[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się.
Ona zatańczy wtrąca zmieszany Rudi. Ja tylko...
Ty nic! rzuca major pod jego adresem. Tańczyć! purpurowieje i siada nagle.
Nie bądz bezdenną idiotką! szepce Gizella za plecami wciąż jeszcze stojącej bez ruchu
dziewczyny.
Chcę więcej schnapsa mówi Hilda.
Wspaniale. To mi się podoba! wykrzykuje bezręki oficer.
Hilda wypija jeszcze jedną dużą szklankę wódki, przechylając do tyłu głowę. Spogląda na
krąg mężczyzn dookoła siebie. Kołyszą się, zdają się przewracać. Rząd spoconych twarzy
rozciąga się w różnych kierunkach, wirując coraz szybciej i szybciej. Wychodzi na środek
salki.
115
Muzyka! Rudi klaszcze w dłonie.
Hilda zaczyna tańczyć.
Stop! woła Walden niespodziewanie. Podchodzi do dziewczyny. Panowie, Stern
von Rio jest tańcem egzotycznym i powinien być tańczony inaczej. Tak, jak go tańczą kra-
jowcy na dalekich, słonecznych wyspach! dotyka sukni Hildy.
Tak! Tak! Brawo! ryczą widzowie.
Major podnosi się.
Słusznie. Taniec jest pięknem samym w sobie i nie można go psuć ubraniem!
Podnieceni mężczyzni klaszczą.
Czy panowie się zgadzają? Rudi stuka obcasami.
Tak! wrzeszczy męskie audytorium.
Hilda rozbiera się powoli. Wzrok ma utkwiony w jakimś odległym punkcie.
Inga szepce coś do Gizelli. Jej oczy są pełne współczucia. Melodia tanga Stern von Rio
wypełnia oficerski barak. Uważne, pożądliwe spojrzenia mężczyzn przywierają do ciała
dziewczyny.
Ktoś gasi górne światło i ogromny cień poczyna przesuwać się po ścianach.
Hilda tańczy nago.
Eigenbracht zeszczuplał. Przyjechał niespodziewanie. Okazało się, że list do Amsterdamu
szedł z racji strajku personelu lotniczego cały tydzień. Chudeusz zaciągnął zasłonę z jednej
strony łóżka. Aóżko wdowy Montefiore, z leżącym w nim starcem, zniknęło.
Kwiaty ci zwiędły. Zmierdzą rzekł stawiając na stoliku przy łóżku butelkę Black and
White .
Karina przyniosła i... zapomniałem wyrzucić zaczął redaktor. Uśmiechnął się, widząc
wyraz twarzy przyjaciela.
Stajesz się sentymentalny gość wzruszył ramionami. W naszym wieku to luksus.
Każde piękno kiedyś zaczyna gnić. Wtedy trzeba z nim tak wyjął bez pytania kwiaty z wa-
zonu i trzymając je z daleka od siebie wyniósł do kosza na korytarzu. Wracając omal nie zde-
rzył się w drzwiach z Nitto. Coś powiedział z uśmiechem, zabawnie wyginając nad nią swoje
długie ciało. Hinduska uśmiechnęła się także.
Wyglądałeś przed chwilą jak przęsło mostu rzekł redaktor. Ta mała zupełnie zniknęła
w twoim cieniu.
A było odwrotnie. To właśnie ja poczułem, że istnieję w cieniu tego zjawiska Eigen-
bracht otworzył butelkę. Kto? Jak się nazywa?
Wiem tylko, że ma na imię Nitto.
Nitto... powtórzył i rozejrzał się, jakby w nadziei, że zobaczy ją znowu. Wolno ci
pić?
Mnie nic nie wolno odparł redaktor.
To znaczy, że możesz robić wszystko Holender napełnił dwie szklanki. Zakazy zno-
szą się automatycznie, jeśli jest ich za wiele.
Uśmiechali się do siebie upijając ze swych szklanek.
Jest jak dom, do którego człowiek wraca, kiedy jest zmęczony lub samotny. Taki dom, w
którym wszystko stoi na swoim miejscu. Gdzie zegar tika jak dawniej i gdzie zapach jest
zawsze ten sam.
Więc przyjechałeś powiedział. Cieszę się, że cię widzę,
A ja wcale się nie cieszę Eigenbracht zwrócił oczy na leżącego. Jeżeli kwiaty zaczy-
nają się psuć w wazonie, to znaczy...
To znaczy, że ktoś nie zmienił wody rzucił redaktor.
To znaczy, że zostały przyniesione już dość dawno i że nikt nie zastąpił ich nowymi...
Gdzie ona jest?
Chcesz, żeby tu siedziała całymi dniami?
116
Całymi nie, bobyś nie wytrzymał. Ale powinna przychodzić.
Przychodzi odburknął.
Kiedy była ostatnio?
Odczep się! Przed trzema dniami. Pracuje. Nie ma czasu. Daj mi papierosa!
Ręka ci drży jak... Holender zdmuchnął płomyk zapałki. Słuchaj... Albo rozmawiamy
po staremu, albo wcale. Już z twojego listu wywnioskowałem, że coś dzieje się nie tak.
U mnie przeważnie wszystko dzieje się nie tak . Nie wiedziałeś? redaktor wypił jed-
nym haustem całą zawartość swej szklanki.
Myślałem, że ostatnio... gość dolał nieco whisky. Sprawialiście oboje wrażenie...
Kiedy jest zupełnie dobrze, naprawdę. Histeryzuję rozumiesz? Piszę teraz coś takiego...
Sam nie wiem, jak to nazwać... Aha, balladę.
Dla niej? Będzie to śpiewała?
Nie. Nikt tego nie będzie nigdy śpiewał ani oglądał.
Ja was, Polaków, nie ogarniam. Nie macie pieniędzy, a stać was na luksusowe spędzanie
czasu. Po co piszesz w takim razie? Chcesz, żeby ktoś się tym zajął po twojej śmierci?
Nikt się tym nie zajmie nawet po mojej śmierci. Zapewniam cię. Nie mam tu co robić,
więc skrobię odparł, zapalając raz jeszcze papierosa. Wydaje mi się tylko, że trochę za
bardzo mnie to wciągnęło.
Zajmij się tą małą. To odświeża Holender odprowadził wzrokiem przechodzącą Nitto.
Genialna dziewczyna! Zresztą...
Strzelaj! uśmiechnął się leżący.
Chętnie bym sam do niej strzelił. Co, myślisz, że bym tego nie zrobił?
No, to spróbuj! Naprawdę cię się podoba?
Stary, rozgrzesza cię tylko ten wstrząs mózgu. Zaniewidziałeś czy co? Przecież zawsze,
jeśli chodzi o te sprawy, byliśmy zgodni. Gdzie znajdziesz w dzisiejszych czasach taką har-
monię piękna, delikatności i energii? chudzielec zerknął na twarz leżącego. Przepraszam.
Ustaliliśmy już dawno, że nigdy nie będziemy sobie zadawali konwencjonalnych pytań.
Jasne odparł redaktor.
Ale czujesz się już lepiej?
Oczywiście. Widząc ciebie, czuję się genialnie. To było właśnie konwencjonalne pyta-
nie.
To było twierdzenie. Nie znasz się. W ogóle podziwiam, jak potrafisz coś napisać.
O to chodzi, że nie potrafię roześmiał się redaktor.
Temu panu nie wolno! Nitto przystanęła wsparta na białej poręczy łóżka.
Ten pan jest okropny. Trzyma pod poduszką jeszcze galon whisky. Eigenbracht
zmarszczył brwi. Ja też go potępiam!
Tu nie chodzi o potępianie, a o zakaz Hinduska zaczerwieniła się lekko. Poza tym
codziennie poprawiam tę poduszkę. Nic tam nie ma.
Boże, ile ja muszę codziennie poprawiać poduszek! Holender wzniósł oczy w niebo.
I nikt mi nie pomaga!
Dlaczego? Nitto rozstawiła swoje długie, śniade nogi. Eigenbracht ocenił ich jakość
jednym spojrzeniem.
Pan Eigenbracht jest właścicielem hotelu w Amsterdamie rzucił redaktor.
Ten hotel musi być bardzo malutki roześmiała się.
Lubię swoje przeciwieństwa wielkolud rozłożył ręce.
To dotyczy nie tylko hoteli zrobił zabawną minę. Parsknęła śmiechem.
A ciekawa jestem, ile... tam może być pokoi? rzekła po chwili zdawkowo. Spoważniała
jednak.
Tylko szesnaście, ale za to do niektórych idzie się po najbardziej stromych schodach
świata. Dlatego zatrzymują się u mnie przeważnie alpiniści.
117
Holenderscy dorzucił leżący.
Jej śmiech zaczyna się od iskierek w oczach, a potem spływa niżej, zauważyłeś? gość
spoglądał na śniadą dziewczynę z zachwytem. Redaktor doszedł do wniosku, że i jemu za-
częła się nagle podobać.
Stara gwardia nie poddaje się nigdy. Zmurszały drań tokuje jak za dawnych, dobrych cza-
sów. Ta mała także grucha, aż miło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]