[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu.
Mówiliśmy też o swoich żalach i oczekiwaniach.
Powiedzieliśmy sobie, że chcielibyśmy mieć dziecko, na
które do tej pory brakowało nam czasu. Obiecałem
Majce, że przynajmniej raz w roku będziemy wyjeżdżać
na wakacje. Uzgodniliśmy, że obydwoje zmienimy
trochę tryb pracy. Majka będzie pracowała mniej lub
inaczej zorganizuje sobie pracę. Na pewno mniej będzie
wyjeżdżać, może część pracy przyniesie do domu. Ja
z kolei poszukam jakiegoś bardziej ambitnego zadania,
znajdę jakąś inną pracę, przestanę się wreszcie bać
wychylić nosa ze swojej wymoszczonej wygodnie
dziupli.
Jednym słowem  rozmawialiśmy o wszystkim, aż
do bólu szczerze. Podjęliśmy mnóstwo ważnych
postanowień, które miały zmienić i polepszyć nasze
wspólne życie. I kompletnie zapomnieliśmy o tym, że
ono nie miało już być wspólne. W co drugim zdaniu
mówiliśmy sobie:  Kocham cię i płynęło to
z najgłębszych pokładów naszej wiary w siebie
nawzajem.
Nad ranem, kiedy Majka już spała, a ja rozważałem
możliwości zmiany pracy, pomyślałem, że byłem do tej
pory tchórzem. Bałem się zrobić w swoim życiu coś
więcej, dalej i wyżej. Zostałem na tym poziomie, który
kiedyś bez trudu udało mi się osiągnąć, i na którym było
mi zwyczajnie wygodnie. Gdzie podziały się moje
marzenia? Czy w ogóle miałem kiedyś jakieś ambicje?
A potem uświadomiłem sobie, że przez całą niemal
noc rozmawiałem z Majką tak, jakby nikt na mnie
w Polsce nie czekał. Nawet w myślach nie nawiązałem
do Beaty i do obietnic jej złożonych. Byłem na siebie
zły. Nie tylko w pracy okazałem się tchórzem. Także
z własną żoną nie potrafiłem porozmawiać wtedy, kiedy
wszystko jeszcze było takie proste. Zebrało mi się
wtedy, kiedy już krzywdziłem osoby, na których mi
zależało. Skrzywdziłem Majkę, krzywdziłem Beatę. Kim
jestem, do licha?  zadawałem sobie to pytanie bez
końca.
Co gorsza, wbrew własnej woli dokonywałem
porównań pomiędzy dwoma kobietami mojego życia.
Z Majką było trudniej, z Beatą łatwiej  ale z Beatą
nudno, a z Majką ciekawie. Z Majką zawsze się coś
działo i wiadomo było, że życie z nią będzie frapujące.
Codziennie inspirowała mnie przez sam fakt, że była. %7łe
oczekiwała i wymagała. A to głupim pytaniem
 przeczytałeś? ,  obejrzałeś? ,  co o tym sądzisz? , a to
swoją własną kontrowersyjną wypowiedzią. Z nią ciągle
się coś działo. Z Beatą mogłem liczyć na święty spokój,
ciszę i brak zakłóceń. Nikt nie będzie oczekiwał, że
wypuszczę pilota z ręki i zrobię coś więcej niż
wyniesienie śmieci. Majka oczekiwała, że odkurzę całe
mieszkanie, Beata po cichutku jak myszka zrobiłaby to
sama. Za to z Majką mogłem porozmawiać o wszystkich
aktualnościach. Z Beatą można było się pomigdalić, ale
nie  prowadzić intelektualnej dysputy. Kim, do cholery,
jestem, żeby tak myśleć o ludziach i tak ich oceniać? Po
raz kolejny zezłościłem się na siebie i w przypływie
rozpaczy jak dziecko, jak mały chłopczyk potrzebujący
maminej spódnicy, rozpłakałem się.
Rozdział 26.
Jeziora Plitwickie
Zwit zastał nas w samochodzie na tylnym siedzeniu,
wtulonych w siebie. Zbudziłem się ciut wcześniej
i patrzyłem na spokojną twarz Majki. Zapomniałem,
jaka moja żona jest piękna. Szlachetne rysy,
proporcjonalna twarz. Długie rzęsy i długie kasztanowe
włosy. Była bezbronna i dopiero w tym momencie do
końca uświadomiłem sobie, ile ta rozmowa musiała ją
kosztować. Majka nie lubiła zdawać się na przypadek, co
najwyżej kontrolowany. Ona planowała i konsekwentnie
realizowała swoje zamierzenia. Nie lubiła też odkrywać
się za bardzo, zawsze zostawiała sobie coś, za czym
mogła się schować. A tej nocy musiała odkryć się do
końca, gdyż powiedzieliśmy sobie rzeczy, które nie
pozostawiają żadnych niedomówień. Zdałem sobie też
sprawę, że mogła to zrobić tylko dlatego, że bardzo jej
na czymś zależało, tylko wtedy mogła postawić
wszystko na jedną kartę, obnażyć się aż tak bardzo.
Majka poruszyła się, powolutku otworzyła oczy.
 Nie śpisz już?  zapytała.
Pokręciłem głową, cały czas jej się przypatrując.
Zmęczona, z podkrążonymi z niewyspania
i zaczerwienionymi od płaczu oczami, dla mnie wciąż
była piękna. Jak ja mogłem myśleć o tym, żeby ją
zostawić?
Park otwierano o siódmej, więc już niedługo
moglibyśmy tam wejść, ale chcieliśmy wcześniej coś
zjeść i przede wszystkim napić się gorącej herbaty.
W hotelu zaspany barman łypnął na nas okiem i bez
słowa przyjął zamówienie. W barze nie było jeszcze
nikogo, a jednak dopiero po dwudziestu pięciu minutach
dostaliśmy zamówienie na stół. Okazało się, że w kuchni
też jeszcze nikogo nie było i wściekły barman sam
przygotowywał nam kanapki. Wolałem nie myśleć,
czego mógł do nich ze złości dodać. W międzyczasie
każde z nas na chwilę wyszło do łazienki chociaż
orientacyjnie się odświeżyć i umyć zęby, co było o tyle
łatwe, że o siódmej zmieniła się obsługa recepcji i już
nie rzucaliśmy się tak bardzo w oczy niesympatycznemu
panu z nocnej zmiany.
Za dwadzieścia siódma staliśmy przed bramą parku.
Było jeszcze mgliście i chłodno. No i wilgotno, ale to
chyba nie powinno dziwić w pobliżu szesnastu jezior.
Początkowo alejka prowadziła po prostu przez ładny
las. Można też podjechać busem, ale my
zdecydowaliśmy się na spacer. W końcu nie po to
przeżyliśmy noc niewygód, żeby teraz kłusem zaliczyć
te widoki. Chcieliśmy się nimi nacieszyć.
Park jak park, roślinki jak roślinki  myślałem
sobie, zastanawiając się, co tak naprawdę nas podkusiło,
żeby koniecznie tutaj przyjechać. Byłem niewyspany
i zły. Gdy doszliśmy do brzegu pierwszego jeziora,
zamarłem, zastygłem, zdębiałem  i tak mi już zostało
na parę godzin. Widok był bajeczny. Woda jeziora
przezroczysta, ale biała. Nie wiem, jak to opisać.
Pamiętałem oczywiście, że to związki wapnia nadawały
jej kolor, ale świadomość procesów chemicznych
niczego nie zmieniała. Widok okazał się zniewalający.
Biała, niebieska, szmaragdowa i przezroczysta 
wszystko było prawdą. Do tego ryby, które pływały pod
samą powierzchnią i przybierały kształt ruchomych
cieni. Dopiero po chwili zorientowałem się, że stoimy
na przystani.
 Za chwilę powinien przypłynąć statek.
Popłyniemy nim na drugi brzeg, a potem przesiądziemy
się w kolejny i tym przepłyniemy największe jezioro,
Kozjak. To chwilę potrwa, bo jezioro ma trzy kilometry
długości.  Majka wzięła na siebie organizację
wyprawy, ja po prostu patrzyłem.
Czułem się oszołomiony. Najpierw stres związany
z samym faktem wyjazdu, potem koszmarna podróż
przez góry, nieprzespana noc, trudne rozmowy i na
koniec ten nieziemski widok. Te jeziora były nagrodą
po paśmie niefortunnych przygód.
Zanurzyłem dłoń w białej wodzie. Spodziewałem
się lodowatego chłodu, a poczułem ciepło. Słońce
zaczęło przygrzewać. Mgła powoli przerzedzała się.
Czy ta dziwna noc miała symbolicznie przekształcić się
w poranek mojego życia? W odnowienie? Zmianę? Czy
to właśnie ma oznaczać piękno, które mnie tu otacza? 
myślałem półprzytomnie. A właściwie  taką miałem
nadzieję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl