[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się nieprzyjemną gęsią skórką. Czuł się struty alkoholem i miał świadomość, że upłynie sporo
czasu, zanim organizm zdoła przezwyciężyć słabość.
Pani minister odprowadziła go od ogniska na skalistą skarpę. Bez wątpienia chciała zatrzymać
profesora z dala od studentów i pracowników, żeby się nie skompromitował. Gwiazdy oświetlały
wrzosy i pokruszone bryłki granitu pod ich stopami. Profesor potknął się. Próbował jej
wyjaśnić, jak to jest być archeologiem, którego największe dokonanie polega na tym, iż odkrył,
że istotna część dziedzictwa przeszłości to oszustwo.
To tak jak w mozaice mówił, z pijackim uporem ścigając umykającą myśl. Jak w
układance, w której poginęła większa część elementów. Jak w gobelinie. Kiedy wyciągnie się
choć jedną nitkę będzie zniszczony. Tak niewiele pozostało! Potrzeba nam każdego
fragmentu, który znajdziemy!
Wyglądało na to, że kobieta rozumie.
Za studenckich czasów powiedziała kelnerowałam w kawiarni w Montrealu. Wiele lat
pózniej w przypływie nostalgii powędrowałam raz na tamtą ulicę. Kawiarni już nie było. Ulica
wyglądała zupełnie inaczej. A ja nie mogłam sobie przypomnieć żadnego z imion ludzi, z
którymi wtedy pracowałam. A to przecież była moja własna przeszłość, nie ta sprzed wieków!
Profesor pokiwał głową. W jego żyłach buzował koniak, a on przyglądał się pani minister, tak
pięknej w świetle gwiazd, że wydała mu się jakąś muzą, duchem zesłanym, by go ukoić, a może
przestraszyć sam już nie wiedział.
Klio, pomyślał. Muza historii. Ktoś, z kim mógł sobie pogadać. Pani minister zaśmiała się
miękko.
Czasem wygląda tak, jakby nasze życie trwało o wiele dłużej, niż nam się wydaje. Jakbyśmy
żyli w różnych wcieleniach, a oglądając się za siebie, nie znajdowali nic oprócz& Zatoczyła
ręką szeroki łuk.
Szpilek z brązu dopowiedział profesor. I żelaznych nitów.
Tak. Spojrzała na niego. Jej oczy błyszczały w świetle gwiazd. Do własnego życia też
potrzeba nam archeologii.
Podziękowania.
Pózniej odprowadził ją z powrotem w stronę ogniska, które teraz było już tylko kupką
czerwonych węgielków. Kiedy szli, wsunęła mu rękę pod ramię, a on wyczuł w tym dotknięciu
rodzaj ostrzeżenia, którego znaczenia jednak nie potrafił zgłębić. Ileż on wypił! Dlaczego
właściwie jest taki przygnębiony? Przecież odkrywanie prawdy to jego zawód powinien być
szczęśliwy! Dlaczego nikt go nie ostrzegł, jak naprawdę będzie się wtedy czuł?
Pani minister życzyła mu dobrej nocy. Szła się położyć, jemu radziła zrobić to samo. Jej głos
brzmiał stanowczo, a w spojrzeniu kryło się wiele współczucia.
Kiedy odeszła, profesor wytropił porzuconą przedtem butelkę koniaku i osuszył ją do dna.
Ogień dogasał, studenci i pracownicy rozproszyli się niektórzy poszli do namiotów, niektórzy,
parami, w noc.
Zszedł samotnie do osiedla.
Niskie wzniesienia ścian, których nigdy nie było. Za osiedlem postawiono okrągłe
zabudowania, modele skonstruowane przez pracowników parku narodowego, żeby pokazać
turystom, jak wyglądały prawdziwe" chaty. Wtedy, kiedy wikingowie obozowali na krawędzi
nowego świata. Naprawiali swoje statki. Znajdowali pożywienie. Walczyli między sobą,
wiedzeni epickim duchem rywalizacji. Walczyli z niebezpiecznymi Indianami. Ginęli, a
pozostałych przy życiu wygnano w końcu z tej ziemi, o ileż żyzniejszej niż Grenlandia.
