[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nana, grzankę i dwa paski kruchego bekonu. Obok stała szklanka soku
pomarańczowego.
- Nasze usługi są dość kosztowne, madame - za\artował Jordan.
- Zapłacę kartą kredytową - oświadczyła podobnym tonem i ugryzła chrupiący
kawałek bekonu.
Jordan zaśmiał się, ale nie wypadł z roli.
- Ale\, madame, to niestety niemo\liwe. - WskazujÄ…cym palcem musnÄ…Å‚ czubeczek jej
prawej piersi, który zaraz stwardniał i uwypuklił się pod jedwabiem jak mały, okrągły
guziczek. - Przyjmujemy wyÅ‚Ä…cznie gotówkÄ™·
Oczy Amandy błyszczały wesołością, gdy otworzyła je szeroko, udając przera\enie.
- Wobec tego mamy wielki problem, monsieur, poniewa\ nie mam nawet złamanego
franka. Ani jednego, przysięgam!
- To rzeczywiście kłopot. - Jordan pogładził jej kolano i powoli przesunął palcem
wzdłu\ łydki, a\ do szczupłej kostki. - Obawiam się, \e nie będzie pani mogła
opuścić tego pokoju, dopóki nie ustalimy zadowalającej rekompensaty.
Amanda przez chwilę jadła w milczeniu, a Jordan obserwował ją z rozbawieniem,
czekajÄ…c na odpowiedz.
- Nie zamierzasz nic jeść? - zapytała Amanda, zapominając na moment o
prowadzonej przez nich grze. I natychmiast, gdy tylko skończyła mówić, jej twarz
pokryła się krwistym rumieńcem.
Jordan parsknął śmiechem, wziął tacę i odstawił ją na bok.
- Przypominam, madame, o konieczności uregulowania rachunku za pokój i usługi.
Musimy znalezć jakieś stosowne rozwiązanie.
Amanda zdą\yła ju\ zapanować nad swoim zmieszaniem.
Objęła Jordana za szyję i lekko pocałowała go w usta.
- Nie wątpię, monsieur, \e uda się mim dojść do porozumienia.
Powoli zdjął z niej jedwabną koszulkę i rzucił ją na łó\ko.
- Oui. - Poło\ył dłoń na udzie Amandy i lekko pchnął ją na poduszki.
Westchnęła, gdy przesunął rękę na jej brzuch. Instynktownie ugięła kolana, gdy dłoń
Jordana dotarła do zródła rozkoszy.
Doznanie było tak cudowne, \e odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Jęknęła z
rozkoszy, czując na pulsującym sutku język Jordana.
- Oczywiście nasza klientka zawsze musi być usatysfakcjonowana - zamruczał. - To
dla nas najwa\niejsze.
Po chwili Amanda wiła się na pościeli, wstrząsana eksplozją spełnienia. Raz po raz
powtarzała imię Jordana, nie zdając sobie sprawy, \e boleśnie wczepiła się palcami w
jego barki.
- Spokojnie - szepnął, wodząc ciepłymi wargami po jej szyi. - To tylko preludium.
Amanda bezsilnie opadła na materac. Oddychała szybko i nierówno, a jej oczy były
pełne \aru, gdy patrzyła, jak Jordan ściąga d\insy i klęka nad nią na łó\ku.
- Pragnę cię, Jordan. Nie chcę czekać.
Gdy Amanda obwiodła czubkiem palca brodawki jego piersi, wydał z siebie gardłowy
pomruk i zatonął w niej a\ po kres. Cały oszałamiający rytuał rozpoczął się od nowa.
- Choinka? - powtórzyła Amanda. Stała pośrodku wielkiego salonu o wysokim
belkowanym suficie i podziwiała zachwycający widok na Zatokę Pudget i góry.
Podobnie jak Jordan, miała na sobie d\insy, luzną, bawełnianą bluzę i adidasy. Na
podwy\szonym kominku wesoło trzaskał ogień.
- Có\ w tym dziwnego? Przecie\ ju\ grudzień. Prawie w ka\dym domu od dawna stoi
udekorowane drzewko. Moglibyśmy postawić je tutaj, na tle okna.
Amanda obrzuciła spojrzeniem ścianę z lekko przyciemnionego szkła, pozwalającą
cieszyć się pięknym pejza\em bez ruszania się z domu.
- Szkoda byłoby zasłonić tę panoramę - stwierdziła z wahaniem.
Jordan \artobliwie uszczypnÄ…Å‚ jÄ… w policzek.
- Dzięki za przypomnienie, panie Ebenezerze Scrooge. - Spojrzał na nią uwa\niej i
zauwa\ył, \e Amanda ma dziwną minę. - Co z tobą, Mandy? Odnoszę wra\enie, \e
nie przepadasz za Bo\ym Narodzeniem.
Z cię\kim westchnieniem osunęła się na wygodny fotel obity ciemnoniebieskim,
zmatowionym denimem.
- To prawda - przyznała. - Najchętniej w ogóle bym je zignorowała, gdyby udało mi
się nie zauwa\yć tej przedświątecznej gorączki.
- Małe szanse. - Jordan przysiadł na poręczy fotela. - Zwięta pchają się drzwiami i
oknami.
- Niestety - mruknęła, spuszczajÄ…c wzrok. UjÄ…Å‚ jÄ… pod brodÄ™·
- Co ciÄ™ trapi, Mandy?
Spróbowała się uśmiechnąć.
- Mój tata porzucił nas właśnie w Bo\e Narodzenie - powiedziała ledwie dosłyszalnie,
znów stając się tamtą małą dziewczynką sprzed wielu lat.
- Do licha - szepnął Jordan. Podniósł ją, usiadł na fotelu i wziął ją na kolana. - To
było wredne.
- Nie wiesz przecie\, co się wtedy wydarzyło. - Utkwiła nie widzące spojrzenie w
odległych górach. - Nawet nie wziął swoich prezentów. I ju\ nigdy nie dał znaku
\ycia.
Jordan przytulił jej głowę do swego ramienia.
- Słuchaj, fakt, \e nie cierpisz świąt, nie zmieni przeszłości - powiedział cicho.
Wyprostowała się w jego objęciach, aby móc popatrzeć mu w oczy.
- Jeśli właśnie w święta straci się kogoś bliskiego, są one potem dla człowieka
najtrudniejszym okresem w całym roku.
Pocałował ją w czoło.
- Wierz mi, Mandy, dobrze wiem, jak to jest. Po śmierci Becky Jessie poprosiła mnie,
\ebym w jej imieniu napisał list do Zwiętego Mikołaja. Chciała, aby przyniósł jej
mamusiÄ™.
Amanda przygładziła włosy na skroni Jordana, chocia\ wcale nie były rozwichrzone.
- Co wtedy zrobiłeś?
- W pierwszej chwili miałem ochotę upić się do nieprzytomności i pozostać w tym
stanie a\ do wiosny. - WestchnÄ…Å‚.
- Ale oczywiście skończyło się na chęci. Z pomocą mojej siostry wyjaśniłem Jessie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl