[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ła podartą koszulę, kilka zadrapań i siniaków, ale nie była ranna, tylko
przestraszona.
Chance usiadÅ‚ uspokojony, a po chwili ruszyÅ‚ na poszukiwanie na­
rzędzi, które odrzucił w kierunku granitowej ściany, gdy nastąpił
wstrzÄ…s. LeżaÅ‚y nieopodal, prawie caÅ‚kowicie zasypane, tylko z obrze­
ży rumowiska wystawała jasna krawędz stalowego kilofa. Chance
wydobył kilof oraz łopatę i położył je koło Reby.
- Zostań tu - polecił. - Jeśli strop znowu zacznie się zapadać,
przytul się do granitowej ściany. To najbezpieczniejsze miejsce
w kopalni.
Reba obserwowaÅ‚a, jak Chance ostrożnie przechodzi wzdÅ‚uż ru­
mowiska. W pierwszej chwili wydawaÅ‚o jej siÄ™, że to unoszÄ…cy siÄ™ w po­
wietrzu pył sprawia, iż pomieszczenie wydaje się takie małe. Potem
zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że poÅ‚owa zostaÅ‚a zasypana. Zimny dreszcz prze­
biegÅ‚ jej po plecach, gdy pochyliÅ‚a siÄ™ i spróbowaÅ‚a odnalezć wzro­
kiem mały tunel, którym się tu dostali.
Tunelu nie było, powstało za to zwalisko iłu i skał, sięgające od
sufitu do podÅ‚ogi. WejÅ›cie do tunelu zostaÅ‚o zasypane tonami zie­
mi. Zostali z Chance'em uwięzieni w Cesarzoweej Chin. Pogrzebani
żywcem.
RebÄ™ ogarnęła panika, a zÄ™by zaczęły jej szczÄ™kać ze strachu. Wy­
dała zduszony okrzyk, wbiła zęby w zaciśniętą pięść i zagryzła tak
mocno, że z ust nie wydostał się żaden dzwięk. Ból spowodował, że
otrzezwiaÅ‚a nieco i udaÅ‚o jej siÄ™ wyrwać z objęć panicznego lÄ™ku. Z tru­
dem zaczerpnęła powietrze w sparaliżowane strachem pÅ‚uca, spróbo­
wała równo, głęboko oddychać i zmusiła się do myślenia.
Po kilku minutach panika minęła i choć Reba wciąż drżała i pociła
siÄ™ nerwowo, odzyskaÅ‚a nad sobÄ… kontrolÄ™. PomogÅ‚o jej obserwowa­
nie Chance'a. Jego siła, niewzruszoność i spokój w obliczu katastrofy
uspokoiÅ‚y jÄ…. JeÅ›li cokolwiek da siÄ™ zrobić, Chance to zrobi. Cokol­
wiek siÄ™ stanic, nie bÄ™dzie sama. On byÅ‚ tu z niÄ… a jego silna oÅ›wietlo­
na lampą postać zbliżała się właśnie w jej kierunku.
Chance ukląkł naprzeciwko Reby i przechylił głowę tak, aby zajrzeć
jej w oczy, a jednocześnie nie oślepić światłem. Ujął jej rękę, zobaczył
-133-
Å›lady pozostawione przez zÄ™by, niezwykÅ‚Ä… bladość skóry i wyczuÅ‚ drże­
nie ciała, które towarzyszyło każdemu jej oddechowi. Bardzo łagodnie
przycisnął usta do jej dłoni.
- Mogło być gorzej, chaton  powiedział.  Oboje jesteśmy cali.
Tlenu wystarczy nam na tak długo jak wody. Ale wyjście z tunelu jest
zasypane.  Gdy nic doczekał się żadnej reakcji, ścisnął Rebę za rękę. 
Wiesz już o tym, prawda?
- Tak. - GÅ‚os jej siÄ™ zaÅ‚amaÅ‚. PrzeÅ‚knęła Å›linÄ™ i spróbowaÅ‚a to po­
wiedzieć jeszcze raz. - Tak, wiem.
- Od wejÅ›cia do tunelu dzieli nas co najmniej sześć metrów zwalo­
nych skał i iłu i nie wiemy, czy sam tunel nie uległ zniszczeniu. Obryw
zaczął się w tej części pomieszczenia.
Reba słuchała w milczeniu, nie wypuszczając silnej dłoni Chance'a.
" JeÅ›li bÄ™dzie trzeba, przekopiÄ™ siÄ™ przez to zwalisko - ciÄ…gnÄ…Å‚ da­
lej Chance. - Będzie to jednak bardzo trudne. Nie ma sposobu, aby
zabezpieczyć boki. A już teraz ledwie się trzymają. Wszystko rozleci
się przy pierwszym kichnięciu.
Reba skinęła lekko głową i oświetliła lampą zwalisko.
- Myślę, że będziemy mieć większe szanse, jeśli przekopię się z tej
strony. - Chance obrócił głowę tak, że jego światło padało na lewo od
Reby, na ścianę zwieńczoną bladym pokładem granitu.
- Kilka metrów stÄ…d powinien siÄ™ znajdować jeden z wÄ…skich tu­
neli, które twoi przodkowie wykopali, gdy chcieli ponownie zlokali­
zować złoże pegmatytu.
Reba zawahaÅ‚a siÄ™ i przyjrzaÅ‚a jego pokrytej pyÅ‚em twarzy. Na­
potkała jego wzrok, w którym pod pozornym spokojem kryło się coś
jeszcze.
- Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
Chance zmarszczył brwi i przytulił jej dłoń do policzka.
- Nie ma gwarancji, że tunel, którego szukam, przebiega na wyso­
kości miejsca, w którym się teraz znajdujemy - przyznał.  Szukanie
go to ruletka.
- Lecz jest mniej ryzykowne niż kopanie tutaj?  spytaÅ‚a i wskaza­
Å‚a na rumowisko.
-Tak.
- Rób to, co uważasz za najlepsze - powiedziała z prostotą.
- Chaton - szepnął Chance. - Nie powinienem był zabierać cię do
tej przeklętej kopalni.
- 134 -
- Z tobÄ… czy bez ciebie, i tak w koÅ„cu przyjechaÅ‚abym do Cesar/o­
wej Chin. Jeśli istnieje możliwość wydostania się stąd, jesteś jedynym
czÅ‚owiekiem, który może tego dokonać. Sama byÅ‚abym... - Reba na­
głym ruchem zarzuciła Chance'owi ręce na szyję i przytuliła się do
niego ze zdumiewajÄ…cÄ… siÅ‚Ä…. - CieszÄ™ siÄ™, że jestem z tobÄ…- powie­
działa i dotknęła drżącymi palcami jego warg. - Cokolwiek się stanie,
wolę być tu z tobą niż gdziekolwiek indziej.
Chance zamknÄ…Å‚ oczy, niezdolny ukryć uczuć, które nim owÅ‚adnÄ™­
ły. Gdy je otworzył, były niezwykle jasne i niezwykle srebrne. Bez
sÅ‚owa wstaÅ‚ i zaczÄ…Å‚ przemierzać odlegÅ‚ość miÄ™dzy zwaliskiem a miej­
scem, w którym chciaÅ‚ kopać, w nadziei, że odnajdzie tunel prowa­
dzący do słońca.
- Kiedy po raz pierwszy przyjechaÅ‚em do Cesarzowej Chin - po­
wiedziaÅ‚, badajÄ…c Å›cianÄ™, Å‚Ä…czÄ…cÄ… siÄ™ z granitem  od razu zoriento­
waÅ‚em siÄ™, że byÅ‚a eksplorowana przez amatorów. Wszystkie koryta­
rze odchodzące od głównego tunelu są mnie więcej równoległe do
siebie w trzech płaszczyznach. Prawdziwy poszukiwacz wykopałby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl