[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wonią kwiecia od zaduchów zatłoczonego miasta i nabrać sił do zajęcia się oczekującymi go sprawami.
Zapowiedział już swój powrót z końcem kwietnia. Wcześniej przyszła wieść o jego śmierci. Teraz i papieska
tiara stała się celem rozgrywek. Biskup Henryk wiedział, że na wybór następcy szkoda czekać. Zamęt może
trwać lata, burzliwe żywioły wykorzystać go nie omieszkają. Trzeba się zatroszczyć o ład we własnej diecezji,
od pięciu lat pozbawionej pasterza, gdzie zakorzeniło się przesiąkające z Niemiec sekciarstwo, pogodzić z
własną kapitułą, by przeciw wspólnym wrogom wystąpić, odzyskać łaskę Kurii, zaufanie i znaczenie. Walka z
nią skończyła się jego klęską.
Henryk z Wierzbna wyjechał z pustoszejącego z dnia na dzień Awinionu, a wraz z nim Muskata. po-
zostawiając za sobą rok cennego czasu, który wróg jego umiał spożytkować, a wbrew rozsądkowi wioząc
nadzieję, że jeszcze tu wróci, by z nim się rozprawić. Ale ronił ją po drodze, jak pieniądz z dziurawego trzosa, w
miarę jak dochodziły go wieści. Czesi wygnali Luksemburczyka, Aokietek umacnia się w Wielkopolsce.
Muskata wiele rozmyślał. Ale wciąż jeszcze zawziętość i nienawiść przeważały w nim nad rozumem, który
mówił mu, że trzeba się poddać lub na wygnaniu dokonać żywota.
Podróż wlokła się miesiącami, choć lżejsza była ciepłą porą i w licznym orszaku. Liście już żółkły na
drzewach, gdy z dala ujrzeli mury i wieże Wrocławia.
VI
Piękne miasto!
8
wielka nierządnica
Obdarty wagant odrzucił czarne kudły, opadające mu na wyłupiaste oczy. którymi z zachwytem spozierał
na wyłaniające się z porannej mgiełki pogodnego kwietniowego dnia strzeliste wieże kościołów. Potem spojrzał
na siedzącego na ziemi towarzysza, przybranego zasobnie w jakę z kapturem z ciemnego, ale cienkiego sukna.
Ten nawet nie podniósł oczu od tobołu. Wydobył chleb i wędzone mięso i zaczął się pożywiać. Po chwili
dopiero, Z pełną już gębą, bąknął przez ramię:
Zaś mu tam do Krakowa! Nie gap się, Braciszku, jeno bierz się do żarcia. W brzuchu lżej nieść niż na
plecach, a we Wrocławiu dostaniem świeże.
Można jeść i patrzeć. I ty, Ostróżka, choć spojrzałbyś. Po to się człek włóczy po świecie, by ujrzeć coś
nowego. A ty jedno masz wciąż przed oczyma. %7łebym arcybiskupowi Jakubowi nie przyrzekł, iż w kraju ostanę,
wraz byśmy do Ziemi Zwiętej powędrowali. Miasta byś ujrzał całe z kamienia, kościoły jak góry, zamki, że
Wawel niczym przy nich...
Ale ty byś gadać nie miał o czym, gdybym sam ujrzał te twoje cuda. Drugi oto rok się włóczym gdzie
zajdziem wszędy ci się podoba. Tedy i po co się wałęsasz? A we Wrocławiu jużeś apostołował i ledwo gnaty
całe wyniósł. Tobie nie nazbyt bezpieczno, a i mnie pewnikiem biskup Henryk dobrze sobie zakarbował u
predykantów w Krakowie, gdym to Muskatę pojmał. Mojego łba trudno nie zapamiętać.
Istotnie, niełatwo było zapomnieć: złotorude włosy na jego głowie jakby płomieniem okalały białą twarz o
wyrazistych rysach. Młody, jasnozłoty wąs zakrywać zaczynał wąskie, czerwone usta o zaciętym i drwiącym
wyrazie. Tylko brwi były ciemne nad bystrymi, jasnymi oczyma, teraz jednak zasnutymi jakby cieniem smutku
czy zniechęcenia, gdy ciągnął:
Mam zaś głowę stracić, wolej mi było w Krakowie. Tam się rodziłem i tam chciałbym zdychać. Tak
się za tobą wlokę, jako za krową cielę. Ani rąk, ani myśli o co zaczepić.
Braciszek poczuł jakby wyrzut w słowach Ostróżki. Westchnął:
Samżeś mówił, iż ci ulżyło, gdyśmy Hanusa pogrzebli. A ostać było nijak, bo książę Włodzisław nie
lubi, gdy mu się przeciwić. Zasię włóczęga ma leniwe ręce, ale pracowite nogi. Dobrze jest sucho mieć chociaż
w jednej ciżmie.
Ostróżka nie odezwał się, jeno ległszy na plecach, otępiałe spojrzenie utkwił w błękicie porannego nieba,
po którym sunąć zaczynały z rzadka białe obłoczki. Widno nie chciał myślą wracać do przeszłości. Braciszek
ciągnął:
A myśleć po co? Wżdy i drzewo cieszy się słońcu i pnie się ku światłu. Choć ze śmiercią nikt nie
wygrał, nic, co żywię, nie kwapi się umierać. I ty takoż. Inaczej anibyś o to dbał, pozna cię biskup lubo nie. Ale
Henryk z Wierzbna w Awinionie jeszcze siedzi, a Muskata za nim pojechał, jako prawili kupcy w Brzegu. Tedy
skoro zecniło ci się wędrowanie, ostać możem we Wrocławiu, znajomków tu mam wśród wallońskich tkaczy, to
się u nich przytulimy. Pójdzmy, bo jarmark dzisiaj i odpust u premonstrantów w kościele Zwiętego Wincentego.
Będzie na co popatrzeć.
Niepotrzebna mi niemiecka gościna mruknął
Ostróżka, wstając jednak i zbierając się do drogi.
Wallończycy nie Niemce są, a od Krzywoustego tu siedzą i naszą mowę takoż znają.
Idąc już, Braciszek gadał dalej:
Gdy człek niejeden naród pozna, wie, że wszędy mądrzy są i głupi, zli i dobrzy, możni i biedota. W
każdej mowie Boga i chwalić można, i bluznić.
Nic by mi było do tego, jacy są, gdyby nie pchali się do nas burknął Ostróżka.
Chciałby Bóg, by ludzie na miejscu siedzieli, korzenie by im dał miast nóg albo i przepaściami narody
pooddzielał. Każdy naród coś pożytecznego ma, czego drugiemu brak. Wżdy i w lesie różne drzewa rosną wedle
siebie, a nie gryzą się. Nie to złe, że Niemce tu idą, jeno że się nad innych wynoszą i albo pieniądzem ludzi
gnębią, albo zgoła mieczem, jako bracia teutońscy. Niemniej miasta piękne budować nas nauczyli, jakich
przedtem nie było, choćby Kraków czy Wrocław. Ludzie odchodzą, kamienie ostają.
Ostróżka nic nie odrzekł i dłuższy czas szli w milczeniu. Na gościńcu ruch już panował, a przy Bramie
Oławskiej niemal ciżba, wraz z którą weszli w obręb rozbudowującego się na lewym brzegu Odry miasta. Praca
wrzała na murach, które dzwigano wzwyż, na miejscu pogorzelisk niedawno widocznie spalonych dworków
dzwigały się murowane budynki, wszędzie leżały sterty kamienia i cegły.
Na Oławskiej ulicy tłum zgęstniał jeszcze. Przepychając się przezeń dotarli na Rynek i przystanęli.
Wskazując nań, Braciszek powiedział:
Większy niż w Krakowie, ale zgoła podobny. Oto masz i sukiennice, i ratusz, i kościół. Jak tam Ru-
dawa, tak tu Oława dostępu do murów broni i mieszczańskie młyny kręci...
Kościół drewniany, a reszta dopiero się buduje mruknął Ostróżka.
Do czego człek serca nie ma, zawżdy znajdzie co przyganić. Pójdzmy do moich tkaczy, bo tu w
sukiennicach jeno szlachetni panowie mieszczanie suknem handlować mogą na kawałki, za przywilejem
książęcym. Inni zasię na jarmark czekać muszą lubo dalej niż w mili od miasta towar przedawać, by ceny nie
psuć. Ani chybi najdziem ich dzisiaj u Zwiętego Wincentego.
Ja już bym tu ceny popsuł panom mieszczanom zauważył Ostróżka. Braciszek zaśmiał się:
A mówiłeś, że myśli nie ma o co zaczepić. Zawżdy się coś najdzie, co człeka poruszy. Nie serce, to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]