[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jesteś porządnym facetem, Samie Goode. Nie dołuj tak sam siebie.
- Wcale się nie dołuję.
- No to przestań się martwić przeszłością Emily. Niekoniecznie świadczy o nas to, co robiliśmy lub czego nie
robiliśmy w swojej przeszłości. Niektórzy ludzie pozwalają, żeby kierował nimi żal. Może jest czego żałować, może
nie. To jest tylko coś, co się wydarzyło. Zostaw to, daj sobie spokój.
Sam wzdycha. Wciąż się z tym zmaga.
- Hej, rusz się. Ona cię lubi. Nie ma się czego bać - mówię.
- Ale ja się boję.
- Najlepszym sposobem na strach jest stawić mu czoło. Po prostu podejdz do niej i pocałuj ją. Jestem pewien, że też
cię pocałuje.
Sam patrzy na mnie i kiwa głową, potem idzie do sutereny gdzie kręci się Emily Dwa kotłujące się ze sobą psy
wpadają do salonu. Z wywieszonymi jęzorami. Obydwa ogony w ruchu. Buldożer przypada brzuchem do podłogi i
czeka, dopóki Abby nie podejdzie wystarczająco blisko, wtedy na nią skacze, a ona odskakuje. Obserwuję je do chwili,
gdy znikają na schodach, bawiąc się w przeciąganie gumowej zabawki. Jest za kwadrans północ. Po drugiej stronie
pokoju jakaś para obściskuje się na kanapie. Piłkarze okupujący kuchnię dalej piją. Zaczynam być śpiący. Wciąż nie
mogę znalezć Sary.
Właśnie wtedy jeden z drużyny futbolowej wybiega z sutereny z gorączkowym, oszalałym spojrzeniem w oczach.
Rzuca się do zlewozmywaka, odkręca wodę na pełny strumień i zaczyna otwierać wszystkie po kolei szafki.
- Na dole się pali! - mówi do stojących obok.
Zaczynają napełniać wodą garnki i patelnie, co się da, i jeden za drugim pędzą na dół.
Emily i Sam wbiegają po schodach. Sam jest roztrzęsiony.
- Co jest? - pytam.
- Dom się pali!
- Bardzo zle to wygląda?
- Czy pożar może wyglądać dobrze? I chyba to my go roznieciliśmy My... umm, strąciliśmy świeczkę na zasłonę.
Sam i Emily, oboje trochę rozmamłani, wyglądają, jakby się obści-skiwali. Notuję sobie w głowie, żeby nie
zapomnieć Samowi pogratulować.
- Widziałaś gdzieś Sarę? - pytam Emily Kręci głową.
Następni ludzie wybiegają z sutereny, wśród nich Mark James. Widzę w jego oczach strach. I dopiero teraz czuję
dym. Patrzę na Sama.
- Wychodzcie na zewnątrz - mówię.
Kiwa głową, bierze Emily za rękę i wychodzą razem. Część ludzi idzie za nimi, ale niektórzy zostają, obserwując
sytuację z pijanym zaciekawieniem. Kilku chłopaków stoi jak banda kretynów, poklepując po plecach piłkarzy, którzy
biegają schodami w górę i w dół, dopingując ich okrzykami, jakby to wszystko było żartem. Idę do kuchni i łapię
metalowy garnek średniej wielkości - największą rzecz, jaka została. Nalewam wody i schodzę na dół. Wszyscy się
stąd wynieśli poza tymi, którzy walczą z pożarem, o wiele większym, niż się spodziewałem. Połowa sutereny jest
zajęta ogniem. Gaszenie go małą ilością wody, jak mi została, jest nadaremne. Nawet nie próbuję, tylko rzucam garnek
i gnam z powrotem na parter. Mark pędzi w dół. Zatrzymuję go na schodach. Ma błędne pijane oczy, ale widzę w nich
strach i rozpacz.
- Daj sobie spokój - mówię. - Nie ma szansy Musimy wyprowadzić wszystkich z domu.
Patrzy w dół schodów na ogień. Wie, że mam rację. Maska twardziela opadła. %7ładnego udawania.
- Mark! - wrzeszczę.
Kiwa głową, wypuszcza z rąk garnek i wracamy razem na górę.
- Wszyscy wychodzić! Już! - wydzieram się ze szczytu schodów. Kilku pijanych ani drgnie. Niektórzy się śmieją.
Jeden koleś pyta
 Gdzie jest pianka?" i Mark zdzielą go w twarz.
- Wyłazić! - krzyczy.
Zrywam ze ściany bezprzewodowy telefon i wpycham go do ręki Markowi.
- Dzwoń na 911 - przekrzykuję jazgot głosów i muzykę, która ciągle skądś grzmi jak ścieżka dzwiękowa do
wybuchającego pandemonium.
Rozgrzewa się podłoga. Dym zaczyna buchać w górę spod naszych stóp. Dopiero wtedy ludzie zaczynają brać to na
poważnie. Zaczynam ich popychać w stronę drzwi. Zostawiam Marka, który dzwoni po straż, i lecę przeszukać dom.
Wbiegam po trzy schody naraz i otwieram kopniakiem kolejne drzwi. Jedna para migdali się na łóżku. Wrzeszczę na
oboje, żeby uciekali. Nigdzie nie ma Sary Wracam pędem na dół i wybiegam na zewnątrz w ciemną, zimną noc. Wkoło
stoją ludzie, przyglądając się. Niektórzy, widzę to po nich, są podnieceni perspektywą, że dom cały spłonie. Niektórzy
się śmieją. Mnie ogarnia panika. Gdzie jest Sara? Sam stoi na końcu tłumu, który musi liczyć około setki osób. Biegnę
do niego.
- Widziałeś Sarę? - pytam.
- Nie.
Patrzę z powrotem na dom. Ludzie wciąż wychodzą. Okna sutereny jarzą się na czerwono, płomienie liżą od
wewnątrz szyby. Z jedynego otwartego okna wydobywa się dym i wznosi wysoko w powietrze. Zaczynam przemykać
się przez tłum i w tym momencie domem wstrząsa eksplozja. Wszystkie okna sutereny wypadają i roztrzaskują się na
kawałki. Są tacy, którzy wiwatują. Płomienie dosięgły piętra i szybko zagarniają resztę przestrzeni. Mark James stoi na
przedzie tłumu niezdolny oderwać od nich wzroku. Pomarańczowa poświata rozświetla mu twarz. Ma łzy w oczach i
taki sam wyraz rozpaczy, jaki widziałem w spojrzeniu Loryjczyków w dniu inwazji. Jak dziwną rzeczą musi być
oglądanie gwałtownego zniszczenia tego wszystkiego, co się w życiu znało. Ogień rozprzestrzenia się z wrogością.
Mark może tylko patrzeć. Płomienie wznoszą się już ponad okna parteru. Czujemy żar na twarzach.
- Gdzie jest Sara? - pytam go.
Nie słyszy mnie. Potrząsam jego ramieniem. Odwraca się i patrzy na mnie z tak błędnym wyrazem twarzy, jakby
wciąż nie wierzył w to, co mówią mu oczy.
- Gdzie jest Sara? - pytam jeszcze raz.
- Nie wiem.
Zaczynam przedzierać się przez tłum, wypatrując jej, coraz bardziej opętany strachem. Wszyscy gapią się w ogień.
Winylowy siding zaczął się marszczyć i topić. Wszystkie zasłony w oknach spłonęły Frontowe drzwi są otwarte, dym
wylewa się spod górnej futryny jak odwrócony do góry nogami wodospad. Widzimy całe przejście do kuchni, która jest
istnym piekłem. Po lewej stronie domu ogień sięgnął piętra. I wtedy wszyscy to słyszymy.
Długi przerazliwy krzyk. I szczekanie psów. Zamiera mi serce. Wszyscy wytężamy słuch, mając cholerną nadzieję,
że nie słyszeliśmy tego, co każdy z nas bez wyjątku wie, że słyszał. I nagle to samo. Nieomylnie. Rozlega się ze
wzmożoną siłą i tym razem nie milknie. Po tłumie przelatuje stłumiony okrzyk.
- Och nie - mówi Emily - O Boże, nie, błagam nie.
26 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl