[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyatt słuchał obojętnego głosu Favela, pojmując po raz pierwszy, że Causton mówił
prawdę. Ten człowiek wykorzystywał władzę, jako broń, patrzył na ludzi okiem polityka,
widząc w nich tłum, a nie jednostki. Może tak musiało być. Postępował z bezwzględnością
chirurga, który podczas nagłej operacji musi posłużyć się skalpelem: niszczy tkankę, aby
uratować pacjenta.
- No więc wyprowadzimy ich z miasta - powiedział Manning. - I co dalej?
Favel wskazał ręką na mapę, mówiąc cicho:
- Potem pozwolimy, by Serrurier i Rocambeau zajęli St. Pierre. Po raz pierwszy
w historii ludzie wykorzystają huragan jako broń.
Wyatt wstrzymał oddech, do głębi zaszokowany. Wystąpił naprzód i powiedział
drżącym głosem:
- Nie może pan tego zrobić.
- Doprawdy? - Favel odwrócił się gwałtownie w jego stronę. - Próbowałem zniszczyć
tych ludzi przy pomocy żelaza i gdybym tylko mógł, zabiłbym każdego z nich. Oni z kolei
chcą uśmiercić mnie i moich żołnierzy. Dlaczego nie miałbym pozwolić, żeby wyręczył mnie
huragan? Bóg jeden wie, ilu moich ludzi straci życie w obronie mieszkańców St. Pierre.
Wielu zginie, bo przewaga tamtych wynosi pięć do jednego. Dlaczego więc huragan nie
miałby wyrównać rachunku krzywd?
Wyatt cofnął się, gdyż pełne ognia, błękitne oczy Favela przepełniły go nagle lękiem.
- Ostrzegłem pana, aby ocalić ludziom życie, a nie po to, by zabijać - rzekł po chwili. -
To niehumanitarne.
- A czy bomba wodorowa jest humanitarna? - odparował Favel. - Niech pan ruszy
mózgownicą: co innego mogę zrobić? Dziś po południu, gdy skończy się ewakuacja, moi
ludzie pozostaną sami w St. Pierre. Nie mam, oczywiście, zamiaru ich tam zostawiać, Kiedy
się wycofają, siły rządowe wejdą do miasta, sądząc, że jesteśmy w odwrocie. Cóż innego
mogliby pomyśleć? Nie proszę ich żeby utonęli w St. Pierre. znajdą się w mieście na własne
ryzyko
- Jak daleko się wycofacie? - zapytał Wyatt.
- Do linii, którą sam pan zakreślił - odparł bez skrupułów Favel. - Na ile to możliwe,
będziemy się trzymać poziomu dwudziestu pięciu metrów.
- Moglibyście wycofać się jeszcze dalej - powiedział rozgorączkowany Wyatt. - Poszliby
za wami na wyżej położone tereny.
Favel grzmotnął ręką w blat stołu tak głośno, że zabrzmiało to jak wystrzał z pistoletu.
- Nie mam ochoty na dalszą walkę. Dość już było ofiar. Nieci huragan zrobi swoje.
- To zbrodnia.
- A czym innym jest wojna? - zapytał Favel, odwracając się do Wyatta plecami. - Dość
już tego, jesteśmy teraz zajęci. Zobaczmy, Charles, których ludzi mogę ci dać do dyspozycji.
Przeszedł na koniec sali, pozostawiając Wyatta w szoku. Po chwili znalazł się przy nim
Causton i położył mu dłoń na ramieniu,
- Proszę nie zaprzątać sobie głowy polityką książąt - poradził. - Wiele pan ryzykuje.
- To sprzeczne z etyką mojej pracy - powiedział cicho Wyatt. - Nigdy nie chciałem, by
do tego doszło.
- Otto Frisch i Lise Meitner także nie mieli złych zamiarów, gdy w 1939 roku
rozszczepili atom uranu. - Causton skinął głowi w kierunku Favela. - Jeśli znajdzie pan
sposób na poskromienie huraganów, tacy ludzie jak on będą decydowali o tym, do czego je
wykorzystać.
- Mógłby ocalić wszystkich - powiedział Wyatt silniejszym już głosem. - Mógłby,
rozumie pan? Gdyby wycofał się w góry, wojska rządowe poszłyby za nim.
- Wiem - przytaknął Causton.
- Ale nie zamierza tego zrobić. Chce je zamknąć w St. Pierre.
Causton podrapał się w głowę.
- To może nie być takie proste, jak się wydaje. Do czasu zakończenia ewakuacji musi
powstrzymać siły Rocambeau i Serruriera, a następnie przeprowadzić kontrolowany odwrót,
nie dając się po drodze rozgromić. Potem będzie musiał rozlokować ludzi na wysokości
dwudziestu pięciu metrów, a cholernie trudno jest utrzymać tak długi odcinek, gdy się ma
pięć tysięcy żołnierzy, odliczając tych, których straci podczas akcji. Na dokładkę będą musieli
się okopać, żeby nie zagroził im huragan. - Pokręcił głową z powątpiewaniem. - To w sumie
ryzykowna operacja.
Wyatt popatrzył w kierunku Favela.
- Myślę, że on jest tak samo żądny władzy jak Serrurier.
- Posłuchaj, chłopcze - rzekł Causton. - Zacznij wreszcie myśleć. On postępuje tak, jak
powinien postąpić w zaistniałych okolicznościach. Musi skończyć to, co zaczął i w niepewnej
sytuacji, w jakiej znalazł, skorzysta z każdej dostępnej broni, nawet z huraganem. - Przerwał
zamyślony. - Może nie jest taki zły, jak przypuszczałem. Chyba mówił szczerze, że nie chce
więcej walczyć.
- Całkiem możliwe - skwitował Wyatt. - Pod warunkiem, że wygra.
Causen szeroko się uśmiechnął.
- Po co uczy się pan zasad polityki. Do diabła, wy naukowcy jesteście czasem cholernie
naiwni.
- Miałem zajmować się fizyką atomową - stwierdził Wyatt z odcieniem rozpaczy
w głosie. - Chciał tego mój promotor, ale nie podobały się końcowe rezultaty ich prac. A teraz
i tak spotyka mnie to, czego starałem się uniknąć.
- Nie może pan spędzić całego życia w wieży z kości słoniowej - powiedział szorstko
Causton. - Nie da się uciec od świata, który nas otacza.
- No nie - przyznał Wyatt, marszcząc brwi. - Ale muszę załatwić pewną sprawę. Co
z Julie, Rawsthorne m i pozostałymi? Trzeba jakoś pomóc.
Causton wydał stłumiony jęk.
- Co miał pan zamiar zrobić? - zapytał ostrożnie.
- Coś, musimy wymyślić - odparł ze złością Wyatt. - Potrzebny mi jakiś środek
transportu, samochód czy coś w tym rodzaju, i eskorta na część trasy.
Causton dochodził przez chwilę do równowagi, po czym rzekł:
- Nie wpadł pan chyba na pomysł, żeby wchodzić na tereny zajmowana przez wojska
Rocambeau, prawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elpos.htw.pl