Jakiś trzask w zaroślach podskoczył przerażony. Pewnie tak by to mogło wyglądać: śmierć
skradająca się ku tobie w ciemności odwrócił się gwałtownie, a każdy oświetlony gwiezdnym
blaskiem zarys zdawał mu się ukrytym skraelingiem, napiętym łukiem, wycelowaną wprost w
jego serce strzałą. Zatrząsł się, zgarbił.
Ależ nie. Przecież to nie tak wyglądało. Zamiast nich zjawił się tu mężczyzna w okularach, z
workiem pełnym staroci, udzielający wskazówek kopiącym bezrobotnym marynarzom.
Człowiek nieokreślonego wyglądu, małomówny, bezimienny, może powędrował pewnej nocy
gdzieś w głąb lasu, tam przewrócił się albo dostał ataku serca, po latach zamienił się w odziany
w skóry szkielet z pasem od miecza i okularami na oczodołach i ten oto anachronizm mógłby go
wreszcie wydać&
Profesor powlókł się między niewysokimi kopcami w kierunku drzew, zdecydowany znalezć
ten przypadkowy grób&
Ależ nie. Przecież go tu nie będzie. Nic podobnego nie mogłoby się przydarzyć tej
małomównej postaci. Pewnie umarł daleko stąd, nie pozostawiwszy nic, co mogłoby zdradzić,
czym zajmował się przez całe życie. Człowiek w przytułku dla ubogich doktor zauważa, że
ma w kieszeni szpilkę z brązu, pózniej kradnie ją pomocnik grabarza. Anonimowa postać, aż do
samego grobu i jeszcze dalej. Twórca Winlandii. Nigdy nieujawniony.
Profesor rozejrzał się wokół siebie, oszołomiony i chory. Zobaczył metrowej wysokości
kamień, pozostałość po lodowcu. Usiadł na nim. Ukrył twarz w dłoniach. Zachowanie doprawdy
niegodne zawodowca. Te wszystkie książki, których naczytał się w dzieciństwie. Co by sobie
pomyślała pani minister! Stypendium. Nie ma powodu, żeby czuć się tak podle!
Na tej szerokości geograficznej letnie noce nie trwają zbyt długo, a zabawa skończyła się
pózno. Niebo na wschodzie zaczęło szarzeć. W dole w osiedlu widział długie darniowe dachy.
Na plaży spoczywało trio długich, wąskich statków o wysoko wzniesionych dziobach. Z długich
baraków wysypały się małe sylwetki w futrach i zeszły do wody, a on chodził między nimi i
słuchał ich mowy, jakiegoś norweskiego dialektu, który prawie rozumiał. Tego dnia odpływają,
czas załadować statki. Zabierają ze sobą wszystko, nie mają zamiaru wracać. Zbyt wielu
skraelingów w zaroślach, zbyt dużo szybkich, śmiercionośnych strzał. Chodził pomiędzy nimi,
pomagał ładować. Potem zobaczył, jak jakiś niewysoki mężczyzna w czarnym płaszczu znika
pospiesznie za kuznią, ryknął więc potężnie i porwawszy z ziemi kamień, ruszył za nim w
pościg, gotów potraktować intruza śmiercią tak samo jak skraelinga.
Pani minister obudziła go dotknięciem ręki. O mało co nie spadł ze skały. Potrząsnął głową;
nadal był pijany. Kac zacznie się dopiero za parę godzin, choć słońce stało już wysoko.
Powinienem był od razu wiedzieć rzucił ze złością. Grenlandia była granicą ich
możliwości, a przecież klimat się pogarszał. To i tak zdumiewające, że udało im się dotrzeć tak
daleko. Winlandia& Machnął ręką w kierunku osiedla. To tylko sen jakiegoś marzyciela.
Patrząc na niego spokojnie, pani minister oświadczyła:
Nie jestem pewna, czy to ma jakieś znaczenie.
Podniósł na nią wzrok.
Co pani przez to rozumie?
Historię tworzą ludzkie opowieści. Również fikcje, sny, fałszerstwa i te powstały na
podstawie opowieści. Bez względu na to, czy prawdziwe czy nie, dla nas liczą się tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]