[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystko, co najważniejsze.
91
S
R
No, może niezupełnie wszystko.
- Co to za sens budzić się każdego ranka - powiedziała na głos, tro-
chę do siebie, a trochę do Macka -jeśli potem przez cały dzień człowiek
porusza się jak automat, nie zauważając, co wokół się dzieje, i kładzie do
łóżka bez żadnych nowych przeżyć. Komu jest potrzebne takie puste i
jałowe życie?
Filozofowanie było dla Lucy czymś zupełnie nowym. Do tej pory
nigdy nie zastanawiała się nad głębszym sensem swej egzystencji. Prawie
nie zwracała uwagi na to, w jaki sposób spędza czas. Za dnia i w nocy.
Być może dlatego zachowywała się jak robot. Poruszała automatycznie.
Oczywiście, działo się tak, zanim zaczęła spędzać czas z Boone'em. A
raczej w jego domu. Teraz ani przez sekundę nie czuła się jak z góry za-
programowany mechanizm.
Boone z rzadka wracał wcześnie do domu. Prawie nigdy nie jadali
wspólnych posiłków. A ich rozmowy ograniczały się do kilkunastu słów.
Lucy zdążyła już zapomnieć, ile radości daje dzielenie życia z drugim
człowiekiem. Doceniała obecność Macka, ale przyznawała uczciwie, że
trudno było prowadzić z nim konwersację. Zwietnie potrafił się z nią po-
rozumieć, kiedy sam czegoś potrzebował. Repertuar gestów i pomruków
miał jednak bardzo ograniczony.
Boone natomiast okazał się człowiekiem rozmownym. Wprawdzie
zawsze mówił tylko to, że nie powinna robić czegoś, na co miała ochotę i
co dotyczyło jego domu lub poprawy stylu życia, ale język miał bogaty.
Czasami nawet aż za bogaty jak na jej gust... Na przykład wtedy, kiedy
po powrocie do domu zobaczył, że Lucy zrobiła na strychu generalne po-
rządki. Dowiedział się wówczas, że wszystkie stare numery  National
Geographic", pochodzące sprzed drugiej wojny światowej, oddała do
miejscowego liceum.
Dziś była w złym nastroju. Uznała, że to skutek przemęczenia. Spła-
canie Boone'owi długu wdzięczności okazało się bar dziej wyczerpujące,
92
S
R
niż przypuszczała. Mimo że gdy tylko pojawiał się na progu domu, od
razu kazał jej przerywać pracę i brać sobie wolny dzień, czego ona, oczy-
wiście, nie robiła, bo zawsze wynajdywała jakąś pilną robotę.
Tak jak teraz, uzmysłowiła sobie. Sięgnęła do wnętrza pralki i wyjęła
ostatnią rzecz. Na policzki Lucy wystąpiły rumieńce, gdy po rozcią-
gnięciu mokrego materiału okazało się, że trzyma w rękach krótkie
męskie gatki.
Przecież to nic nadzwyczajnego, pomyślała. Przez prawie pięć lat
zajmowała się praniem bielizny męża i nigdy ani przez chwilę nad tym
się nie zastanawiała. Dlaczego więc ni stąd, ni zowąd białe, krótkie, ba-
wełniane majtki nagle wywołały tak gwałtowne bicie serca?
- Lucy, jesteś stuknięta - powiedziała na głos do siebie.
Kiedy jednak Mack otworzył leniwie jedno oko i zaczął podejrzliwie
przyglądać się swej pani, zamknęła buzię i zamilkła. Zaczynała się głupio
zachowywać. Reagowała wtedy, kiedy robić tego nie powinna. Na przy-
kład na widok gatków Boone'a Cagneya. I, co było jeszcze bardziej idio-
tyczne i bez sensu, na sam widok tego człowieka.
W tej chwili usłyszała trzaśniecie frontowych drzwi. Boone Cagney
wrócił z pracy. Lucy spojrzała na zegarek. Było kilkanaście minut po je-
denastej. A więc zjawił się wcześniej niż zwykle. Nie zatrzymał się dłu-
żej poza domem, aby także dziś nie oglądać swej niewolnicy.
Zabrała się ponownie do sortowania mokrej bielizny wyjętej z pralki
i równocześnie wsłuchiwała się w odgłosy kroków dochodzące z parteru.
Wiedziała, co za chwilę nastąpi. Jak zwykle po powrocie Boone'a z ca-
łodobowego dyżuru, usłyszy jego kroki na schodach, gdy będzie szedł
do sypialni.
Przerwała pracę. Podniosła głowę i zaczęła wpatrywać się w sufit
piwnicy. Czekała w napięciu. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
93
S
R
- Lucy!
Donośny krzyk niemal poruszył w posadach cały dom. Lucy zaci-
snęła powieki. Czekała na wybuch gniewu Boone'a.
- Do diabła, coś ty narobiła?!
Westchnęła. Otworzyła oczy. Jak zwykle, nie uczyniła nic złego.
Tylko trochę uprzątnęła zaniedbany dom. Tym razem przestawiła meble w
sypialni i całkowicie zmieniła wystrój wnętrza.
Usłyszawszy głośne krzyki dochodzące z piętra, Mack zeskoczył z
suszarki i z uniesionym do góry, sztywnym ogonem zaczął przechadzać
się po piwnicy. Lucy uspokajała go łagodnie:
- Wszystko w porządku, słonko. Pan Cagney wrócił zmęczony z pra-
cy. Nie masz się czym przejmować.
- Lucy! - ponownie ryknął Boone, co wywołało grozny pomruk du-
żego kota. - Przyjdz natychmiast na górę!
Westchnęła. Ach, ci mężczyzni! Zawsze czegoś chcą.
- Zostań tutaj - poleciła kotu. - Sama to załatwię.
Mack niechętnie wskoczył na suszarkę i zwinął się w kłębek. Jego
głośne miauknięcie Lucy uznała za ostrzeżenie skierowane pod jej adre-
sem.
Szybko opróżniła suszarkę i umieściła w niej następną partię upranej
bielizny. Ułożyła w koszu wysuszone rzeczy i, żeby spełnić życzenie
pana domu, ruszyła powoli po schodach na górę.
Zatrzymała się na najwyższym stopniu. Zobaczyła Boone'a. Jeszcze
ubrany w strażacki mundur, stał odwrócony plecami do niej przy łóżku, z
rękoma opartymi na biodrach.
- Jak się masz? - siląc się na spokój powitała go Lucy.  Jak minął
dyżur?
Boone nie odwrócił się w jej stronę. Ledwie mógł mówić, bo tak
bardzo był wściekły.
- O mały włos, a straciłbym życie na skutek elektrycznego spięcia.
- Co takiego?
94
S
R
- Ale to było nic w porównaniu z tym, co stało się, gdy wszedłem
do swej sypialni. Dopiero tutaj trafił mnie szlag.
Lucy uśmiechnęła się z przymusem.
- Nie musisz mi dziękować. Robiłam to z przyjemnością.
Błyskawicznie odwrócił się w jej stronę.
- Co takiego?! - ryknął. - Miałbym ci dziękować? Za to? Jak mo-
głaś zrobić coś podobnego? - Z obrzydzeniem na twarzy wyciągnął rękę
w stronę łóżka. - Co, do diabła, leży tam na wierzchu?
Lucy spojrzała we wskazanym kierunku. Przełknęła ślinę.
- To... to nowa kapa - wyjaśniła. Zaczęła drżeć na całym ciele. -
Czyżby... ci się nie podobała?
Zesztywniał jeszcze bardziej.
- A jak myślisz? - warknął ze złością. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl