraz wrażenie zakłopotanego, co wprawiło Call w jeszcze większy gniew. Bez
większych ceregieli wyjęła z tylnej kieszeni chustkę, schwyciła rękojeść noża, wyszarpnęła go i
przyłożyła złożoną chustkę do broczącej krwią rany. Vriess przycisnął materiał nieco mocniej,
czekając, aż krew przestanie płynąć . %7ładne z nich nie odezwało się słowem, po prostu robili swoje.
Call spojrzała na kładkę i skurwiela, którego nie mogła nazwać mężczyzną .
- Jesteś wyjątkowym fiutem, wiesz o tym?
Czy Johner przejął się tym, jak go nazwala? Nacieszył się kosztem ich obojga, a co za tym idzie,
wygrał.
Wciąż chichocząc wyciągnął rękę.
- A teraz oddaj mi nóż.
Call miała już zamknąć ostrze i odrzucić mu scyzoryk, gdy nagle zmieniła zamiar. Była zbyt
wściekła, by pójść mu na rękę. Vriess nie spuszczał jej z oka. Dotknął jej łokcia.
- Call, zapomnij. On chleje zbyt wiele księżycówki.
Wiedziała, że Vriess nie obawiał się Johnera, mimo jego postury i przewagi. Martwił się raczej o
nią. Pomimo prężnych mięśni była niska, drobna. A Johner, mówiąc, że zamierza zrobić komuś
krzywdę , nie rzucał słów na wiatr. Uważał, że to zabawne. Tylko Call miała dosyć. Była już zmęczona
uważaniem, by nie wejść temu wrednemu skurwielowi na odcisk. Jednym szybkim ruchem wbiła ostrze
noża między dwa zespawane metalowe wsporniki i szarpnąwszy z całej siły, złamała je.
Twarz Johnera pociemniała z wściekłości . Wyciągnął palec w jej stronę .
- Nie prowokuj mnie , Annalee. Jesteś już z nami od jakiegoś czasu, więc wiesz, że nie należy ze
mną zadzierać .
Call przyjęła zuchwałą postawę. Wielkość i ciężar to nie wszystko. Potrafiła o siebie zadbać, a jeśli
on chciał się o tym przekonać na własnej skórze, jego sprawa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl