[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ugrzęzła. Spojrzałem w dół. Na drucie w tym miejscu był węzeł, z ostrym szpicem sterczącym
do góry. Zachwiałem się, ale zaraz się wyprostowałem i... bibułka wypadła mi z ręki.
Trąba powietrzna znajdowała się teraz nade mną i mój talizman porwał prąd. Przez
chwilę chwiałem się rozpaczliwie, w końcu zleciałem tak gwałtownie, że omal nie straciłem
tchu. Połą marynarki zahaczyłem o wystający drut i zawisłem jak oklapła marionetka.
Tłum zafalował, rozległy się krzyki, a policjanci zaczęli sobie na gwałt wydawać
polecenia. Porucznik kazał wezwać straż pożarną. Nie mogłem patrzeć w dół, chociaż mogłem
oddychać.
Bezcenna bibuła unosiła się teraz koło okna laboratorium i McGill usiłował ją chwycić.
Nagły podmuch wiatru cisnął bibułę do środka. Ukazała się głowa McGilla, który gestami starał
się dodać mi otuchy. Molly nie odchodziła od okna, wzrok miała półprzytomny, trzymała za
mnie figi. Próbowałem uśmiechnąć się do niej pogodnie, na co Molly usiłowała mi
odpowiedzieć. W oddala słychać już było szczęk wozów strażackich.
Gdzieś za plecami Molly ujrzałem nagle silny niebieski błysk. Wzmagał się gwałtownie,
a postać mojej żony rysowała się jak czarna sylwetka. Za nią dostrzegłem głowę McGilla.
Wpatrywał się w coś, co wyglądało jak szafirowa butelka. Wtem trąba powietrzna zmieniła się w
huragan - wszystkie zasłony w oknach laboratorium wydęły się do środka, a rude włosy Molly
powiewały do tyłu.
Wozy strażackie wjechały na dziedziniec, jeden z nich ustawiono dokładnie pode mną.
Słychać było odgłos kręcenia korbą i poczułem, że coś dotyka mej nogi. W tej samej chwili
usłyszałem, że coś się drze. Moja marynarka pękła, Molly zamknęła oczy, ja zaś wylądowałem,
niczym olbrzymi pająk, na szczycie drabiny.
Strażacy i policjanci prześcigali się na drabinie nawzajem. Pierwszy dosięgną! mnie
znajomy porucznik. Aresztował mnie po raz drugi i zaczął ciągnąć. Pokręciłem jednak
odmownie głową i z uporem przywarłem do szczytu drabiny. Okazało się, że jest
niepodobieństwem odczepić upartego człowieka od szczebla drabiny, kiedy samemu się na niej
stoi.
Policjanci dali wreszcie spokój. I tu - znów powstał zbieg okoliczności: zacięła się
maszyneria. Drabina odjechała unosząc mnie na szczycie.
Porucznik kazał odwiezć drabinę do jednego z komisariatów, gdzie wkrótce zjawił się
mój adwokat, Vinelli, i zwolnił mnie za kaucją. Policja okazała mi niezwykłe względy; byli
zresztą wściekli na Billa Barta. Równocześnie pewna wielka figura naukowa, znajomy McGilla,
profesor Stein, przekonał policję, że nie jestem niczemu winien, i sprawę umorzono. Następnie
profesor Stein udzielił prasie całkowicie niezrozumiałego, lecz uspokajającego wywiadu, ja zaś
wyjechałem z Molly do jej matki nad morze.
- Za dwa tygodnie wszyscy już o tym zapomną - powiedział porucznik. - Może jeszcze
wyjdzie pan na bohatera...
Przed wyjazdem poszliśmy z McGillem do laboratorium obejrzeć diament. Spoczywał na
stole, błyszczał wspaniale, powierzchnie miał gładkie, bez skazy. Miał co najmniej dwie stopy
średnicy, tyle co bryła  szkła na ulicy Pięćdziesiątej Czwartej.
- Policja wcale się nie domyśla, co to jest - powiedział McGill. - Bo to takie wielkie...
- Któż by się domyślił... - wtrąciła Molly. - McGill, mam pomysł...
- To było bardzo proste - nie odpowiadając na jej uwagę wyjaśnił McGill. - Nasypałem
grafitu na kupkę żużlu i na graficie położyłem odprysk. Następnie skierowałem na to promień
Bunsena i wszystko natychmiast zapłonęło, dając ogromny blask i wcale nie wydzielając ciepła.
Proces adiabatyczny - dodał, a ja skinąłem głową. - Niezbędne ciśnienie - ciągnął McGill - jądro
czerpało z przypadkowych ruchów cząsteczek grafitu. Tak, przypadkowe ruchy! Kiedy to się
skończyło, jądro zasilało się najpierw żużlem, a następnie dwutlenkiem węgla pobieranym z
powietrza. To właśnie spowodowało gwałtowny ruch powietrza - fruwanie zasłon i... włosów
Molly. Ale tego już chyba nie widziałeś. W każdym razie...
- McGill - przerwała Molly - mam myśl!
- W każdym razie trzeba to zatopić w morzu.
- O! - jęknęła Molly zgnębiona. - A ja właśnie chciałam zaproponować, żeby ułamać
kawałek i sprzedać w Amsterdamie.
- Broń Boże! Cała historia zaczęłaby się na nowo!
- Tylko kawałeczek, McGill...
- NIE!
Z pomocą Steina McGill przekonał policję, że trzeba rzecz zatopić. Wypłynęliśmy
policyjną motorówką daleko na ocean i w oczach zdumionych policjantów starannie wrzuciliśmy
diament w głębinę. Ich zdumienie byłoby niewątpliwie jeszcze większe, gdyby wiedzieli, co to
jest.
McGill odwiedził nas nad morzem w niedzielę i graliśmy w karty. Pamiętna to była partia
- karty zachowywały się normalnie i... nawet trochę przegrałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl