[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odwal się, Mason warknęłam, próbując się wyrwać. Wyjdz stąd, bo
załatwię ci zakaz zbliżania się do mnie.
Nie zapominaj, kto tutaj reprezentuje prawo! parsknął kpiąco. Szarpnął mną.
Skuliłam się instynktownie, zła na siebie, że nie zabiłam w sobie tego
upokarzającego odruchu, który napawał go poczuciem siły i władzy. Ale w tym
samym momencie zobaczyłam czarny cień i nagle mój były mąż leżał na ziemi,
powalony błyskawicznym uderzeniem Człowieka Ciemności.
Skrzywdził cię? spytał mój wybawca, patrząc na mnie zatroskanym, ale
pełnym tłumionej pasji spojrzeniem...
Na tym kończył się tekst, zresztą nie wiedziałem, czy chciałbym dalej czytać.
Melisa ewidentnie wykorzystywała moją postać jako bohatera swojej książki.
Wszystko było takie podobne, sytuacje, w których ją ratowałem... Tak dobrze oddała
to, co widziała w moim spojrzeniu... A ten cały Mason? To nikt inny, jak jej były
mąż. I jego obsesyjna chęć złapania mnie. Ale... Czy to znaczy, że on jej groził? %7łe
chciał ją skrzywdzić? Mimowolnie zacisnąłem zęby. I wtedy mój wzrok padł na jej
ramię, zakryte gęstymi włosami. Najdelikatniej, jak potrafiłem, odsunąłem ciemne
pasemko włosów i moim oczom ukazały się cztery sine ślady na śniadym ramieniu.
Zlady odciśniętych palców. Musiały z wielką siłą zacisnąć się na jej ręku.
Poczułem, jak ogarnia mnie szał. Ona opisała spotkanie z tym gnojem. Musiał
przyjść do niej, bo nie sądziłem, żeby dzisiaj gdziekolwiek wychodziła.
Pierdolony gnojek!
Jak nigdy wcześniej miałem ochotę wykorzystać moją siłę i umiejętności do
czegoś innego niż tylko ratowanie niewinnych.
Zresztą...
Ona była niewinna. A jej eks był zasranym damskim bokserem, który karmił
swoje gówniane ego poprzez wyzwalanie strachu u słabszych od siebie.
Musiałem wyjść.
Zostawiłem ją śpiącą przy biurku i pobiegłem w stronę Rodeo Drive. Szybki bieg
otrzezwił mnie nieco i dał mi chwilę na nabranie dystansu. Nie mogłem działać pod
wpływem emocji. Nigdy tak nie robiłem. Wiedziałem, że to jest złe i do niczego
dobrego nie prowadzi. Kalkulowanie na zimno może nie daje upustu negatywnym
odczuciom, ale jest bardziej skuteczne. I wiedziałem jedno: Thomas Mallory nie
zdawał sobie sprawy, że ten, którego chce koniecznie złapać, stał się jego
największym wrogiem.
Wmawiałem sobie, że nikt nie byłby w stanie zrozumieć tego, kim jestem i co robię.
I dlaczego stałem się taki, a nie inny. Może czułem się przez to wyróżniony? Może
przemawiało przeze mnie nader wysokie poczucie własnej wartości? A może jednak
był to brak wiary w siebie? I w innych ludzi? A zwłaszcza w nią? Bo jak mogłem od
razu założyć, że ona tego nie zrozumie i okłamywać ją? A jednocześnie kochać?
A teraz... teraz ją straciłem, chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja...
8
ames siedział w swoim tajnym gabinecie i patrzył w ekran jednego
z komputerów stojących na długim i szerokim stole. To właściwie nie był
J
gabinet, pokój nie miał okien, był wyraznie oddzielony od reszty
pomieszczeń w rezydencji, a kod do wejścia posiadali tylko James i Chan. Pokój
wyglądał jak centrum dowodzenia jakiejś tajnej grupy operacyjnej. James
wykorzystywał najnowocześniejsze technologie i wysokiej klasy sprzęt
komputerowy, który pomagał mu w wielu sprawach. Na osobnych komputerach
pracował Chan, który był jego osobistym maklerem, z powodzeniem sprzedając
i kupując akcje poszczególnych spółek i w zadziwiająco intuicyjny sposób
przewidując moment, w którym nastąpi bessa.
Teraz James dotarł do akt policyjnych z interwencji w domu Thomasa i Melisy
Mallorych sprzed czterech lat. Wiedział, że pewnie byłaby zła na niego, że grzebie
w jej bolesnej przeszłości, ale to było silniejsze od niego. I gdy czytał raport
z wizyty policjantów, którzy, zawiadomieni przez sąsiadów, musieli przyjąć
zgłoszenie, wiedząc jednocześnie, że jadą do swojego kolegi, zaciskał bezwiednie
pięści. W raporcie było wyraznie napisane, że w mieszkaniu znajdowała się młoda
kobieta z wyraznymi śladami pobicia na twarzy, która jednak zaprzeczyła, jakoby
wydarzyła się jakakolwiek awantura. Na koniec krzyknęła w kierunku
wyglądających zza uchylonych drzwi sąsiadów, żeby pilnowali własnych nosów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]